Wczoraj zarówno Manchester City, jak i Arsenal wygrali swoje mecze, więc dziś Liverpool musiał wygrać, aby wrócić na fotel lidera. Rywalem był Manchester United, który w obecnym sezonie – a już zwłaszcza w ostatnich tygodniach – prezentuje się kiepsko. Co jednak ciekawe, w obecnym sezonie Jurgen Klopp nie pokonał jeszcze Erika ten Haga. W lidze na Anfield skończyło się bezbramkowym remisem, a w ćwierćfinale Pucharu Anglii po dogrywce górą były Czerwone Diabły.
Kto jednak liczył na wyrównane starcie, szybko się rozczarował
Manchester United nie potrafił nawiązać równorzędnej walki z pretendentem do tytułu. Zaczęło się obiecująco, ponieważ do siatki trafił Alejandro Garnacho, ale sędzia podniósł chorągiewkę i gol nie został uznany. To była 2. minuta i ostatnia udana akcja ofensywna gospodarzy w pierwszej połowie. Od tego momentu nie potrafili już w żaden sposób zagrozić bramce Kellehera. Nie wyprowadzili żadnej groźnej kontry i zupełnie nie mieli pomysłu na akcje ofensywne. Wszystkie drugie piłki po dalekich podaniach Onany mające na celu minąć pressing The Reds, padały łupem gości. Schodząc na przerwę Manchester United nie oddał ani jednego strzału. Ta statystyka najlepiej podsumowywała nieudolność graczy Erika ten Haga.
Liverpool grał na takim luzie, jakby przyjechał na obiekt zespołu walczącego o utrzymanie i mogli być źli, że do przerwy prowadzili tylko jedną bramką. Po rzucie rożnym do siatki trafił Luis Diaz.
Gospodarze pierwszy strzał oddali z około 50 metrów i…
Dało im to wyrównanie. Błąd w rozegraniu Quansaha wykorzystał Bruno Fernandes, który wykorzystał wysokie ustawienie Kellehera i uderzając z pierwszej piłki przelobował Irlandczyka. Liverpool jednym błędem stracił całą przewagę, którą sukcesywnie budował od pierwszego gwizdka sędziego. Gol gospodarzy był momentem zwrotnym tego spotkania, ponieważ zupełnie zmienił nastawienie mentalne piłkarzy Manchesteru United. Nagle zaczęli wyglądać na zespół, który może postawić się Liverpoolowi. Podobny przebieg wydarzeń obserwowaliśmy już właśnie w meczu Pucharu Anglii.
17 minut po doprowadzeniu do wyrównania Manchester United objął prowadzenie. Tym razem nie była to kontra, nie było to wykorzystanie błędu rywali, a cierpliwie budowany atak zakończony fantastycznym „rogalem” sprzed pola karnego Kobbiego Mainoo. Z ostatnich dni wiemy jednak, że Czerwone Diabły nie mogą być pewne punktu, nawet gdy prowadzą w doliczonym czasie gry (tak, chodzi o mecz z Chelsea). Jurgen Klopp posłał w bój zmienników i jeden z nich – Harvey Elliot – wywalczył jedenastkę, którą na gola zamienił Mohamed Salah. Do końca zostało jeszcze 6 minut podstawowego czasu gry, w którym to goście przeważali, ale zdołali strzelić zwycięskiej bramki. Remis oznacza, że The Reds mają tyle samo punktów, co Arsenal i „oczko” więcej od Man City, ale są na 2. miejscu przez gorszy bilans bramek.
Manchester United 2:2 Liverpool (50′ Bruno Fernandes, 67′ Mainoo – 23′ Diaz, 84′ Salah [k.])
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej