Legia Warszawa, czyli trzeba zejść na ziemię

Można zaryzykować stwierdzenie, że Legia Warszawa jest klubie najbardziej krytykowanym i wywołującym największe, raczej negatywne, emocje. Ale to Legia pomimo kryzysu, w którym znajduje się już kilka lat potrafiła w 2025 roku ograć w ćwierćfinale LK klubowego mistrza świata na jego terenie, wygrać puchar krajowy i superpuchar. W teorii – sukces. W praktyce – niedosyt. Bo w Ekstraklasie znów zabrakło nie tylko tytułu, ale nawet miejsca na podium. Zarząd już zmienił slogan – teraz Legia walczy o najwyższe cele a nie mistrzostwo. Czy nie pora zrezygnować z marzeń na rzecz faktów?

Trener z nazwiskiem, niekoniecznie z rozwiązaniem

Zmiana szkoleniowca była nieunikniona, choć jej kulisy bardziej przypominały reality show niż profesjonalną organizację sportową. Michał Żewłakow nie ukrywał rozczarowania i poczucia zdrady – Goncalo Feio stawiał absurdalne warunki wobec własnego przełożonego. Ostatecznie klub zakończył współpracę z Portugalczykiem, który – mimo historycznego sukcesu w Europie – definitywnie przekroczył granicę.

REKLAMA

Proces wyboru nowego szkoleniowca przeciągał się, a decyzję podjęto zaledwie kilka dni przed startem zgrupowania. Wybór padł na Edwarda Iordanescu – byłego selekcjonera reprezentacji Rumunii, z którą awansował do fazy pucharowej Euro 2024, wyprzedzając w grupie m.in. Belgię. W 1/8 finału jego drużyna odpadła po porażce 0:3 z Holandią.

Na papierze – trener z doświadczeniem i sukcesami. W praktyce – lista znaków zapytania rośnie. Jako selekcjoner poprowadził Rumunię w 28 meczach, notując średnio 1,43 punktu – wynik przyzwoity, choć nie wybitny. Na poziomie klubowym może pochwalić się mistrzostwem i Pucharem Rumunii z CFR Cluj, ale jego przygody z FCSB, CSKA Sofia czy Gaz Metan nie przyniosły trwałych efektów.

Co budzi największe wątpliwości? Brak doświadczenia w grze co trzy dni. Dotąd jego drużyny wchodziły w rytm meczowy powoli, a w Legii – przy grze na trzech frontach – nie będzie na to czasu. Liga rusza od razu, eliminacje pucharów też. Iordanescu musi natychmiast opanować zarządzanie zmęczeniem, rotacją i presją.

Komunikacja po rumuńsku

Nowy trener Legii od początku budzi kontrowersje. Dał się poznać jako człowiek zamknięty, kontrolujący przekaz i utrzymujący media na dystans – czasem aż do przesady. Zamknął większość treningów podczas zgrupowania w Austrii, nie pozwolił na transmisje sparingów, a dostęp mediów ograniczył do minimum. Kulminacją była sytuacja, gdy dzieci nie wpuszczono na mecz z Wisłą Płock i musiały oglądać zza ogrodzenia.

Niepokój budzi też jego komunikacja. Korzysta z doradcy PR, który przygotował sztucznie brzmiącą wypowiedź trenera do mediów społecznościowych – bez zgody klubu na zmiany.

Największe poruszenie wywołał jednak artykuł o Iordanescu w rumuńskich mediach, w którym zasugerowano, że został przez Legię oszukany w sprawie transferów. W Rumunii pojawiły się głosy o „zdradzie” trenera. To niepokojący sygnał – jeśli tak wygląda początek, przyszłość może przynieść kolejne problemy.

Dwa światy Legii

Jeśli chodzi o atmosferę wewnątrz zespołu – na razie trudno się do czegoś przyczepić. Widać pozytywne relacje, treningi przebiegają w dobrej energii, zawodnicy wyglądają na zaangażowanych. Materiały wideo publikowane przez klub pokazują drużynę, która – mimo zmian – próbuje działać jak jeden organizm.
 
