Dlaczego triumf PSG to dobra wiadomość dla piłki nożnej?

W ostatnich latach finały Ligi Mistrzów nie były obfite w gole. Aż do rozstrzygającego meczu minionej edycji, wszystkie sześć wcześniejszych starć decydujących o triumfie w całych rozgrywkach kończyło się maksymalnie dwoma golami. W czterech przypadkach padł wynik 1:0, natomiast dwukrotnie 2:0. Jednak zarówno Liverpool przeciwko Tottenhamowi, jak i Real Madryt rok temu w spotkaniu z Borussią drugiego gola strzelali dopiero w końcówce. Żeby zobaczyć ostatni finał, w którym padły co najmniej trzy bramki, jeszcze niedawno trzeba było cofać się do 2018 roku, kiedy Królewscy pokonali The Reds 3:1. Od tego czasu za każdym razem mecze te były zamknięte. Aż pojawiło się PSG, które pokazało, że można zagrać inaczej, na własnych zasadach i rozbiło Inter 5:0.

Finałów się nie gra, tylko wygrywa

Licząc od wspomnianego 2019 roku niemal wszystkie zespoły do decydujących meczów o trofeum przystępowały z myślą, aby nie stracić bramki. Dla większości nie liczył się styl. Ważne było przede wszystkim zwycięstwo. A w tym celu trenerzy chcieli maksymalnie ograniczać ryzyko, aby nie musieć przez jeden prosty błąd gonić wyniku. Zresztą trudno się temu dziwić. Takie podejście wielokrotnie się sprawdzało. Finałów zazwyczaj nie wygrywał ten, kto grał lepiej w piłkę, a ten kto popełniał mniej błędów.

REKLAMA

W poprzednich sezonach po Ligę Mistrzów z reguły sięgały zespoły, które nie zachwycały neutralnych kibiców swoją grą. Real zarówno za kadencji Ancelottiego, jak i Zidane’a nie był drużyną grającą widowiskowy futbol. W większym stopniu bazował na wykorzystaniu indywidualnych umiejętności swoich największych gwiazd oraz momentów sprzyjających. Chelsea Thomasa Tuchela wygrała Champions League przede wszystkim dzięki dobrej organizacji gry w defensywie. Jedynym zespołem nastawionym stricte na ofensywę, od poprzedniego triumfu Luisa Enrique z Barceloną w 2015 roku, był Bayern Hansiego Flicka. Bawarczycy w drodze do finału wbili osiem goli Barcelonie, trzy Lyonowi oraz siedem w dwumeczu z Chelsea. Nawet Manchester City oraz Liverpool, aby sięgnąć po Ligę Mistrzów musiały nieco zmienić swoją filozofią i zagrać bardziej pragmatycznie.

Czterech środkowych obrońców Manchseteru City

Pep Guardiola z The Citizens stworzył hegemona na krajowym podwórku, jednak na pierwszy triumf w Champions League musiał czekać aż siedem lat. I zrobił to dopiero wtedy, gdy większą uwagę skupił na defensywie. Gdy kosztem techniki, z której zawsze słynęły jego drużyny, zbudował bardziej fizyczny zespół. W sezonie, w którym Obywatele sięgnęli po Ligę Mistrzów, w najważniejszych starciach hiszpański szkoleniowiec regularnie wystawiał czwórkę nominalnych środkowych obrońców. Dodając do tego Rodriego i Erlinga Haalanda Manchester City w polu miał aż sześciu zawodników wysokich i silnych fizycznie.

Niewątpliwie gra Manchesteru City we wcześniejszych sezonach bardziej zapierała dech w piersiach. Postronni kibice prędzej mogli się zakochać w zespole z sezonów 2017/18 i 2018/19, który w dwóch kolejnych rozgrywkach ligowych zgromadził niemal 200 punktów czy z kampanii 2020/21, kiedy dotarł do finału Ligi Mistrzów, w którym okazał się gorszy od Chelsea. Jednak dopiero wówczas gdy Guardiola większą wagę zaczął przykładać do defensywy i stawiać na obrońców, którzy w pierwszej kolejności specjalizują się w bronieniu, sięgnęli po Ligę Mistrzów. We wszystkich 13 meczów tamtej edycji The Citizens stracili tylko pięć goli.

Bardziej wyrachowany Liverpool

Podobną przemianę musiał przejść Liverpool. Na początku kadencji Jurgena Kloppa The Reds byli jedną z najbardziej szalonych drużyn. Bazowali głównie na wysokim pressingu i szybkich przejściach do ataku po odbiorze. Taki styl gry zaprowadził ich do finału Ligi Mistrzów, który przegrali 1:3 z Realem. Liverpool w tamtej edycji był być może najbardziej efektownie grającą drużyną. W 13 meczach zdobyli aż 41 goli, a ich półfinałowy dwumecz z Romą (7:6) zapisał się w historii jako najbardziej bramkostrzelny (w obecnej edycji wynik ten wyrównały Inter i Barcelona, jednak potrzebowały do tego dogrywki).

The Reds nie musieli długo czekać na ponowną okazję do wygrana Ligi Mistrzów. Sięgnęli po to trofeum już rok później, jednakże zrobili to w zupełnie innym stylu. Liverpool z rozgrywek 2018/19 był zdecydowanie bardziej zbalansowany. Grał cierpliwiej, nie tracił tylu goli i ich spotkania nie były już tak otwarte. The Reds lepiej kontrolowali mecze, nie pozwalając na tak wiele faz przejściowych jak wcześniej. W lidze w całym sezonie stracili 16 goli mniej niż w poprzednim, a finał wygrany 2:0 z Tottenhamem jest przez wielu kibiców uważany za jeden z najnudniejszych w ostatnich latach.

