Już było tak dobrze! Borussia Dortmund mimo wielu krytycznych komentarzy, spokojnie zbierała punkty w Bundeslidze. Dodatkowo zaskoczyła, pokonując na wyjeździe faworyzowane Newcastle — co miało być sygnałem, że forma piłkarzy Edina Terzicia rośnie. By jednak potwierdzić wysokie ambicje, BVB musiało pokonać Eintracht Frankfurt. Zespół prowadzony przez Dino Toppmollera jest obecnie nieprzewidywalny, jednak spotkania, w których zawodzi, mają miejsce częściej niż te, w których zachwyca.
Goście z Dortmundu zostali sprowadzeni na ziemię
Po zagraniu ręką Mariusa Wolfa we własnym polu karnym arbiter odgwizdał rzut karny, który wykorzystał Omar Marmoush. Borussia nie była w stanie odpowiedzieć na straconego gola — a w 24 goście pokazali, jak kapitalnie można wychodzić z wysokiego pressingu. Drogę do siatki ponownie znalazł Marmoush, wielkiego pecha w tej akcji miał Gregor Kobel, który wypuścił piłkę z rąk. Tak naprawdę, całość moglibyśmy długo analizować — bowiem postawa gospodarzy od początku do końca była po prostu kuriozalna i absolutnie chaotyczna. BVB mogło przegrywać 0:3 gdyby arbiter podyktował kolejnego karnego, ale gola do szatni strzelił Marcel Sabitzer. To zwiastowało wielkie emocje po zmianie stron.
W 54. minucie do wyrównania doprowadził Youssoufa Moukoko, który zachował największą przytomność w polu karnym i wykorzystał wybicie piłki po wrzutce Wolfa. Borussia Dortmund wróciła z piekła do nie… czyśćca. Co z tego, skoro w defensywie miała dzisiaj niezwykle radosną postawę i zapomniała o kryciu — gdy Fares Chaibi strzelał na 3:2? Oczywiście, piłkarze Terzicia nie byliby sobą, gdyby tak po prostu odpuścili. Na 8 minut przed końcem regulaminowego czasu gry, szybką akcję golem na 3:3 zwieńczył Julian Brandt. Końcówka to szarże z obu stron, które nie przyniosły jednak zwycięskiego gola. Emocji nie brakowało, efektownych trafień również — jednak mimo wszystko, to strata punktów Borussii, która przy dobrej formie Bayernu Monachium i Bayeru Leverkusen jest bardzo kosztowna.