Ale poza szatnią sytuacja robi się coraz bardziej napięta. „Nieznani Sprawcy”, ogłosili bojkot domowych meczów. Brakuje komunikacji między zarządem a trybunami. Kumulują się zarzuty: o niejasności finansowe, o słabą przejrzystość działań, o brak inwestycji w kadrę mimo ogromnych wpływów z Europy i transferów.
 
Legia zarobiła 10 milionów euro za udział w Lidze Konferencji, a wcześniej potrafiła sprzedać Muciego, Slisza i Nawrockiego w jednym sezonie za łącznie 18 milionów – to kwoty, która w realiach Ekstraklasy robią różnicę. A mimo to, transferów nie widać. Słowa o „projektach”, „strategii” i „długofalowym planie” przestają działać, gdy drużyna wciąż ma te same bolączki.

Powoli, ale z rozmachem

Do tej pory w Legii nie było rewolucji, ale nie zabrakło mocnych ruchów. Warszawski klub sięgnął głęboko do kieszeni, bijąc rekord transferowy Ekstraklasy, i jednocześnie pokazał, że nadal chce walczyć na poważnie – chociaż nie tak dawno miał problem z wypłatą wynagrodzeń na czas. Transfery są jasnym sygnałem: celem jest jakość, a nie tylko uzupełnianie kadry.

REKLAMA

Najgłośniejszym ruchem bez wątpienia jest sprowadzenie Milety Rajovicia. Legia zapłaciła za niego aż 3 miliony euro – najwięcej w historii klubu. 26-letni Duńczyk serbskiego pochodzenia trafia do Warszawy z Watfordu, gdzie grał na zapleczu Premier League. To napastnik o solidnych warunkach fizycznych, z potencjałem do strzelania bramek seryjnie. Typowy lis pola karnego – silny, konkretny, z nosem do sytuacji. Rajović podpisał czteroletni kontrakt i będzie miał na sobie ogromną presję. W Legii za takie pieniądze trzeba nie tylko grać, ale od razu robić różnicę.

W końcu jest kim rotować

Wojskowi mieli poważny problem z obsadą boków obrony. Paweł Wszołek na prawej stronie nie miał żadnego zmiennika przez większość rozgrywek, a Patryk Kun – teoretycznie rezerwowy dla Rubena Vinagre – zawodził na tyle, że nie dawał realnej alternatywy. Dlatego Michał Zewłakow słusznie zdecydował się na transfery, które mogą znacząco podnieść jakość i głębię składu właśnie na tych pozycjach.

Ciekawym wzmocnieniem jest Petar Stojanović. Reprezentant Słowenii przyszedł za darmo z Empoli, gdzie ostatnio występował na poziomie Serie B. Wcześniej grał regularnie w Lidze Mistrzów z Dinamem Zagrzeb. Transfer z kategorii: cichy, ale klasowy. W superpucharze zdążył już zadebiutować, wchodząc z ławki i pokazując, że liczba meczów w kadrze (66!) nie wzięła się z przypadku. Jeśli zdrowie dopisze, powinien dać sporo jakości.

Do Legii dołączył też Arkadiusz Reca, który jeszcze niedawno był przymierzany do Lecha Poznań, ale ostatecznie wybrał ofertę z Warszawy – jak sam przyznał, zdecydował się na Legię, bo to „największy klub w Polsce”, a w Poznaniu nie pasowałby do systemu Nielsa Frederiksena, musi mieć jednego bocznego obrońcę zawsze w asekuracji. Reca to typowy ofensywny wahadłowy, mający za sobą 113 meczów w Serie A i 39 w Serie B, który w Legii ma pełnić rolę zmiennika Rubena Vinagre i stanowić zabezpieczenie na lewą flankę – zwłaszcza jeśli Iordănescu zdecyduje się przesunąć Portugalczyka wyżej – a choć wszystko to brzmiałoby jak idealny transfer, jego duże doświadczenie i jakość równoważone są przez poważne problemy zdrowotne, które przez siedem lat we Włoszech kosztowały go aż 52 opuszczone mecze i niemal każdy sezon z przymusową przerwą, co może być istotnym ryzykiem przy długich rozgrywkach.

