Pierwsza kolejka rundy rewanżowej i pierwsze mecze Premier League w 2024 roku już za nami. W tym podsumowaniu bardziej skupiliśmy się na klubach spoza klasycznego mainstreamu. Analizujemy zmianę trenera w Nottingham, umiejętności Michaela Olise i eksperymenty Roberto De Zerbiego, ale nie zabrakło także wątków o zespołach z big six, ponieważ na tapet wzięliśmy także ofensywę Liverpoolu oraz zwrot Arsenalu w stronę fizyczności. Zapraszamy do lektury!
Decyzja o zmianie trenera w Nottingham prawdopodobnie była trafiona
Czy nie za wcześnie na taki wniosek? Być może tak, stąd słowo „prawdopodobnie”. W każdym razie Nuno Espirito Santo robi bardzo dobre pierwsze wrażenie (porażka 2:3 z Bournemouth grając od 23. minuty w dziesięciu, wygrana 3:1 z Newcastle na St. James’ Park i zwycięstwo 2:1 z Man United) i wydaje nam się, że nie jest to wyłącznie efekt nowej miotły. Steve Cooper wykonywał z Nottingham solidną robotę, zasłużył na ogromny kredyt zaufania, ale była jedna rzecz, przez którą prawdopodobnie klub postawił na nim krzyżyk – brak wykorzystania potencjału ofensywnego tej ekipy. Cooper oczywiście próbował kłaść większy nacisk na ofensywę, natomiast jego zespół ciągle najlepiej prezentował się, gdy nastawiał się na defensywę, a liczba stricte ofensywnych piłkarzy w podstawowej jedenastce nie przekraczała trzech.
Gdy Forest zaprezentowało Nuno Espirito Santo jako nowego trenera można było trochę zmarszczyć brwi, ponieważ Portugalczyk wyrobił sobie podobną opinię – trenera, dla którego podstawą jest organizacja gry w defensywie. Tymczasem w Nottingham zaczął od 7 goli w 3 meczach, wypunktowania Newcastle po kontratakach i wyrównanej grze z Manchesterem United. Nuno zmienił ustawienie na 4-2-3-1, dorzucił jednego ofensywnego piłkarza więcej i ofensywa wygląda na silniejszą. A to wszystko pod nieobecność Taiwo Awoniyiego, bez którego ofensywa pod wodzą Coopera nie istniała.
Nottingham 2:1 Manchester United
Arsenal stał się zespołem zbyt fizycznym, a za mało technicznym
Arsenal w tej kolejce przegrał drugi mecz z rzędu, ale o ile porażka z West Hamem (0:2) była pechowa i rozbiła się przede wszystkim o ogromną nieskuteczność, tak z Fulham (1:2) zespół rozegrał – zgodnie ze słowami swojego menedżera – najgorszy mecz w tym sezonie. Daleko nam do wniosku, że Kanonierzy są w kryzysie (zagrali pierwszy słaby mecz od listopadowej przerwy reprezentacyjnej), ale sylwestrowe spotkanie pokazało problem, który Mikel Arteta sam sobie zgotował. Hiszpan bardzo dużą wagę przywiązuje do wygrywania pojedynków (jego słynne zdanie „If I lose a duel, I’m upset” w dokumencie „All or nothing”), przez co Arsenal stał się zespołem bardziej fizycznym, a stracił za to w aspektach technicznych.
Grając regularnie dwa razy w tygodniu, wracając także do LM, nie da się w każdym spotkaniu wygrywać większości pojedynków. Zwłaszcza, gdy rywal podchodzi do spotkania mając dłuższy czas odpoczynku oraz jest niesiony dopingiem kibiców. W niedzielę to piłkarze Marco Silvy sprawiali wrażenie lepiej przygotowanych motorycznie do spotkania. Jedenastka Kanonierów nie miała odpowiedniej jakości w posiadaniu piłki, aby przejąć kontrolę nad meczem. Kiwior/Tomiyasu (wszedł w drugiej połowie) nie odnajdują się najlepiej w roli odwróconego bocznego obrońcy. Grający na lewej „8-ce” Havertz nie jest typowym pomocnikiem. Eddie Nketiah to napastnik o znacznie mniejszym potencjale w konstruowaniu akcji niż Gabriel Jesus. Nawet Declan Rice – transfer znakomity – nie posiada umiejętności podania przez linię godnej topowych „6-tek”.
Crystal Palace nie spadnie z Premier League dopóki będzie mieć Michaela Olise
Crystal Palace wreszcie przełamało sierię bez zwycięstwa, która liczyła już 8 spotkań wygrywając na własnym stadionie z Brentford (3:1). Bezapelacyjnym MVP tego starcia został Michael Olise, który zdobył dwa gole potwierdzając swoją znakomitą dyspozycję. W ostatnich czterech spotkaniach skrzydłowy Orłów ma na swoim koncie 4 trafienia i asystę. W trakcie złej passy Crystal Palace pojawiały się głosy, że to oni mogą być zespołem, który ustąpi miejsca nad kreską któremuś z beniaminków, ale wydaje się, że dopóki Palace będzie miało w swoich szeregach tak klasowych zawodników jak Michael Olise, czy Eberechi Eze to tak długo będą grać w Premier League. Wszystko jednak wskazuje, że – mimo przedłużenia kontraktu latem – to ostatni sezon Olise na Selhurst Park.
