Kyrie Irving, czyli mistrz NBA z 2016 roku i 7-krotny uczestnik NBA All-Star Game, nareszcie wrócił na parkiety najlepszej koszykarskiej ligi świata. Nie możemy jednak powiedzieć, że jego (nie)mała wojna ze szczepionkami przeciwko wirusowi COVID-19 dobiegła końca.
Kyrie nie zmienił swojego zdania, czego nie można powiedzieć o jego klubie. Brooklyn Nets doszli do wniosku, że skoro protokoły covidowe dają im mocno w kość (zresztą jak całej lidze), to zmuszeni są pozwolić mu ponownie trenować z drużyną oraz brać udział w meczach wyjazdowych (zasady obowiązujące w NY dalej nie zezwalają mu na występy domowe).
Oficjalny powrót KI i zarazem jego debiut w tym sezonie miał miejsce przeciwko ekipie Indiana Pacers. Przy okazji znowu mieliśmy okazję zobaczyć „Big 3” w komplecie. James Harden, Kevin Durant i Kyrie ponownie znaleźli się razem na jednym parkiecie, co zaowocowało sporą dawką emocji dla fanów amerykańskiego basketu. Ku przykrości fanom Pacers, tym się oberwało — przegrali z Nets wynikiem 121 do 129.
Obecność Irvinga zmieniła dość sporo. Można było się zastanawiać nad jego formą po tak sporej przerwie, ale ten z minuty na minutę wyglądał coraz lepiej i pewniej. Najwięcej punktów w zespole z Brooklynu zdobyła oczywiście wielka trójka (KD, Kyrie & „The Beard”). Irving zaliczył 22 pkt, 3 zbiórki i 4 asysty. Między innymi dzięki jego osobie Brooklyn przerwał złą passę trzech przegranych z rzędu. Następne spotkanie Nets zagrają z obecnymi mistrzami NBA, Milwaukee Bucks, na swoim obiekcie (Barclays Center w Nowym Yorku). W związku z ich statusem gospodarza w tym meczu nie zobaczymy w grze Irvinga.