Argentyna po 36 latach ponownie sięga po Puchar Świata. Leo Messi wreszcie może czuć się spełniony, gdyż dorównał Diego Maradonie, który wówczas poprowadził reprezentację Albicelestes do mistrzostwa. Z drugiej strony Didier Deschamps, który był o krok od sięgnięcia po drugi z rzędu tytuł, oraz zdobywający hat-tricka król strzelców tego turnieju Kylian Mbappe. Pod względem sportowym mundial w Katarze dla wielu kibiców był jednym z najlepszych w historii. Po finale tylko można się w tym utwierdzić. Sześć goli, zwroty akcji, rzuty karne i emocje do samego końca. Oto wnioski, które wyciągnęliśmy po meczu Argentyna – Francja.
Finał też może być piękny
Nie bez powodu w świadomości wielu trenerów utarło się przekonanie, że finałów się nie gra, tylko wygrywa. Takie podejście często jednak czyni te mecze zamkniętymi, w których nie pada wiele bramek. Do dzisiaj w XXI wieku we wszystkich wielkich turniejach reprezentacyjnych tylko dwukrotnie na 10 przypadków zdarzyło się, aby padły więcej niż dwa gole. Potwierdzają to także finały europejskich pucharów. W Lidze Mistrzów, aby znaleźć takie spotkanie trzeba cofnąć się do 2018 roku, kiedy Real pokonał Liverpool 3:1. W Lidze Europy do 2020 (Sevilla 3:2 Inter). Także w jedynym finale Ligi Konferencji kibice mogli obejrzeć tylko jedno trafienie.
Mimo wszystko, teraz było zupełnie odwrotnie. Choć do 80. minuty Argentyńczycy wygrywali 2:0 i niewiele wskazywało na to, że Francuzi nawiążą jeszcze walkę, to w półtorej minuty zdołali doprowadzić do remisu i dogrywki. A w niej ponownie odrobili straty. W dodatkowych 30 minutach obie drużyny oddały łącznie aż 12 strzałów. I nawet przy stanie 3:3 miały doskonałe okazje, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Jeżeli chodzi o poziom widowiska i emocje, spokojnie można stwierdzić, że był to jeden z najlepszych finałów w historii mundiali. Wcześniej tylko dwa starcia decydujące o tytule kończyły się rzutami karnymi (Brazylia 0:0 Włochy w 1994 i Włochy 1:1 Francja w 2006), jednak w żadnym z piłkarze tak często nie trafiali do siatki.
Argentyna nie potrafi bronić prowadzenia
To, że ten finał do końca pozostawał nierozstrzygnięty, to głównie zasługa Argentyny. Mając dwubramkowe prowadzenie na 10 minut przed końcem regulaminowego czasu gry, Albicelestes byli niemal pewni zwycięstwa. Jednak znów uwypuklił się ich największy problem – czyli kłopoty z utrzymaniem prowadzenia w końcówce. W fazie pucharowej wszystkie sześć goli (licząc też dogrywkę) stracili w ostatnim kwadransie. Dali się tak zaskoczyć Australii, dwukrotnie Holandii i trzy razy Francji. Wyjątkiem był półfinał z Chorwacją, kiedy prowadzili aż 3:0.
Główną przyczyną tego jest oddanie inicjatywy rywalowi i zbyt głębokie wycofanie się pod własne pole karne. W końcowych 15 minutach podstawowego czasu gry Australia oddała 3 z 4 strzałów, Holandia 4 z 5, a Francja 4 z 6. Selekcjoner Argentyny za każdym razem wprowadzał na boisko zawodników defensywnych, dając tym samym swoim piłkarzom jasny sygnał: bronimy wyniku. Tak było również w niedzielę, kiedy dobrze grającego Di Marię już w 64. minucie zmienił nominalny lewy obrońca Marcos Acuna. Roszady te – z wyjątkiem półfinałowego starcia z Chorwacją – przynosiły raczej więcej złego niż dobrego. O ile, można chwalić Scaloniego za umiejętność zneutralizowania mocnych stron rywala przed pierwszym gwizdkiem, tak w kwestii zarządzania meczem poprzez zmiany ma jeszcze sporo do nauki.
Rezerwowi dali impuls
Choć to, że Francja doprowadziła do dogrywki to również zasługa Didiera Deschampsa i zmian, które przeprowadził. Selekcjoner Francuzów już w 41. minucie przy wyniku 0:2 zdecydował się na podwójną zmianę. Oliviera Giroud i Ousmane’a Dembele zastąpili Marcus Thuram i Randal Kolo Muani, a Kylian Mbappe został przesunięty na „dziewiątkę”. Jednak, Trójkolorowi rozwinęli skrzydła dopiero po kolejnej podwójnej roszadzie w 71. minucie, kiedy to Antoine’a Griezmanna i Lucasa Hernandeza zastąpili Kingsley Coman i Eduardo Camavinga. Deschamps zmienił także formację na 4-4-2 przesuwając do ataku Kolo Muaniego.