Na razie bez rozbiórki

Są też odejścia. Jakub Zieliński – jeden z większych talentów akademii – został sprzedany za niemal milion euro. Sergio Barcia trafił na wypożyczenie do drugiej ligi hiszpańskiej, a jego śladem może pójść Marco Burch, który ostatnie pół roku spędził w Radomiu.

Najbardziej bolesna strata to jednak odejście Maxiego Oyedele. Pomocnik z polskim paszportem, wychowanek Manchesteru United, trafił do Strasbourga za sześć milionów euro – tyle wynosiła jego klauzula wykupu, z czego 40 procent wróci na Old Trafford. Legia sprowadziła go za grosze, sprzedała z zyskiem – tylko szkoda, że tak wcześnie. Oyedele miał potencjał, by stać się liderem środka pola.

Nie zdecydowano się też wykupić Luquinhasa z Fortalezy. Brazylijczyk podczas wypożyczenia rozegrał 46 meczów i strzelił 13 bramek – solidny wynik, ale nie na tyle przełomowy, by klub wyłożył za niego milion dolarów. Przy obecnym modelu działania Legii uznano, że za podobne pieniądze można znaleźć zawodnika z większym potencjałem sprzedażowym. Decyzja racjonalna, choć dla części kibiców rozczarowująca.

Skrzydłowy, szóstka i… niespodzianka

Edwardowi Iordanescu obiecano trzy konkretne transfery. W założeniach mają one nie tylko wypełnić luki po odejściach, ale też podnieść poziom pierwszego składu.

Priorytetem jest sprowadzenie skrzydłowego, który godnie zastąpi Luquinhasa. Pożegnanie z Brazylijczykiem zostawiło wyrwę w ofensywie, której nie da się zakryć wewnętrznymi rotacjami. Nowy piłkarz ma dać liczby, ale i jakość w pojedynkach jeden na jeden — coś, co Luquinhas gwarantował regularnie. Drugim newralgicznym punktem jest środek pola. Po odejściu Maxiego Oyedele powstała luka, której Rafał Augustyniak nie jest w stanie skutecznie wypełnić. Choć był solidnym zmiennikiem, to różnica w jakości — zwłaszcza w grze pod presją, zwrotności i dokładności podań — jest zbyt wyraźna. Fredi Bobić na spotkaniu z dziennikarzami zdradził, że nowa “szóstka” musi przede wszystkim być fizyczna, wygrywać pojedynki, grać prosto i skutecznie łączyć defensywę z linią pomocy. Szukają więc zawodnika, który nie będzie jedynie łatką, ale pełnoprawnym filarem w środku pola.

Trzeci transfer zapowiedziany przez zarząd to, jak to ujął Marcin Herra, niespodzianka. Wielu kibiców sądziło, że chodzi o nowego bramkarza, bo choć Iordănescu wierzy w Kacpra Tobiasza jako numer jeden, to jego zmiennicy (Gabriel Kobylak i Mendes-Dudziński) nie gwarantują jeszcze odpowiedniego poziomu rywalizacji. Potrzeba kogoś w stylu Kacpra Hładuna sprzed dwóch sezonów lub Radosława Cierzniaka z jego najlepszych lat — doświadczonego, solidnego, gotowego wskoczyć między słupki w każdej chwili i dać spokój całej defensywie. Ostatecznie jednak niespodzianką okazał się transfer Arkadiusza Recy, co sprawia, że szanse na sprowadzenie nowego golkipera są obecnie bardzo małe.

Czy jest nadzieja?

Do Legii wreszcie zawiało świeżym powietrzem — i to nie tylko na ławce trenerskiej, ale też w gabinetach. Michał Żewłakow, który przejął stery nad polityką sportową klubu, od razu uporządkował struktury. Komitet transferowy został rozwiązany, a nowy dyrektor narzucił jasne zasady i dyscyplinę. Legia ma wrócić do normalności: sportowej, organizacyjnej i medialnej. Żewłakow ma być gwarancją, że w końcu będzie o klubie głośno z właściwych powodów.

