Pomimo braku klasycznej dziewiątki w dwóch ostatnich sezonach wygrywali Premier League. W tych dwóch kampaniach zdobyli kolejno 86 i 93 punkty oraz strzelili 83 i 99 goli. W Lidze Mistrzów docierali do finału oraz półfinału i – obok Realu Madryt – byli jedyną drużyną, która w ostatnich dwóch edycjach dwukrotnie znajdowała się w najlepszej czwórce. A jednak, mimo tak dobrych wyników, po każdym przegranym czy zremisowanym spotkaniu wracał temat gry bez klasycznego napastnika. Z kolei, gdy wygrywali wysoko, przydatność takiego zawodnika była szybko kwestionowana. Początek tego sezonu szybko dał nam odpowiedź na pytanie: czy Manchester City potrzebował klasycznej dziewiątki.
Brak rasowego snajpera
Po odejściu Sergio Aguero Manchester City nie miał rasowego snajpera, mogącego zapewnić ponad 30 goli w całym sezonie. Jedynym zawodnikiem występującym na tej pozycji w przeszłości był Gabriel Jesus, jednak Guardiola nie był do niego w pełni przekonany. Brazylijczyk nie jest typowym napastnikiem, który najlepiej czuje się w polu karnym przeciwnika. Dlatego też szkoleniowiec The Citizens często ustawiał go także na skrzydle, starając się uwypuklić jego atuty. W efekcie Guardiola zazwyczaj stosował system z „fałszywą dziewiątką”, mającą za zadanie wyciągać obrońców przeciwnika i robić miejsce dla kolegów z zespołu.
W ostatnich dwóch sezonach na tej pozycji grali niemal wszyscy ofensywni piłkarze Obywateli. Od Sterlinga, przez Fodena, Ferrana Torresa, De Bruyne’a aż po Gundogana. W efekcie w dwóch poprzednich kampaniach ligowych odpowiedzialność za zdobywanie bramek rozkładała się na bardzo dużą liczbę piłkarzy, jednak w zespole brakowało kogoś, kto byłby gwarancją goli. W poprzednich rozgrywkach najlepszym strzelcem The Citizens był Riyad Mahrez, który zanotował 24 trafienia, a sezon wcześniej Ilkay Gundogan z dorobkiem 17 bramek. Oczywiście patrząc przez pryzmat sukcesów, jakie w tym okresie odnosił Manchester City, system ten sprawdzał się znakomicie. I w większości meczów rzeczywiście tak było.
Manchester City nie miał alternatywy
Problem pojawiał się jednak wtedy, gdy Obywatelom nie szło. The Citizens często rozgrywali mecze, w których wychodziło im niemal wszystko i strzelali sporo bramek. Niemniej często zdarzały im się też takie, w których nie potrafili trafić do siatki. W dwóch poprzednich sezonach w 7 z 76 (9,2%) meczów Premier League Obywatele nie zdobywali żadnej bramki. Biorąc pod uwagę to, że w tym okresie Manchester City strzelał średnio 2,39 gola na mecz, jest to jednak dość dużo. Dla porównania Liverpool w ubiegłym sezonie ligowym tylko w jednym spotkaniu nie zdobył bramki, mimo że zdobył pięć goli mniej. Z kolei Bayern w dwóch ostatnich sezonach Bundesligi w każdym meczu przynajmniej raz trafiał do siatki.
Dlatego też właśnie po takich spotkaniach jak bumerang wracała potrzeba ściągnięcia na Etihad klasycznego napastnika. Kogoś, kto kiedy nie idzie, znajdzie miejsce w polu karnym i wykorzysta tę jedną sytuację. Oczywiście ustawienie z „fałszywą dziewiątką” cały czas się sprawdzało. Niemniej jednak w ostatnich latach Manchesterowi City brakowało alternatywy i zmiany koncepcji w momencie, kiedy plan A nie działał. Dobrze zorganizowaną i nisko ustawioną defensywę najprościej przełamać po dośrodkowaniach w pole karne. Jednak w City wówczas nie było nikogo, do kogo te wrzutki mogłyby być adresowane. Dlatego też zakontraktowanie napastnika nie oznaczałoby konieczności wystawiania go w każdym spotkaniu, a byłoby poszerzeniem dostępnych opcji w ataku.