PSG uratowało sezon

Miniony sezon też dał kilka argumentów za tym, że nie zawsze kurczowe trzymanie się własnego stylu gry ma sens. Ligę Europy wygrał Tottenham, którego trener Ange Postecoglou w fazie pucharowej tych rozgrywek odszedł od swojej filozofii ofensywnego futbolu. W finale przeciwko Manchesterowi United, wygranym 1:0, Spurs byli przy piłce zaledwie przez 27% czasu, oddali trzy strzały, z czego tylko jeden w światło bramki. Było to zwycięstwo odmienne do filozofii, którą chciał w Kogutach zaszczepić australijski trener.

W finale Ligi Mistrzów z kolei znalazł sie Inter, który w półfinale wyeliminował Barcelonę – obok PSG najbardziej efektownie grającą drużynę w tym sezonie. Kosztem Blaugrany, która strzela mnóstwo goli i gra najbardziej ryzykowny futbol w ostatnich latach, w meczu decydującym o tytule wystąpił o wiele bardziej pragmatyczny i nastawiony na defensywę Inter. Zespół, który na przestrzeni całego dwumeczu oddał mniej strzałów, miał mniej niż 30% posiadania piłki, jednak był znacznie bardziej efektywny.

PSG przeciwieństwem poprzednich triumfatorów

Ekipa Simone Inzaghiego w meczu decydującym o tytule dostała jednak solidną lekcję futbolu od PSG. Podopieczni Luisa Enrique podeszli do tego spotkania podobnie jak Barcelona do rywalizacji z tym samym rywalem. Od początku chcieli odbierać piłkę wysoko i nie pozwolić piłkarzom Interu dłużej utrzymywać się przy piłce. W efekcie Inter nie radził sobie z wysokim i agresywnym pressingiem rywali. Paryżanie kompletnie zdominowali to spotkanie. Wymienili prawie trzy razy więcej podań na połowie atakkowanej. Stworzyli sobie aż osiem „dużych szans”, a ich współczynnik xG – według portalu Fotmob – wyniósł 3,12 przy kolejno jednej „dużej szansie” i 0,49 xG Interu. Finał ten z pewnością zostanie zapamiętany jako jeden z najbardziej jednostronnych w historii Ligi Mistrzów.

REKLAMA

Jeżeli ktoś po dwumeczach z Liverpoolem, Aston Villą oraz Arsenalem, kwestionował czy PSG rzeczywiście zasługuje na ten tytuł, to po takim występie przeciwko Interowi musiał wyzbyć się tych wątpliwości. Paryżanie byli najlepszą drużyną tegorocznej edycji Ligi Mistrzów i zasłużenie zgarnęli puchar za końcowy triumf. Co więcej, zrobili to na własnych zasadach. Luis Enrique nie musiał tak jak Guardiola na bokach obrony ustawiać nominalnych środkowych obrońców. Nie musiał przesuwać proporcji zespołu w stronę fizyczności kosztem techniki. Nie potrzebował do tego klasycznej „dziewiątki”, ani największych gwiazd. Po pierwszej strzelonej bramce nie potrzebował też „zabijać” finału tak jak Jurgen Klopp. Po prostu stworzył zespół, który na boisku funkcjonował perfekcyjnie i którego oglądanie sprawiało przyjemność.

PSG wygrało na własnych zasadach

Na papierze skład Paryżan wygląda na niezwykle ofensywny. Na bokach obrony Achraf Hakimi i Nuno Mendes, którzy więcej atutów mają w grze do przodu niż w bronieniu. W środku pomocy trzech piłkarzy o słabych warunkach fizycznych (Fabian Ruiz jest wysoki, ale ma braki motoryczne), które rekompensują wyszkoleniem technicznym. Bez typowego defensywnego pomocnika, który miałby za zadanie rozbijanie akcji. Bez klasycznej „dziewiątki”, która mogłaby pełnić rolę target-mana przy dalekich podaniach. PSG z tego sezonu to zaprzeczenie tego, dokąd w ostatnich latach zmierza futbol. Gra staje się coraz bardziej intensywna i większą rolę odgrywają stałe fragmenty gry. Dlatego też nawet najlepsze zespoły dążą do tego, aby mieć zawodników silnych fizycznie i wygrywających pojedynki zarówno w powietrzu, jak i na ziemii.

Luis Enrique tymczasem kosztem fizyczności postawił na technikę. Stworzył zespół, który świetnie czuje się z piłką przy nodze. PSG potrafi zarówno cierpliwie rozgrywać akcje i utrzymywać się przy futbolówce, jak i wykorzystywać wolne przestrzenie za linią obrony przy szybkich atakach. Dzięki dużej ruchliwości i wymienności pozycji Paryżanie są w stanie namieszać w głowie każdemu. Co więcej, są oni też niezwykle groźni, gdy nie są w posiadaniu piłki. Obecnie w PSG nie ma świętych krów i każdy musi pracować w pressingu. W efekcie za kadencji żadnego innego szkoleniowca PSG nie pozwalało rywalom na tak małą liczbę podań zanim podjęli próbę odbioru. Luis Enrique stworzył najbardziej wszechstronny zespół, który wreszcie wygrał tak długo wyczekiwaną Lige Mistrzów. I zrobił to nie tylko bez wielkich gwiazd pokroju Kyliana Mbappe, Leo Messiego czy Neymara, ale też na własnych zasadach.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    109,062FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