Na boisku zamiast rewolucji — ewolucja.

Edward Iordanescu przejął drużynę po Gonçalo Feio, ale nie zamierza burzyć tego, co zostało zbudowane. Rumun doskonale wie, że choć Portugalczyk nie poradził sobie w lidze, jego warsztat taktyczny robił na zawodnikach ogromne wrażenie. Wielu z nich otwarcie przyznaje, że pod względem merytorycznym był to jeden z najlepszych trenerów, z jakimi pracowali. Iordanescu kontynuuje więc jego pomysł, wprowadzając swoje korekty. Formacja 4-3-3 pozostała, ale poprawie uległo ustawienie linii defensywnej — co było absolutnie kluczowe. W minionym sezonie Legia straciła w lidze niemal dwukrotnie więcej bramek niż Raków, a bez poprawy w tym aspekcie o sukcesach nie ma mowy.

Czysta karta

Nowy trener to też nowa szansa szczególnie dla tych, których Feio wcześniej skreślił. Jednym z największych beneficjentów może być Miguel Alfarela. W Grecji prezentował się solidnie, ale w Warszawie został odstawiony niemal natychmiast. Teraz ma szansę wrócić do gry, ale w roli skrzydłowego. Zyskać może też Kacper Urbański — wcześniej pomijany, niezgłoszony do europejskich pucharów, teraz znów ma otwarte drzwi. 21-latek wciąż uchodzi za duży talent i potencjalny zysk transferowy, więc w Legii muszą zadbać o to, by nie zmarnować jego potencjału.

Ryzyko na starcie

Zatrudniając nowego trenera, Legia powinna kierować się jednym celem: skuteczna walka na trzech frontach. W lidze, Pucharze Polski i Europie. Tymczasem postawiono na szkoleniowca, który nigdy nie pracował w rytmie „co trzy dni”. Edward Iordanescu nie musiał łączyć zmagań ligowych z europejskimi pucharami – a właśnie to od lat stanowi największą bolączkę stołecznego klubu.

Co więcej, zespoły prowadzone przez Rumuna znane są z powolnych startów. Z czasem potrafią się rozpędzić, ale kalendarz nie daje Legii komfortu – przeciwnie, już pierwsze tygodnie sezonu mogą zadecydować o jego dalszym przebiegu. To one przesądzą, czy klub będzie miał środki na dalsze transfery i jak będzie wyglądać jego sytuacja finansowa. W Warszawie nie ma marginesu na błędy – potrzeba efektów natychmiast.

Brak liderów

Symbolem braku przywództwa w szatni może być Bartosz Kapustka. Od czasu objęcia opaski kapitana nie stał się ani liderem, ani wzorem. To dobry piłkarz, ale nie kapitan na miarę Legii. W klubie trudno dziś wskazać zawodnika, który w trudnych momentach weźmie grę na siebie – jak robił to Josué. Poza Arturem Jędrzejczykiem, który na boisku pojawia się rzadko, nie ma nikogo, kto mógłby realnie pełnić tę funkcję.

Dla porównania – Lech Poznań ma kilku piłkarzy zdolnych jednym zagraniem odwrócić losy meczu. Legia o tym się przekonała, kiedy w końcówce zeszłego sezonu jej marzenia pogrzebał Ali Gholizadeh. W rywalizacji z ligową czołówką brak takich postaci może być kluczowym deficytem.

Limit szczęścia wykorzystany?

Nie da się też wykluczyć, że Legii po prostu zabraknie szczęścia. W ostatnich dwóch sezonach awansowała do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy – choć wcale nie było to oczywiste. Eliminacje z Broendby czy Midtjylland udało się przejść „na styk”, przy sporej dozie sprzyjających okoliczności. Jeszcze więcej kontrowersji wzbudził triumf w Pucharze Polski – zwłaszcza ćwierćfinał z Jagiellonią, po którym o okolicznościach zwycięstwa długo dyskutowano.

