W ciągu ostatnich 2 lat prowadziło ich 6 trenerów. Mieli walczyć o awans, a tkwią w dolnej części tabeli Betclic 1 Ligi. Mieli mieć mocną kadrę, a teraz zasłaniają się tym, że z dobrych zawodników nie udało się stworzyć dobrej drużyny. Przed Państwem ŁKS Łódź, w którym chyba nikt nie wie, dokąd to wszystko zmierza.
A już na pewno nie wie tego większościowy udziałowiec klubu, Dariusz Melon, który w czwartek wziął udział w konferencji prasowej na Stadionie Miejskim w Łodzi. W trakcie swojego wystąpienia ogłosił on, że ŁKS rozstaje się z dotychczasowym szkoleniowcem, Arielem Galeano. Celem konferencji było uspokojenie kibiców, ale jeśli udało się cokolwiek osiągnąć, to efekt mógł być dokładnie przeciwny. W słowa, które padły podczas spotkania, po prostu trudno uwierzyć.
ŁKS nie chce pracować z dobrymi trenerami?
Ostatnie miesiące są dla klubu z Łodzi bardzo burzliwe. W lutym działacze zwolnili Jakuba Dziółkę, a w jego miejsce zatrudnili Ariela Galeano – młodego Paragwajczyka bez doświadczenia w polskiej piłce. Brzmiało to jak skok na bardzo głęboką wodę, a skończyło się zaryciem głową w bardzo płytkie dno. Już po 58 dniach ten etap został bowiem zakończony. Niby nic dziwnego, bo za czasów Galeano ŁKS notował tylko średnio 1 pkt/mecz. Do tego trener nie potrafił modyfikować założeń taktycznych, a także miał ponoć nie najlepsze relacje z piłkarzami. Dziwne jest jednak to, że w takiej sytuacji Dariusz Melon nie potrafi przyznać się do błędu i posypać głowy popiołem. Zamiast tego opowiada, że Dziółka i Galeano to „dobrzy trenerzy” (ale w ŁKS-ie dziwnym trafem tego nie udowodnili).
Z kolei samo zatrudnienie drugiego z nich określa mianem ryzyka, które w biznesie jest rzeczą normalną. Udziałowiec najwyraźniej zapomina więc o tym, że inne przedsiębiorstwa podejmując ryzyko mają też jakiś plan B, próbują się zabezpieczyć czy dokonać analizy zysków i strat. Gdyby taki bilans ktoś zrobił, wiedziałby, że Galeano był dla łodzian nie rozwiązaniem problemu, lecz gwoździem do trumny. Także pod względem finansowym, bo – jak przekazał Melon – rozmowy ze szkoleniowcem na temat rozwiązania kontraktu trwają i z pewnością nie zakończą się bezkosztowo.
„Chciałbym mieć swojego Tułacza”
Tym bardziej groteskowo brzmią więc kolejne wypowiedzi właściciela Rycerzy Wiosny. Podczas konferencji powiedział on bowiem, że w Łodzi nie mają takich swoich Tułaczy, czego zazdroszczą Puszczy Niepołomice. Tylko że Tomasz Tułacz wcale nie jest człowiekiem bezbłędnym, który spadł Puszczy z nieba jako dar od sił wyższych. To po prostu szkoleniowiec, który dostał zaufanie władz klubu, miał czas na wprowadzenie swojej wizji gry i nie padał ofiarą krótkowzroczności i braku cierpliwości decydentów. Być może „drugi Tułacz” urodziłby się także w Łodzi, gdyby tylko dostał taką szansę. Zmienianie trenerów jak rękawiczki nie sprzyja takiemu rozwojowi, a i sam Tułacz – gdyby pracował nie w Puszczy, lecz w ŁKS-ie – pewnie niezbyt długo wytrzymałby na stanowisku trenera.
Prezes podejmuje złe decyzje, ale… nie jest zły
Dziennikarze obecni na spotkaniu pytali także o ocenę pracy wiceprezesa ŁKS-u ds. sportowych, Roberta Grafa. To on był bowiem odpowiedzialny za nietrafione decyzje dotyczące sztabu drużyny. Dariusz Melon w odpowiedzi na te wątpliwości nazwał ten chaos i tragicznie podejmowane decyzje strategiczne „niedociągnięciami”.
Nadal będziemy pracować z Robertem Grafem, bo wierzymy, że pomoże nam osiągnąć cele sportowe. Oczywiście nie oznacza to, że nie analizujemy jego pracy, bo jesteśmy świadomi niedociągnięć. Ufam prezesowi Robertowi Grafowi i będziemy razem pracować w przyszłym sezonie. Jeśli chodzi o pierwszą część jego pracy, która dotyczyła wyczyszczenia pewnych spraw po poprzednim sezonie, różnych trudnych zaszłości, to tutaj Robert Graf wykazał się dużą sprawnością, co zaoszczędziło klubowi środków. Z pewnością obciąża go natomiast wynik sportowy.
To „zaufanie” jest jednak najwyraźniej nadwątlone, gdyż chwilę później padła także zapowiedź, że Robert Graf jest w pionie sportowym klubu osamotniony. Ciężko nie odnieść wrażenia, że pod płaszczem zapewnienia mu pomocy chodzi tak naprawdę o ograniczenie jego kompetencji. Skoro Melon przyznaje, że Robert Graf jest osamotniony jeśli chodzi o skalę odpowiedzialności, to chyba po prostu nie nadaje się on na prezesa klubu, ale tego już nikt nie jest w stanie głośno powiedzieć.
Na wszystkim cierpią zwłaszcza kibice
Sprawy wewnętrzne klubu to jedno, ale zupełnie czym innym są ich konsekwencje. Należy do nich między innymi ogromne rozczarowanie, które mają prawo odczuwać sympatycy ekipy z Łodzi. Jeden z nich za pośrednictwem mediów społecznościowych zapytał właściciela ŁKS-u, jak ten przekona go do zakupienia karnetu na przyszły sezon ligowy. Okazało się, że Dariusz Melon nie ma na ten temat zbyt wiele do powiedzenia. Przecież, jak mówi, sam jest kibicem, a przywiązanie do barw wymaga chodzenia na mecze i wspierania ŁKS-u niezależnie od okoliczności.
Pod tym zdaniem podpisałoby się pewnie wielu fanów najróżniejszych klubów. Pytanie jednak, czy powinno ono padać z ust osoby, która w największym stopniu ma wpływ na funkcjonowanie Łódzkiego Klubu Sportowego. Można było wybrnąć z tej sytuacji lepiej, na przykład zapowiadając akcje marketingowe, zniżki czy wydarzenia towarzyszące. Zamiast tego ludzie wątpiący w sens regularnego odwiedzania stadionu usłyszeli właściwie, że ich rozterki są nie na miejscu, bo wszyscy powinni kochać ŁKS na dobre i na złe. Nawet jeśli sam Dariusz Melon tak uważa, to jest prosty sposób, by pokazać, że to nie takie proste. Wystarczy spojrzeć na frekwencję w Łodzi w tym sezonie, która jest – delikatnie mówiąc – daleka od ideału. A jeśli ełkaesiacki chaos będzie wciąż trwał w najlepsze, to szanse na poprawę tego stanu rzeczy są bardzo nikłe. O jakiejkolwiek stałości na razie nie ma mowy, bo nowy trener zespołu – Ryszard Robakiewicz – piastuje tę funkcję jedynie tymczasowo.