Reprezentacja Polski dostała bolesną lekcję od Belgii. Lekcję, która pokazała nam, jak duży dystans dzieli nas od najlepszych reprezentacji na świecie. Sześć straconych goli to najgorszy wynik naszej kadry od 2010 roku i porażki z Hiszpanią. Dlaczego przegraliśmy tak wysoko?
Okoliczności łagodzące
Po takim spotkaniu łatwo popaść w histerię i przyłączyć się do tworzenia narracji, że na mundialu w Katarze z taką grą nie mamy czego szukać. To racja. To, co zaprezentowaliśmy w drugiej połowie nie ma racji bytu na największej imprezie piłkarskiej na świecie. Niemniej jednak, nie trzeba długo główkować, aby znaleźć okoliczności łagodzące tej porażki. Po pierwsze, Belgia była dzisiaj bardzo skuteczna. Pomimo, że mieli bardzo dużo sytuacji to nie aż tyle, aby zasłużyć na 6 goli. Najczęściej używana w tym przypadku statystyka goli oczekiwanych (xG) wycenia okazje Belgów na 2,35 gola. Nie jest aż tak źle, jak się wydawało.
Weźmy na tapet sposób strzelania bramek przez reprezentację Czerwonych Diabłów:
- Pierwszy gol – strzał z dystansu Witsela
- Drugi gol – sam na sam De Bruyne’a po szybkim ataku
- Trzeci gol – strzał z bliska Trossarda
- Czwarty gol – strzał z dystansu Trossarda
- Piąty gol – strzał z dystansu Dendonckera
- Szósty gol – sam na sam Opendy
Trzy z sześciu goli Belgowie strzelili po uderzeniach z dystansu. Bardzo precyzyjnych, po których ciężko obwiniać Drągowskiego. Oczywiście, przestrzeń, którą nasi kadrowicze im zostawiali jest nie do zaakceptowania, jednak jakość uderzeń Belgów była wyjątkowa.
Po drugie Liga Narodów to dla Czesława Michniewicza przede wszystkim przegląd wojsk i poligon doświadczalny.
To był dopiero czwarty mecz za jego kadencji. W misji optymalnego przygotowania reprezentacji na mundial w Katarze Michniewicz testuje różne ustawienia, daje szansę wielu zawodnikom, sprawdza w jakiej roli mogą dać oni reprezentacji najwięcej. Krótko mówiąc – eksperymentuje. Wprawdzie w wyjściowej jedenastce znajdowała się większość zawodników, których teoretycznie widzielibyśmy w podstawowym składzie na mundial, jednak po zmianach – kiedy gra najbardziej siadła, a zespół się całkowicie rozsypał – graliśmy już w mocno eksperymentalnym składzie.
Z drugiej strony mamy reprezentację Belgii, którą Roberto Martinez prowadzi już prawie 6 lat. Od dawna grają tym samym systemem (3-4-2-1), selekcjoner zna na wylot poszczególnych piłkarzy i nawet, jeśli brakuje mu ważnych zawodników to zmiennicy znający doskonale swoje zadania w tym ustawieniu nie obniżają znacząco jakości gry. Belgia ma swoje słabości, jak choćby brak dynamiki linii obrony, ale nie sposób nie docenić ich atutów. Ich ruchliwość i wymiana pozycji z przodu oraz wbieganie w wolne przestrzenie były nie do powstrzymania dla naszej mało zwrotnej linii obrony. A przy takim playmakerze, jak Kevin De Bruyne każdy błąd w ustawieniu reprezentantów Polski był wykorzystywany.
Reprezentacja Polski rozegrała obiecującą pierwszą połowę
Zanim Belgowie rozpoczęli swoje tango na stadionie Króla Baudoina I reprezentacja Polski dość dzielnie się trzymała. W pierwszej połowie podopieczni Roberto Martineza tylko dwukrotnie zmusili Bartłomieja Drągowskiego do interwencji. Reprezentacja Polski wyglądała podobnie do młodzieżówki Czesława Michniewicza w meczach z silniejszymi na papierze rywalami. Broniliśmy się dość głęboko, skrzydłowi często wklejali się w linię obrony, aby wahadłowi Belgów nie tworzyli przewagi w bocznych sektorach. Mogła trochę martwić łatwość, z jaką momentami rywale przebijali się w nasze pole karne środkiem boiska, ale generalnie nie mieli aż tak wielu sytuacji. Były też momenty, które pokazały, że z Lewandowskim, Zielińskim i Szymańskim można pograć w piłkę. Tak, jak przy pierwszym golu. Pierwsza połowa była przyzwoita. Dopiero druga fatalna. I to ona zaważyła na rezultacie tego spotkania.
Co poszło nie tak po zmianie stron? Przede wszystkim zgubiliśmy strukturę gry. Odległości pomiędzy formacjami były zbyt duże. Kiedy ofensywni zawodnicy próbowali zakładać pressing – linia defensywy nie skracała pola gry, przez co Belgowie nie mieli kłopotów z wyprowadzeniem piłki i przeniesieniem gry na naszą połowę. Środek pola był w rozsypce musząc pokryć tyle przestrzeni. W efekcie nie zbieraliśmy drugich piłek, notowaliśmy sporo strat w środku, a linia defensywa często była skazana tylko na siebie.
Czesław Michniewicz ma pole do analizy.
Jeśli najlepiej uczyć się na błędach, a wnioski wyciągać z porażek to selekcjoner reprezentacji Polski dostał odpowiedzi na wiele nurtujących go pytań. Wie też co poprawić w grze swojego zespołu, aby z Holandią taka sytuacja się nie powtórzyła. Przeciwko Oranje zapewne znów zobaczymy jakiś nowy wariant, nową koncepcję i nowe twarze. Być może będzie to piątka obrońców z Mattym Cashem i Nicolą Zalewskim, którzy dziś dali całkiem niezłe zmiany występując na bokach pomocy. Michniewicz musi testować, bo czasu do mundialu coraz mniej, a idealnego ustawienia dla reprezentacji Polski, które maskowałoby nasze słabe punkty nie ma. W meczach z Belgią i Holandią wynik to sprawa drugorzędna. Bo aby utrzymać się w dywizji A Ligi Narodów trzeba punktować na Walii.