Kulminacja pecha, niedobór konkretów. Raków oddala się od Ligi Mistrzów

Raków Częstochowa nigdy nie grał w zasadniczej części europejskich pucharów. W ostatnich dwóch sezonach dwukrotnie próbował awansować do Ligi Konferencji Europy, jednak w obu przypadkach odpadał podczas ostatniej rundy kwalifikacji. Dziś, na stadionie w Sosnowcu mógł wykonać pierwszy — potencjalnie wart dziesiątki milionów euro — krok w kierunku wymarzonej Champions League. Marzenia, w które niewielu jeszcze niedawno wierzyło, mogły zbliżyć się na wyciągnięcie ręki.

REKLAMA

Pierwsza połowa dzisiejszego pojedynku z Kopenhagą była kumulacją pecha

Duńczycy tak naprawdę ani razu nie zagrozili bramce bronionej przez Vladana Kovacevicia. Bajki o „potężnej ofensywie” ekipy Jacoba Neestrupa nijak miały się do tego, co obserwowaliśmy na murawie. Kopenhaga miała jednak mnóstwo szczęścia, bowiem już w 9. minucie niefortunną interwencję zaliczył Bogdan Racovițan. Prawdopodobnie 95% tego typu sytuacji byłaby bez problemu skasowana przez obrońców. Niestety, tym razem przypadkowa zmiana kierunku lotu piłki zaskoczyła golkipera Rakowa. Cały misterny plan mistrza Polski szlag trafił. Gol z niczego, chwila nieuwagi i konieczność odrabiania strat zamiast kontroli spotkania.

Czy Raków Częstochowa potrafił zareagować na straconego gola?

Musimy być krytyczni. Podopieczni Dawida Szwargi spokojnie grali swoje, cierpliwie szukając szans. Jedną z nich na gola zamienił Giannis Papanikolau. Arbiter dopatrzył się jednak minimalnego spalonego. Jakby tego było mało, kontuzji doznał Jean Carlos. Szkoleniowiec postanowił najwyraźniej nie zmieniać pomysłu na mecz — mimo niekorzystnego wyniku. Raków nie szukał ofensywnej nawałnicy, uznając, że jeden strzelony gol przywróci ich do rywalizacji. Oddajmy jednak uczciwie — mimo mocno powściągliwej gry Duńczyków, Częstochowianie przez 45 minut oddali dokładnie 1 celny strzał. O ile prawdą jest, że Raków nie był gorszym zespołem, o tyle w futbolu liczy się, kto strzeli więcej goli, a gospodarze okazywali zbyt duży respekt względem rywala. Kamil Grabara niemiłosiernie nudził się między słupkami.

Po zmianie stron nadal nie obserwowaliśmy pokręcenia tempa gry. Gdy zegar wskazywał 70. minutę, bilans celnych strzałów obu drużyn sięgał łącznie… dwóch. Kopenhaga była zadowolona wynikiem. Raków próbował szukać swoich okazji, ale paradoksalnie, najgroźniej robiło się, gdy w grę mistrza Polski wdzierał się element szaleństwa — chociażby w postaci wrzutek w pole karne czy dalekich wybić na wolne pole. O ile jednak rozumiemy, że Duńczycy mogli zadowalać się jednobramkową przewagą, taki rezultat był korzystny na własnym terenie, o tyle Raków nie potrafił odgryźć się Kopenhadze. Gra polskiej drużyny była poprawna, ale nic więcej. Przede wszystkim, brakowało w niej konkretów.

Przed rewanżem kwestia awansu nie jest jeszcze rozstrzygnięta

Nie oszukujmy się jednak, w Kopenhadze to Duńczycy będą zdecydowanym faworytem. To nie jest zespół, grający wybitny futbol. Naszym zdaniem piłkarsko byli gorsi od Sparty Praga, ale potrafili wykorzystać swoje sytuacje. Dziś niewielkim nakładem sił, wywalczyli wielki dla siebie rezultat. To, że Raków stracił pechowego gola — okej, zdarza się najlepszym. Przykre jednak, że nie potrafili wykorzystać słabości rywala, zbyt bojaźliwie unikając większego ryzyka. Kopenhaga była do ogrania i to w tym wszystkim boli najbardziej.

Raków — Kopenhaga 0:1 (Racovițan – sam 9′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,603FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