Do tego momentu Francuzi oddali tylko jeden, w dodatku niecelny strzał. Potem do końca meczu, łącznie z dogrywką, aż dziewięć. Co więcej, to właśnie rezerwowi odegrali kluczowe role w dwóch pierwszych bramkach, które podtrzymały nadzieje Francuzów w walce o tytuł. Przy pierwszym golu Kolo Muani najpierw wykorzystał błąd Otamendiego, a następnie wywalczył rzut karny. Natomiast przy drugim Coman odebrał piłkę Messiemu i zapoczątkował akcję, a asystę zaliczył Marcus Thuram. Bez cienia wątpliwości najlepszy tego wieczoru w obozie francuskim był Kylian Mbappe, jednak ci, którzy wcześniej nie dostawali zbyt wielu szans od trenera, również odegrali istotne role.
Francja prawie jak Real
Francuzi nie zachwycali niemal przez całą fazę grupową. Niskie posiadanie piłki, niewiele kreowanych sytuacji i mało atrakcyjna gra. Z takim potencjałem ofensywnym, jaki ma ten zespół, można było zdecydowanie oczekiwać czegoś więcej. Zwłaszcza, że zdążyli to już pokazać w meczach grupowych. Niemniej jednak, mimo, że Francja nie zachwycała, to w żadnym meczu, aby wygrać nie potrzebowała dogrywki. Jedynie z Anglią w ćwierćfinale do samego końca musieli drżeć o wynik. Trójkolorowi w dużym stopniu przypominali Real Madryt z ubiegłej edycji Ligi Mistrzów. Nie musieli zachwycać, mogli być gorsi przez większość meczu, jednak potrafili wykorzystywać swoje sytuacje i ostatecznie to oni grali dalej.
W finale zespół Deschampsa prawie idealnie odwzorował grę Królewskich. Pierwszy strzał oddali w 68. minucie, pierwszy celny w 80. i od razu zakończony golem. Drugi półtorej minuty później i już był remis. Mimo, że do pierwszego trafienia Francja nie istniała na boisku, to wystarczyła jedna bramka, aby wzniecić ogień i podnieść się mentalnie. Idealnie wykorzystali swój moment i doprowadzili do dodatkowych 30 minut. Dokładnie tak jak Królewscy robili w poprzednim sezonie. Gdyby Kolo Muani w doliczonym czasie drugiej połowy dogrywki wykorzystał stuprocentową okazję, byłby to triumf imienia Realu Madryt. Nie każdy jednak potrafi tak „przepychać” mecze i wygrywać siłą woli, jak robili to w zeszłym sezonie podopieczni Carlo Ancelottiego. Nawet, jeśli Francji na gruncie reprezentacyjnym wychodzi to najlepiej, to jeszcze nie jest to ta sama półka.
Dwóch najlepszych piłkarzy gra dzisiaj w PSG
Dla szejków z Kataru był to wymarzony finał jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Kto nie wygra, głównym autorem sukcesu będzie jedna z gwiazd PSG. Jednak przebieg spotkania przerósł chyba nawet ich oczekiwania. Sześć goli, z czego pięć strzelają Mbappe i Messi. Argentyńczyk sięgnął po tytuł i zgarnął statuetkę dla MVP turnieju, a Francuz został królem strzelców. Dla Katarczyków perfekcyjny scenariusz.
Obaj panowie na zakończonym właśnie mundialu pokazali, że obecnie są dwoma najlepszymi piłkarzami. Oboje zdystansowali resztę w klasyfikacji strzelców (Mbappe – 8, Messi 7, trzeci Giroud i Alvarez – 4). Oczywiście, grali oni także w najlepszych zespołach. Reprezentacje Erlinga Halaanda i Mohammeda Salaha w ogóle nie zakwalifikowały się do turnieju. Sadio Mane i Karim Benzema nie mogli zagrać z powodu kontuzji. A Robertowi Lewandowskiemu z Polską ciężej osiągnąć jakiś sukces. Niemniej jednak zarówno Messi, jak i Mbappe obecnie są jedynymi zawodnikami, którzy potrafią w taki sposób indywidualnie wpłynąć na wynik meczu. Wziąć piłkę, przedryblować kilku rywali i oddać strzał albo wyłożyć ją do partnera. To głównie dzięki nim ten finał zapamiętamy na długie lata.