Obecne wyniki Legii w Lidze Europy są pewnym ewenementem. Bowiem teraz, tak, właśnie teraz, ten cały – nie bójmy się tego słowa – ból dupy z powodu warszawskiego klubu ma jakikolwiek sens. Nie ma bowiem co się oszukiwać. Legia raczej nie wygrałaby plebiscytu na najbardziej lubiany zespół w Polsce. Choć trzeba z drugiej strony też przyznać, że zarówno władze, jak i część kibiców tego stanu rzeczy nie pomaga odkręcić. Tak, czy siak, jedyne co pozostaje to śmiać się właśnie z wyników w lidze.
Wyników, które nie mają tak naprawdę żadnego znaczenia.
Runda jesienna w Ekstraklasie to trochę tak jak kwalifikacje w Formule 1. Trochę się szykujesz, ścigasz, sprawdzasz, a i tak wszystko możesz zmienić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tu się podgoni, tam się przegoni, rywale przed Tobą postanowią się rozkraczyć. Sam fakt, że ten opis pasuje zarówno do królowej sportów motorowych, jak i do naszej ligi wiele tłumaczy. Patrząc na tabelę ktoś może stwierdzić – „Ha! Legia sobie wsadza kij w szprychy!”. Zapominając jednak o dwóch rzeczach:
pieniądzach, które Legia dostanie za te popisy
fakcie, że czołówka Ekstraklasy rok do roku udowadnia, że wywalanie się na ostatniej prostej opanowała na poziomie iście olimpijskim.
Nie zrozumcie mnie źle. Mój stosunek do klubu z Łazienkowskiej jest, umówmy się delikatnie, niezbyt pozytywny. Czy uwiera mnie to, że Legia sobie pyka w Europie zamiast Radomiaka Radom? Pewnie tak. Czy uwiera mnie to, że Legia nie daje powodów do śmieszkowania? Pewnie też. Ktoś zaraz stwierdzi, że te zwycięstwa były fartowne. Co do wygranej ze Spartakiem mogę się zgodzić. Jestem bowiem przekonany, że zarówno obrona Spartaka by nie odwaliła takiego numeru po raz drugi, a i sprint z prędkością dźwięku mógłby się drugi raz nie udać. Leicester? Coś mogło wpaść, ale nie wpadło, a im wpadło.
Futbol nie jest sprawiedliwy. Jak ktoś szuka sprawiedliwości to w sądowych serialach telewizyjnych, ewentualnie w południowych stanach USA. Jednak nie tu. Tutaj rządzą taktyka i fortuna. W tejże kolejności. A obie jak na razie są po stronie Legii. Czy tego chcemy czy nie.
A powinniśmy chcieć. Bo to przecież dzięki punktowaniu w Europie mamy szansę pokazać coś więcej w Europie niż zryw jednego klubu, bądź zdjęcia z Polski piłkarzom jakiegoś kółka gospodyń wiejskich po drugiej stronie kontynentu. Także, mimo że za Legią nie przepadam, to trzymać kciuki warto. Liga? Phi! Oni nie uciekną Legii. Oni się rozsiądą w korytarzu i po dżentelmeńsku poczekają. Jedynie Piast w ostatnim czasie postanowił złamać ten konwenans.
Nasza piłka klubowa nie jest poważna, zapamiętajmy to. Tu nie rządzi prawo serii czy logika. Tutaj rządzi fortuna. A jeśli ona teraz jest po naszej stronie, wypadałoby się cieszyć. Nieważne za jakimi barwami stoi.
Pokurwić na siebie, czy na sędziego jeszcze zdążymy. Przecież zaraz do tego reprezentacja.
O niej tylko jedno. Sousa ewidentnie ma plan. Nie wiem jaki, ale na pewno lepsze to niż ciągłe „nas nie lubią” Brzęczka, czy nie wiadomo co Fornalika. Każdy proces wymaga czasu..
Poważnie..
Powie Wam to każdy kibic Manchesteru United.