Manchester City w nowej odsłonie
Z pewnością widział to również sam Guardiola. Trener Manchesteru City już rok temu chciał sprowadzić na Etihad Harry’ego Kane’a, jednak Anglik ostatecznie został w Tottenhamie. Tego lata Katalończyk jednak dopiął już swego i jeszcze przed zakończeniem poprzedniego sezonu ogłoszono, że nowym zawodnikiem The Citizens zostanie Erling Haaland. Norweg to jeden z najlepszych napastników na świecie, więc jasne stało się, że Guardiola wraz z jego przyjściem będzie zmuszony do porzucenia taktyki z „fałszywą dziewiątką”. I rzeczywiście od początku sezonu Manchester City gra z typowym klasycznym napastnikiem.
Jaką różnicę może zrobić obecność klasowego snajpera najlepiej pokazało ostatnie starcie z Crystal Palace wygrane przez Man City 4:2. W poprzednim sezonie Orły również sprawiły drużynie Guardioli sporo kłopotów, zdobywając z nimi aż cztery punkty. W dwóch meczach The Citizens nie potrafili trafić do siatki i podobnie było w pierwszej połowie sobotniego spotkania. Patrick Vieira bardzo dobrze ustawił swój zespół w defensywie, przez co do przerwy Obywatele przegrywali 0:2, nie oddając żadnego celnego strzału.
W drugiej części gry City po raz kolejny pokazali klasę i odrobili straty z nawiązką. Kluczowy okazał się Erling Haaland, który popisał się hat-trickiem. Przyglądając się bliżej jego bramkom nie ma w nich żadnego przypadku. Przy pierwszych dwóch idealnie znalazł sobie miejsce w polu karnym i wykończył akcję, a trzecią strzelił w klasycznym dla siebie stylu – po wyjściu na podanie prostopadłe. Norweg zrobił dokładnie to, czego brakowało The Citizens w takich meczach w poprzedniej kampanii. Zresztą już w spotkaniu z Newcastle także odnalazł się w „szesnastce” rywala niczym rasowy napastnik i zdobył kontaktową bramkę.
Rola Haalanda
Oczywiście to nie tak, że gdyby nie Erling Haaland to City nie wygraliby tego meczu. Sporą rolę odegrały także zmiany Guardioli, który wprowadził Alvareza oraz Gundogana i przesunął na prawe skrzydło Bernardo Silvę. Gdyby nie te roszady być może Manchester City nie pokonałby Crystal Palace. Niemniej już w drugim kolejnym meczu tego sezonu Guardiola mógł się przekonać, jakie korzyści płyną z posiadania klasycznego napastnika, jakim jest Haaland, kiedy musisz gonić wynik, a przeciwnik ustawiony jest nisko przed własnym polem karnym.
22-latek w czterech dotychczasowych starciach w Premier League zanotował tylko 89 kontaktów z piłką, z czego aż 27 (30%) w „szesnastce” przeciwnika. Ponadto oddał 18 strzałów, w tym 17 z pola karnego i strzelił 6 goli. Model xG (goli oczekiwanych) szanse Norwega wycenia na 5,53. Jako, że xG całego zespołu jest równe 10,34, Haaland dochodzi do ponad połowy sytuacji swojej drużyny. Średnia wartość jego strzału wynosi 0,31 xG, podczas gdy w przypadku całego zespołu jest to tylko 0,12. Statystyki te jasno pokazują, jaką rolę do odegrania ma były napastnik Borussi. Norweg rzadko uczestniczy w grze, jednak to on dochodzi do większości sytuacji i jest odpowiedzialny za zdobywanie bramek. I to właśnie po to Guardiola sprowadził go na Etihad. Haaland ma robić to, co potrafi najlepiej – strzelać gole.