Ajax, Lyon, Porto – od wczoraj tak wygląda lista wstydu Juventusu w fazie pucharowej Ligi Mistrzów w ostatnich 3 latach. Nie pomogło wyjście z grupy z pierwszego miejsca, nie pomógł Ronaldo ani żaden inny zawodnik. Od transferu Portugalczyka Juventus nie może przebić granicy ćwierćfinału – jedynym rywalem, który wyeliminowali było Atletico. Cristiano przyszedł na Allianz Stadium, aby zapewnić bianconerim pierwszy tytuł LM od 1996 roku. Tymczasem Stara Dama nie tylko stoi w miejscu, ale wręcz się cofa. Nie tak to miało wyglądać.
Problemy w drugiej linii
Wczorajsza porażka z Porto uwypukliła liczne wady zespołu Andrei Pirlo. Zaczynając z jedną bramką w plecy, grając na własnym stadionie piłkarze Starej Damy musieli zaatakować. Zacisnąć pętlę na szyi rywala już od początku spotkania tak, aby nie dawać im chwili oddechu. Jako, że Smoki to solidna drużyna, ale jakościowo znajdująca się co najmniej półkę niżej od Juve było to jak najbardziej możliwe. Oczekiwania to jedno, rzeczywistość – drugie. W praktyce to Porto lepiej rozpoczęło spotkanie, miało więcej sytuacji i zasłużenie wyszło na prowadzenie po rzucie karnym. Przez złe wejście w mecz i przygotowanie mentalne piłkarze Juventusu musieli odrobić dwie bramki straty.
Niemniej jednak, bianconeri na dobre przejęli inicjatywę, kiedy napastnik Porto, Mehdi Taremi wyleciał z boiska za drugą żółtą kartkę i Porto grało w osłabieniu. Juventus ma spore problemy ze zdominowaniem przeciwnika. Druga linia nie rozumie się tak, jak powinna. Brakuje pomocnika, który przetrzymałby piłkę i zaczął dyktować tempo gry. Odpowiedzialny za to Arthur niczym się wczoraj nie wyróżnił. Andrea Pirlo, były znakomity środkowy pomocnik nie ma w kim za bardzo wybierać, jeśli chodzi o tą strefę boiska. Spośród czołowych klubów Europy bianconeri mają jeden z najsłabiej obsadzonych środków pola, przez co kontrolowanie meczu jest utrudnione.
Zagrożenie ze skrzydeł
Jeśli Juventus awansowałby kosztem Porto, czego było blisko, to zapewniłyby im to skrzydła. Chiesa, oprócz dwóch trafień, był motorem napędowym zespołu, wygrywał pojedynki i dopóki był na boisku ciągnął zespół za uszy. Jednakże, w jego cieniu pozostawał równie ważny zawodnik wczorajszego spotkania, Juan Cuadrado. Kolumbijczyk na papierze rozrysowany na prawej obronie, w fazie ataku stawał się wahadłowym i jego dośrodkowania z głębi pola stanowiły główną broń Juventusu. Cuadrado zanotował w tym meczu 12 kluczowych podań i 6 udanych dryblingów, co nawet przy 120 minutach gry i przebiegu spotkania robi wrażenie. Jeśli wyłączymy z tego rzuty rożne to zauważymy, że wszystkie wykreowane szanse szły z tego samego obszaru boiska.
Odkąd Ronaldo przyszedł do Juventusu przez pierwsze dwa sezony tylko on strzelał gole w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. W tej edycji za to 3 gole strzelił Federico Chiesa, a w dogrywce nadzieję w serca kibiców Starej Damy wlał jeszcze Adrien Rabiot strzelając bramkę z rzutu rożnego.
Uzależnienie od jednego piłkarza, jakkolwiek znakomity by on nie był, nigdy nie wróży dobrze. Wczoraj Cristiano Ronaldo był niewidoczny, nie zagrał na swoim optymalnym poziomie i pojawił się problem. W Turynie sprowadzili najlepszego strzelca w historii tych rozgrywek ślepo wierząc, że on sam wywalczy im ten upragniony puchar. Niestety, zapomnieli, że na końcu wygrywa zespół, a nie jednostka. Że w Realu Portugalczyk był obudowany znacznie lepszymi zawodnikami i odpowiedzialność rozkładała się na całą drużynę.
Co dalej z Pirlo?
Zmiany w Juventusie poszły także w jeszcze jednym kierunku. Zwolnienie Massimiliano Allegriego, mistrza kunktatorstwa i wyrachowania oznaczało zerwanie z łatką drużyny defensywnej, pragmatycznej, dostosowującej się do rywala i wykorzystującej jego błędy. Juventus od tego momentu miał grać z pompą. Ofensywnie, do przodu, z polotem, tłamsząc rywala. W wielu meczach jednak to nie wychodzi z powodów, które przedstawiałem już wcześniej. Teraz nie ma ani zapierającego dech w piersiach stylu gry, ani satysfakcjonujących wyników.
Posada Andrei Pirlo po wypadnięciu za burtę Ligi Mistrzów już na pierwszej przeszkodzie stawia znak zapytania nad przyszłością trenera. Szanse na scudetto maleją, a zakończenie sezonu nawet na drugim miejscu będzie ogromnym rozczarowaniem. W końcu od 9 sezonów bianconeri rokrocznie wygrywają ligę. Niemniej jednak, zarząd klubu powierzając drużynę w ręce Andrei Pirlo wiedział na co się piszę. Włoch to kompletny trenerski żółtodziób i nawet porównania do Zidane’a, kiedy obejmował Real, Guardioli obejmującego Barcelonę, czy Solskjaera, Lamparda lub Artety są na wyrost. Pirlo był trenerem drugiej drużyny przez zaledwie tydzień. W skali topowego europejskiego klubu jego zatrudnienie było wyjątkiem.
Włodarze Juventusu postanowili eksperymentować na żywym organizmie. Przyzwolić trenerowi na popełnianie błędów i obserwować, jak wyciąga z nich wnioski. Jak rozwija drużynę i jakie wprowadza korekty. Jak zespół ewoluuje. Na razie można mieć co do tego zastrzeżenia. Juventus miewa dobre mecze, ale zdecydowanie za często przydarzają im się wpadki. Jednak przy doświadczeniu w zawodowej piłce i zarządzaniu klubem działaczy z Allianz Stadium oni sami powinni znać ryzyko zatrudnienia Pirlo. Dlatego zwolnienie go w trakcie pierwszego sezonu byłoby przekreśleniem całego projektu, który mieli wspólnie budować. Czyli, innymi słowy, przyznaniem się do błędu.