Bundesliga przebudziła się z zimowego snu. Bayern Monachium jeszcze bez świeżo zakontraktowanego Erica Diera był zdecydowanym faworytem piątkowego starcia z Hoffenheim. Co jednak ciekawe — Bawarczycy wygrali tylko jedno z trzech ostatnich pojedynków przeciwko Die Kraichgauer. Podopieczni Pellegrino Matarazzo mogli marzyć o sprawieniu niespodzianki, jednak piłkarze Bayernu byli dodatkowo zmotywowani. Dzisiejszy mecz został bowiem poprzedzony hołdem złożonym klubowej legendzie — Franzowi Beckenbauerowi, który zmarł w minioną niedzielę. Bayern chciał wygrać, by gonić Bayer Leverkusen i uczcić pamięć Kaisera.
Bawarska Tiki-taka bez większych korzyści
Wyjątkowa aura przed pierwszym gwizdkiem nie przełożyła się na poziom widowiska sportowego w pierwszej połowie. Scenariusz meczu był przewidywalny. Bayern Monachium notował potężną przewagę posiadania piłki i… nie kreował groźnych sytuacji. W 18. minucie drogę do siatki znalazł Jamal Musiala, który z ostrego konta uderzył piłkę w słupek, a ta odbiła się i znalazła drogę do bramki. Według wyliczeń strzał miał w tej sytuacji ledwie 0.09 xG i szczerze wypada przyznać, młody Niemiec miał w tej sytuacji sporo szczęścia. Goście niemrawo próbowali szukać swoich szans, jednak brakowało im pressingu i umiejętności przyśpieszenia gry. Bayern realizował scenariusz względem wyniku, jednak przebieg meczu w pierwszej połowie był zdecydowanie rozczarowujący. Dużo podań, mało strzałów, prawdopodobnie wiele ziewnięć wśród widzów tego „widowiska”. 45 minut do zapomnienia.
Na kłopoty Jamal Musiala
W drugiej połowie defensywa Hoffenheim zaczęła popełniać błędy. Bayern grając jedno tempo szybciej, potrafił zmusić Olivera Baumanna do wysiłku, chociaż próby strzałów były mocno niechlujne. Hoffenheim w 62. minucie miało okazję pokonania Manuela Neuera po uderzeniu z niewielkiej odległości, jednak doświadczony bramkarz pokazał wysoką klasę. Chwilę później Andrej Kramarić zmarnował idealną szansę, wychodząc sam na sam z niemieckim golkiperem Bawarczyków.
Nadzieje gości zniszczył dopiero Musiala, który po akcji zapoczątkowanej przez Dayota Upamecano i podaniu Leroya Sane potrafił zamknąć mecz golem na 2:0. W 70. minucie było już właściwie po rywalizacji. Co więcej, Grischa Prömel postanowił szybciej zejść do szatni, notując bezmyślny faul skutkujący drugą żółtą kartką. Hoffenheim zawiodło. Nie grzeszyło skutecznością gdy już miało swoje groźne sytuacje, kilka razy przysnęło w defensywie, a dodatkowo od 74. minuty grało w osłabieniu. W końcówce swojego gola dorzucił jeszcze Harry Kane, który dogonił Roberta Lewandowskiego i wyrównał rekord w liczbie goli w pierwszej części sezonu Bundesligi. Bilans Anglika to już 22 trafienia!
Jaki to był mecz w wykonaniu Bawarczyków?
Zdania pewnie będą podzielone. Wizualnie, nie było to wybitne widowisko, jednak trudno negować przewagę Bayernu. Piłkarze Thomasa Tuchela zagrali dziś na jakieś 60-65% swoich możliwości, długimi minutami zamulali, a i tak wygrali 3:0. To również wielka sztuka. Jamal Musiala zrobił różnicę dwoma akcjami bramkowymi, Hoffenheim samo strzeliło sobie w stopę bezmyślną czerwoną kartką, a Kane zrobił to co umie najlepiej — dorzucił kolejnego gola. Mecz bez większej historii, chociaż najważniejsze są 3 kolejne punkty w ligowej tabeli. Bayern może czekać, co zrobi teraz Bayer.