22-latek ma wszystko, czego najlepsze kluby oczekują od swoich skrzydłowych. Bez problemu wygrywa pojedynki z rywalami i tworzy przewagę za pomocą dryblingu. Ma bardzo dobre, dokładne dośrodkowanie z prawego skrzydła, a w ostatnich meczach pokazał, że potrafi też takie dogrania, z drugiej strony, zamykac na dalszym słupku. Anglik również dobrze gra bliżej środka, zwłaszcza przy kontratakach, które skutecznie napędza. Chyba każdy klub z Premier League chciałby mieć takiego gracza w swoim zespole.
Liverpool ma niesamowitą jakość w ofensywie
Nie mogłoby być tego podsumowania bez fragmentu o Liverpoolu, ponieważ The Reds rozegrali niesamowite spotkanie i zapisali się na kartach historii. Zespół Jurgena Kloppa wprawdzie strzelił „tylko” 4 gole (wygrywając 4:2), ale odkąd w sezonie 2010/11 serwis Opta wprowadził statystykę xG (goli oczekiwanych) to żaden zespół nigdy nie miał w jednym meczu tak wysokiego współczynnika, jak Liverpool w noworocznym starciu z Newcastle – 7,27. Swoje zrobiły dwa rzuty karne, ale tak czy inaczej The Reds wykreowali sobie masę dogodnych szans i gdyby nie Martin Dubravka w bramce – Newcastle wyjeżdżałoby z Anfield z większym bagażem bramek.
Choć Newcastle w ostatnim czasie nie jest w najlepszej formie, to jednak jest to zespół, który potrafi bronić, gdy odda piłkę przeciwnikowi i nastawi się na perfekcyjną organizację gry bez piłki. Na Anfield starali się grać odważnie, ale żaden sposób bronienie nie działał. Nieważne, czy podeszli wysokim pressingiem, czy cofnęli się niżej – Liverpool bez problemu wrzucał ich na karuzelę. Zespół Jurgena Kloppa potrafił wysoko odbierać piłkę i wykorzystywać fazy przejściowe wykorzystując przestrzeń, ale też kreował szanse, gdy rywal cofnął się niżej. The Reds pokazali niesamowitą siłę ofensywną. Pytanie tylko, czy w najbliższych tygodniach, gdy Mohamed Salah będzie przebywał na Pucharze Narodów Afryki Liverpool będzie w stanie utrzymać tak wysoką dyspozycję. W końcu Egipcjanin miał udział aż przy 51% goli zespołu w tym sezonie Premier League.
Roberto De Zerbi musi eksperymentować
Po wygranej z Tottenhamem w dobrym stylu (4:2) mogliśmy się ludzić, że Brighton z poprzedniego sezonu wróciło, ale mecz z West Hamem (0:0) sprowadził nas na ziemię. Mewy na dwa ligowe zwycięstwa z rzędu zekają już od pocżątku września. Ostatnie spotkania Brighton pokazują, w jak trudnych okolicznościach musi szyć Roberto De Zerbi. Po kontuzji Kaoru Mitomy i Simona Adingry Brighton zostało bez skrzydłowych (uraz ma także March i Fati), a jedynym nominalnym bocznym obrońcom jest wracający po kontuzji Pervis Estupinan, który z West Hamem zagrał dopiero pierwszy mecz w wyjściowym składzie.
Roberto De Zerbi ustawił więc zespół teoretycznie w 4-4-2 z diamentem w środku, natomiast w posiadaniu piłki przechodzili na – upraszczając – 3-2-5 lub 3-1-6. To zaskoczyło Tottenham, natomiast na defensywnie nastawiony West Ham nie dawało zadowalających efektów. W systemie Brighton, przeciwko rywalom broniącym się na własnej połowie, dużo zależy od przewagi, którą wypracują szeroko ustawieni skrzydłowi, natomiast grający tam Milner i Hinshelwood takowej nie robili. Wloski szkoleniowiec zareagował przesuwając Joao Pedro na lewe skrzydło, a na prawe – wprowadzonego z ławki Jakuba Modera. Zwłaszcza Brazylijczyk ożywił grę Brighton, ale zabrakło skuteczności, aby trafić do siatki i zgarnąć 3 punkty. Roberto De Zerbi z uwagi na problemy kadrowe i grę w Lidze Europy musi mocno eksperymentować i przez to Mewy nie grają już tak efektownie jak w poprzednim sezonie.
Co jeszcze wydarzyło się w 20. kolejce Premier League?
- Manchester City pewnie pokonał Sheffield (2:0) w jednym z najbardziej jednostronnych meczów w tym sezonie. Co ciekawe, dla City było to pierwsze czyste konto od 8 meczów.
- Chelsea prowadziła z Luton na wyjeździe już 3:0, a do ostatnich chwil musiała drżeć o komplet punktów, ponieważ zespół Edwardsa strzelił dwa gole po 80. minucie. Dla The Blues dwa gole i asystę dopisał niezawodny Cole Palmer.
- Seria 7 meczów bez porażki Bournemouth dobiegła końca przeciwko Tottenhamowi (1:3). Andoni Iraola może być jednak zadowolony z postawy swojego zespołu, który zagrał wyrównane spotkanie.
- Kolejny beniaminek sprawił Aston Villi problemy na Villa Park. Ostatecznie zespół Unaia Emery’ego zgarnął 3 punkty z Burnley, ale potrzebował do tego gola na 3:2 z rzutu karnego w 89. minucie.
- Świetną serię meczów domowych ma także Wolves. W tej kolejce pokonali Everton aż 3:0, co było dla nich czwartym zwycięstwem w 5 ostatnich meczach oraz przedłużeniem serii do ośmiu spotkań bez porażki przed własną publicznością.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej