W ostatnich 11 latach Real Madryt sześciokrotnie wygrywał Ligę Mistrzów – więcej niż wszystkie inne kluby razem wzięte. W tym samym czasie jednak Królewscy po mistrzostwo Hiszpanii sięgali tylko cztery razy. Częściej La Ligę wygrywała Barcelona, która – obok Atletico – jest w ostatnich sezonach jedynym zespołem, który może realnie zagrozić Realowi w walce o mistrzostwo. Podczas gdy w Hiszpanii Królewscy co roku mają co najwyżej dwóch poważnych konkurentów, tak w Lidze Mistrzów jest ich znacznie więcej. Mimo to, łatwiej jest im wygrywać na europejskim podwórku. Wiele napisano już o DNA Realu, który najlepiej czuje się wieczorami przy światłach jupiterów. Jednak czy stoi za tym coś więcej?
Dwie filozofie trenerskie
Trenerów zwykle dzieli się na tych ofensywnych i defensywnych. Najlepszym przykładem pierwszej grupy w oczach wielu kibiców jest Pep Guardiola, natomiast tej drugiej Diego Simeone. Inny podział zastosował jednak Carlo Ancelotti przed rewanżowym meczem półfinału Ligi Mistrzów z Bayernem. Na tych, którzy nie robią nic i na tych, którzy wyrządzają szkody. Włoski szkoleniowiec z pewnością celowo odjął zasługi roli, jaką pełni trener. Jego słowa można jednak sprowadzić do tego, że są szkoleniowcy, którzy nie przeszkadzają piłkarzom i dają im na boisku swobodę oraz tacy, którzy bardziej niż w umiejętności swoich zawodników wierzą w system, któremu gracze muszą się podporządkować.
Carlo Ancelotti niewątpliwie należy do pierwszej grupy. Z kolei najlepszym przykładem tej drugiej jest Pep Guardiola i wszyscy trenerzy, którzy wyszli spod jego skrzydeł, jak Mikel Arteta czy Enzo Maresca. Szkoleniowec The Citizens wyznaje filozofię opartą na posiadaniu piłki z jasno określoną strukturą. W fazie ataku pozycyjnego jego zespoły niemal zawsze budują akcje w tym samym ustawieniu 3-2-2-3 lub rzadziej 2-3-2-3. Oczywiście Manchester City jest bardzo elastyczny. W zależności od spotkania piłkarze pełnią różne role. W trakcie meczu nie są przypisani do jednego miejsca na boisku, często wymieniając się pozycjami. Niemniej, gdy jeden zawodnik wchodzi w miejsce innego, ten drugi zajmuje pozycję tego pierwszego, tak aby cały czas była zachowana ta sama struktura.
Real Madryt jest bardziej elastyczny
Zupełnie inaczej wygląda to w Realu Ancelottiego. Włoch daje swoim zawodnikom sporą swobodę w ofensywie. Na papierze w minionym sezonie Real grał w systemie 4-3-1-2, jednak tak naprawdę ciężko było zdefiniować ich ustawienie, kiedy byli w posiadaniu piłki. Zarówno Toni Kroos, Jude Bellingham, jak i Vinicius częściej operowali bliżej lewej strony. Zresztą ustawiony teoretycznie bliżej prawego skrzydła Rodrygo także często schodził w ten sektor w celu stworzenia przewagi liczebnej. Żaden zawodnik z tercetu ofensywnego Realu nie miał na stałe przypisanej pozycji. Ancelotti dał im swobodę oraz polegał na ich inteligencji oraz wyczuciu czasu i przestrzeni, kiedy i gdzie najlepiej stworzyć przewagę.
Podobnie jest w fazie defensywnej. Manchester City oraz Arsenal niemal zawsze ustawiają się w formacji 4-4-2 (choć bywały też mecze, kiedy Obywatele bronili w ustawieniu 4-3-3), a zawodnicy są stale przypisani do tych samych pozycji. Zupełnie inne podejście ma do tego Ancelotti. Real w fazie defensywnej gra zazwyczaj w 4-4-2, ale czasem też przechodzi na 4-5-1 lub 4-3-3. Co więcej, Królewscy w obrębie jednego spotkania potrafią zmieniać nie tylko ustawienie, ale też role ofensywnych piłkarzy. Zarówno Bellingham, Vinicius, jak i Rodrygo mają za zadanie pomagać w defensywie. Jednak są też fragmenty meczów, kiedy zostają z przodu i są zwolnieni z obowiązków obronnych.
Filozofie pasujące do innych rozgrywek
Nie chodzi o to, aby oceniać, która filozofia trenerska jest lepsza. Zresztą zarówno Guardiola, jak i Ancelotti udowodnili, że można osiągać sukcesy na różne sposoby. Niemniej jednak, w ostatnich latach rysuje się pewna zależność pomiędzy podejściem do zawodu, a rozgrywkami, w których dany trener triumfuje. Podczas gdy Guardiola z Manchesteru City czy wcześniej Bayernu stworzył potwory, które w kraju nie miały sobie równych, tak po odejściu z Barcelony tylko raz wygrał Ligę Mistrzów. Z kolei Ancelotti ma swoim CV tyle samo tytułów mistrza kraju, co zwycięstw w Champions League. Zresztą, czy to przypadek, że Real z sześciu ostatnich triumfów w Lidze Mistrzów trzy zdobył z Włochem u steru, a kolejne trzy z Zinedinem Zidanem, który ma bardzo podobne podejście do piłkarzy?
Oczywiście też nie jest tak, że dana filozofia sprawdza się tylko i wyłącznie w jednych rozgrywkach. Carlo Ancelotti po powrocie do Realu w trzech sezonach dwa razy wygrał mistrzostwo Hiszpanii. W minionej kampanii jego zespół przegrał tylko jeden mecz w lidze i zdobył nawet więcej punktów niż Manchester City. Zidane również dwa razy zdobywał z Królewskimi krajowy tytuł. Z kolei Guardiola w Barcelonie w ciągu czterech lat dwukrotnie zwyciężał w Lidze Mistrzów, a w poprzednim sezonie wreszcie ponownie sięgnął po to trofeum z The Citizens.
Real Madryt często wygrywa indywidualnościami
We wszystkich wygranych edycjach Real Madryt nie zawsze był najlepszym zespołem na przestrzeni całego sezonu. Często miewał spotkania, po których powinien był odpaść z rozgrywek. Jednak w kluczowych momentach Królewscy potrafiali odwracać losy meczu dzięki indywidualnym umiejętnościom poszczególnych piłkarzy. Z jednej strony może to nieco ujmować wpływ trenera na te sukcesy. Z drugiej jednak jest to też jedno z zadań szkoleniowca, aby wykrzesać z piłkarzy maksimum potencjału. Dzięki umiejętnemu zarządzaniu drużyną i swobodzie, jaką dostają piłkarze Realu, są oni w stanie w trudnych momentach wziąć na siebie odpowiedzialność i zapewnić zespołowi zwycięstwo.
Tak jak filozofia Ancelottiego lepiej sprawdza się w Lidze Mistrzów, gdzie często o losach rywalizacji decydują indywidualne błyski, tak w rozgrywkach ligowych, gdzie potrzebna jest regularność, Guardiola nie ma sobie równych. W ostatnich siedmiu latach Manchester City sześć razy wygrywał Premier League. Co więcej, czterokrotnie przebijali barierę 90 punktów, co wcześniej zdarzyło się jedynie trzem mistrzom Anglii. Niemniej jednak, gdy mecz wyraźnie nie układa się po myśli Guardioli, jego zespoły często mają problem, aby odwrócić losy spotkania. Brakuje wówczas kogoś, kto złamałby schemat i zaskoczył przeciwnika.
Najlepszy przykład to przegrany 0:1 finał Ligi Mistrzów z Chelsea w 2021 roku czy niedawna porażka w finale FA Cup przeciwko Manchesterowi United (1:2). Zresztą Arsenal w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów miał podobne problemy. W obu dwumeczach z Porto i Bayernem Kanonierzy po prostu nie byli sobą. Gra im się nie układała i brakowało kogoś, kto byłby w stanie indywidualnymi umiejętnościami przesądzić o losach meczu. Piłkarze wepchnięci w sztywne ramy taktyczne w trudnych momentach są mniej chętni do podjęcia ryzyka. Bardziej wierzą w wypracowane przez zespół schematy niż swoje umiejętności. A jak pokazuje przykład Realu, żeby wygrać Ligę Mistrzów często potrzeba indywidualnych przebłysków.