Spotkanie między Benfiką a Porto w portugalskich mediach zostało okrzyknięte jako superjogo, co w tłumaczeniu na polski oznacza po prostu „super mecz”. Czy spotkanie o Superpuchar Portugalii faktycznie zasłużyło na takie określenie? Raczej nie, choć nie możemy mu odmówić emocjonujących momentów.
Pojedynek na kartki
Spotkanie rozpoczęło się od przewagi zespołu z północy Portugali. Podopieczni trenera Conceicao kreowali więcej akcji ofensywnych, szczególną aktywność wykazując na skrzydłach. Wyjątkowo upatrzyli sobie flankę zabezpieczaną przez Baha, który był jednym z najsłabszych ogniw Benfiki w pierwszych minutach gry. Na domiar złego zespół ze stolicy miał problem w postaci szybko zdobytych żółtych kartek, których w ciągu 30 minut uzbierał aż 3. FC Porto nie poszło jednak za ciosem i zamiast przekuć swoją przewagę w dorobek bramkowy, oddało inicjatywę rywalom. Efekt? Przewaga podopiecznych Rogera Schmidta w końcówce pierwszej części gry i nerwowość w szeregach Smoków. Ostatecznie obie ekipy schodziły do szatni bez goli, jednak z kilkoma żółtymi kartonikami na swoim koncie.
Di Maria z pierwszym golem po powrocie
Druga część gry toczyła się pod dyktando Benfiki, która wyszła na prowadzenie po znakomitym uderzeniu Angela Di Marii z 61. minuty. Dla Argentyńczyka była to pierwsza bramka dla Os Encarnados w oficjalnym meczu od 2010 roku, kiedy to wyruszył z Lizbony na podbój piłkarskiego świata i trafił do Realu Madryt. Trafienie dało Orłom spokój, którego z każdą minutą coraz mocniej brakowało w szeregach Porto. Swoje zrobiły też zmiany, z którymi lepiej trafił trener Schmidt. Zdecydował się wprowadzić na boisko m.in. Petara Musę, który odpłacił się strzeleniem gola na 2-0. Dobrze spisał się także Florentino, który zmieniając bezbarwnego Kokcu zdawał się być bardziej zaangażowany w rozbijanie gry ofensywnej Porto, dzięki czemu piłkarze w niebiesko-białych koszulkach nie potrafili odtworzyć przewagi, jaką mieli w środku pola w początkowych fragmentach gry.
Kabaret w końcówce
W samej końcówce, kiedy wydawało się, że wynik nie ulegnie już zmianie, kibice zgromadzeni na Estadio Municipal de Aveiro przeżyli emocjonalny rollercoaster. Najpierw za niesportowe zachowanie z boiska z czerwoną kartką wyleciał Pepe. Chwilę później fenomenalnym uderzeniem z dystansu popisał się Galeno (któremu trzeba oddać, że był najbarwniejszą postacią swojego zespołu), po którym kibice sympatyzujący ze Smokami cieszyli się ze zdobycia kontaktowego gola. Nie minęła jednak chwila, kiedy do akcji wkroczył VAR. Główny arbiter podszedł do monitora i odwołał gola z powodu dotknięcia piłki ręką przez Borgesa, który uczestniczył we wcześniejszej fazie akcji. Z taką decyzją nie mógł pogodzić się Sergio Conceicao, który za swoje protesty został ukarany przez sędziego Godinho czerwoną kartką. Trener Porto pozostał jednak niewzruszony i… ostentacyjnie odmawiał zejścia do szatni. Swojego szkoleniowca próbował dyscyplinować najpierw kapitan Smoków, a kiedy to nie dało rezultatów także i piłkarze Benfiki, którzy chcieli dograć mecz do końca. Ostatecznie po kilku minutach Portugalczyk opuścił boisko, jednak w drodze do szatni wdarł się jeszcze w sprzeczkę z kibicami Orłów. Nie wiadomo jak na całą sytuację zareaguje portugalska federacja, ale można się spodziewać że zachowanie Conceicao zdominuje jutrzejszą prasę.
Słowa pochwały dla sędziego
Finalnie, po blisko 10 doliczonych minutach mecz zakończył się rezultatem 2-0, natomiast portugalska Supertaca 9. raz w historii padła łupem Benfiki. W trakcie zawodów arbiter pokazał 12 żółtych i 2 czerwone kartki. Trzeba jednak przyznać, że Luis Godinho był konsekwentny w swoich decyzjach i nie popełnił żadnych rażących błędów. Mimo jego interwencji poziom agresji z obu stron i tak był wysoki, choć zdaje się że – na szczęście – po obu stronach obyło się bez groźnych urazów.