Efekt domina. Czy (i dlaczego) Arsenal na początku tego sezonu jest słabszy niż w poprzednim?

Jednobramkowe zwycięstwo z Nottingham Forest na własnym stadionie. Cenne, ale wymęczone 3 punkty przywiezione z Selhurst Park. Remis 2:2 z Fulham przed własną publicznością. Przed pierwszym poważnym testem w tym sezonie, jakim będzie starcie z Manchesterem United w nadchodzącą niedzielę Arsenal, główny kandydat do odebrania tytułu mistrzowskiego Manchesterowi City, już stracił punkty. Co więcej, pojawia się sporo głosów, że zespół Mikela Artety na początku obecnego sezonu wygląda gorzej niż w poprzednich rozgrywkach. Czy to prawda? Skąd wynikają takie opinie?

REKLAMA

Spojrzenie na liczby

Zacznijmy od krótkiego przeanalizowania gry Kanonierów w każdym z ligowych spotkań obecnego sezonu. W otwierającym meczu z Nottingham Forest Arsenal kontrolował wydarzenia boiskowe prawie przez całe spotkanie. Łyżką dziegciu w beczce miodu była nerwowa końcówka. Gdy goście strzelili bramkę kontaktową Kanonierzy jakby stracili głowę i nie potrafili grać tego, co wcześniej. Niemniej jednak, do tego momentu był to bardzo dobry mecz Arsenalu. Mimo, że nie wykreowali sobie specjalnie wielu dogodnych okazji to nie pozwalali rywalom na kontrataki. Przed zdobytą bramką w 82. minucie Nottingham oddało tylko 3 strzały. Wskaźnik „field tilt” określający procentowo działania w tercji ataku wynosił na przestrzeni pełnego spotkania 85:15 dla Kanonierów.

Dość podobnie układał się mecz z Crystal Palace (choć Arsenal nie miał aż takiej przewagi terytorialnej), z tą różnicą, że na Selhurst Park momentem przełomowym była czerwona kartka dla Takehiro Tomiyasu w 66. minucie. Do tego momentu piłkarze Orłów stworzyli sobie sytuacje wyceniane na zaledwie 0,37 gola oczekiwanego (xG). Spotkanie z Fulham również wyglądało podobnie, jednak w sobotę Arsenal podarował przyjezdnym dwa gole. Zaczęło się od błędu Saki w 1. minucie, a pod koniec meczu Zinchenko stracił piłkę przed własnym polem karnym, Fulham wywalczyło rzut rożny, z którego doprowadzili do remisu. Wskaźnik goli oczekiwanych wynosił – według portalu Understat – 3,23:0,85 na korzyść Kanonierów. Oczywiście fakt, że zespół Artety gonił wynik miał na to wpływ, ale tak duża różnica powinna prowadzić do jednego wniosku – Arsenal zasłużył na zwycięstwo.

Arsenal, a kontrataki

Na początku tego sezonu Arsenal sprawia wrażenie zespołu, który kontroluje mecze lepiej niż w końcówce poprzedniego sezonu, kiedy bez obecności Williama Saliby nie zawsze im to wychodziło. Wprowadzenie do składu Declana Rice’a dodało Arsenalowi sporo jakości właśnie w tym elemencie. Były piłkarz West Hamu jest odpowiedzialny z piłką przy nodze, mądrze rozdziela podania i dobrze chroni piłkę przy ataku rywala, a ponadto świetnie neutralizuje potencjalne kontrataki rywali. Przyjrzymy się bliżej straconym bramkom przez Kanonierów:

  • z Nottingham Forest – gol po własnym rzucie rożnym
  • z Fulham – indywidualny błąd oraz rzut rożny

Gol Taiwo Awoniyiego wprawdzie był z kontrataku, ale Forest wyprowadzało go po rzucie rożnym Arsenalu, więc struktura defensywna, zabezpieczająca tyły w takich przypadkach jest zestawiona inaczej. Generalnie Arsenal jest bardzo dobrze zabezpieczony na wypadek strat piłki na połowie przeciwnika. Trudno sobie przypomnieć groźne ataki rywali po szybkich atakach rozpoczętych jeszcze na własnej połowie. A przy przebiegu wszystkich trzech meczów, w których Arsenal dominował teoretycznie takich okazji powinni mieć sporo.

Co się zmieniło?

Oprócz Declana Rice’a (po którym już widać, że wyciągnął zespół do góry) nową twarzą w jedenastce Kanonierów jest Kai Havertz. Niemiec zajął miejsce w składzie Granita Xhaki, który odszedł do Bayeru Leverkusen, natomiast nie wykonuje jego zadań jeden do jednego, ponieważ to piłkarze o różnej charakterystyce. Po transferze do Arsenalu wszyscy kibice zastanawiali się w jakiej roli widzi 24-latka Mikel Arteta, ponieważ z tych w ówczesnym systemie, którym grali Kanonierzy żadna do końca mu nie pasuje, więc powolne dostosowywanie się zawodnika do zespołu i vice versa nie jest zaskoczeniem.