Bez zwycięstwa w finale z Pogonią Legia mogłaby już dziś mierzyć się z poważnym kryzysem. Ale suma szczęścia zawsze równa się zero. Nawet przy dobrym planie i wzmocnieniach, może przyjść moment, w którym piłka odbije się od słupka nie do bramki, a w aut.

Co z tą Legią?

Oczekiwania wobec Legii są dziś przede wszystkim krótkoterminowe – kibice domagają się transferów. Bez realnych wzmocnień trudno liczyć choćby na powtórkę wyników z poprzedniego sezonu. Tymczasem konkurencja nie śpi – czołówka inwestuje, a nawet ligowi średniacy działają z głową. W Legii – stagnacja. A w Ekstraklasie, jeśli się nie rozwijasz, to się cofasz.

Sezon zapowiada się wyjątkowo wymagająco – sportowo i finansowo. Awans do Europy to nie ambicja, tylko konieczność. Polska dzięki rankingowi UEFA wystawia pięć drużyn do eliminacji, więc miejsca w górnej piątce będą bezcenne. Dla Legii brak awansu oznaczałby dramat – skoro nawet grając w Europie, klub nie potrafił zbilansować budżetu, to co będzie, jeśli tej jesieni Łazienkowska zamilknie?

Teoretycznie zostaje jeszcze Puchar Polski, ale to rozgrywki pełne chaosu. Faworyci regularnie odpadają wcześnie – sama Legia dwa lata temu poległa w 1/8 finału z Koroną. Na tym trofeum nie da się budować planu A.

Dlatego kluczowe staje się wyciągnięcie wniosków – kadrowych i organizacyjnych. Brakuje spójności, konsolidacji, kontroli nad przekazem. Przez długi czas niemal każda informacja przeciekała do opinii publicznej, potęgując chaos. A przecież wszyscy grają w tej samej drużynie. Michał Żewłakow jako dyrektor sportowy musi to uporządkować. Spiąć zespół – na boisku i poza nim.

Jeszcze nie czas na mistrzostwo

Dziś nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien mówić o mistrzostwie. Legia ma potencjał, ale na ten moment nie wygląda na drużynę gotową, by realnie rzucić wyzwanie najmocniejszym. To zespół z nowym trenerem, który dopiero wdraża swoje porządki. Brakuje wyraźnego lidera, a na żadnej pozycji Legia nie ma dziś przewagi jakościowej nad ligową czołówką. Kadra nie jest słaba, ale brakuje w niej równowagi. Nie widać też piłkarzy, którzy już teraz robiliby różnicę na tle Ekstraklasy.

Dlatego nadchodzące transfery będą kluczowe. Jeśli klub myśli o grze na trzech frontach, potrzebuje nie tylko szerokiego składu, ale przede wszystkim jakości. Takiej, która przechyli szalę w trudnych meczach.

Bilans z czołową czwórką poprzedniego sezonu mówi sam za siebie – dwa remisy i sześć porażek. Legia nie potrafiła wygrywać z najlepszymi, a bez punktowania w takich meczach trudno mówić o walce o tytuł. To jeden z kluczowych elementów do poprawy. Mistrzostwo zdobywa się nie tylko z zespołami z dołu tabeli.

Nie pomaga też atmosfera wokół klubu. Trybuny są podzielone, komunikacja szwankuje, a z zewnątrz bije chaos. A przecież sukces lubi ciszę. Tego dziś Legii brakuje najbardziej – spokoju, konsekwencji i jasnego planu. Bez tego nawet dobre nazwiska nie wystarczą.

Realnym celem powinno być zajęcie miejsca w górnej piątce. To da przepustkę do europejskich pucharów. Dopiero potem, przy wzmocnieniach i poprawie organizacyjnej, będzie można mierzyć wyżej. Na razie – solidna ligowa praca i powolne budowanie stabilności.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    110,792FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