Obecność Kaia Havertza, przy urazie Oleksandra Zinchenki (oraz – być może, bo ciężko jednoznacznie to ocenić po 1,5 meczu w nowym zespole – Jurriena Timbera) skomplikowała również Mikelowi Artecie obsadę boków obrony. Wiemy, jak zawodników na tych pozycjach ustawia trener Arsenalu. Jeden w fazie posiadania piłki staje się trzecim stoperem, a drugi schodzi do środka wchodząc w rolę dodatkowego pomocnika. Pod nieobecność Zinchenko w poprzednim sezonie głębiej w fazie posiadania piłki grał Granit Xhaka, a na lewej obronie Kieran Tierney lub rzadziej Takehiro Tomiyasu spędzali więcej czasu bliżej linii bocznej. Teraz, gdy zamiast Xhaki jest Havertz, trudno o powtórzenie takiego manewru, ponieważ były piłkarz Chelsea jest bardziej efektywny bliżej bramki rywala i nie czuje się dobrze grajac bezpośrednio przed linią obrony. Arteta musiał więc wynaleźć bocznego obrońcę, który będzie schodził do środka. Postawił na nominalnego środkowego/defensywnego pomocnika, Thomasa Parteya.

Ta, poniekąd wymuszona, decyzja wywołała efekt domina

Skoro Thomas Partey zajął miejsce na prawej obronie to Ben White wrócił na środek defensywy. Choć teoretycznie w rozegraniu Anglik gra na tej samej pozycji to nie podłącza się już tak często do akcji ofensywnych, jak robił to w poprzednim sezonie. Przez to zaś brakuje dynamiki na prawym skrzydle, ponieważ Bukayo Saka i Martin Odegaard to piłkarze, którzy wolą dostawać piłkę do nogi. Choć ta dwójka dobrze się rozumie to przy atakach prawą stroną brakuje teraz elementu zaskoczenia.

Ustawienie Thomasa Parteya na prawej obronie i przesunięcie White’a do środka rozbiło także dobrze rozumiejący się duet stoperów Saliba-Gabriel. Brazylijczyk wszystkie trzy mecze ligowe rozpoczął na ławce, co Arteta tłumaczył „przyczynami taktycznymi”. O co chodzi? Oczywiście nie znamy w 100% odpowiedzi na to pytanie, aczkolwiek możemy się domyślać. Wydaje się, że przy rozegraniu na trzech obrońców trener chce mieć w środku Williama Salibę, więc White wygrał konkurencję z Gabrielem dzięki temu, że jest prawonożny. Teoretycznie Gabriel mógłby zająć miejsce na lewej obronie, ale na tej pozycji Arteta wystawia piłkarza, który jest hybrydą środkowego i bocznego defensora.

Arsenal wróci na dawny szlak?

Te wszystkie przetasowania najbardziej wpłynęły na grę Arsenalu w ofensywie. Pisaliśmy już o prawej stronie, ale lewe skrzydło po odejściu Granita Xhaki też potrzebuje czasu, aby wypracować automatyzmy. Brak Oleksandra Zinchenki również nie pomagał na początku sezonu. Ile daje Ukrainiec mogliśmy zobaczyć w ostatnim meczu z Fulham, kiedy pojawił się na boisku. Choć to on popełnił błąd prowadzący do rzutu rożnego, po którym Fulham wyrównało to z nim w roli bocznego obrońcy schodzącego do środka gra zespołu nabrała płynności. Po nieco ponad kwadransie obecności Zinchenki na boisku Arsenal dwukrotnie trafił do siatki.

REKLAMA

Na pytanie zadane w tytule odpowiedź nie jest oczywista. Może się wydawać, że Kanonierzy rozpędzają się powoli, ale pamiętajmy, że druga połowa sezonu w ich wykonaniu była już o wiele gorsza niż pierwsza. Od marca Arsenal był piątym zespołem ligi pod względem liczby zdobytych punktów, na co wpływ w dużej mierze miały kontuzje. Teraz również z powodu urazów, a także zmian personalnych w zespole Kanonierzy grają inaczej niż w ostatnich miesiącach. Czy gorzej? Trzy mecze to naszym zdaniem za mało, aby wydawać wyrok w tej sprawie. Z Manchesterem United (ze zdrowym i gotowym Zinchenką) wrócą już prawdopodobnie do systemu z poprzedniego sezonu, więc wkrótce możemy znowu zobaczyć stary, dobry Arsenal.

***

Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,609FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