Bundesliga powróciła! Atmosfera piłkarskiego święta udzieliła się kibicom Werderu Brema, którzy licznie zjawili się na Weserstadion. Przeciwnikiem ich ulubieńców był jednak Bayern Monachium, podrażniony klęską w meczu o Superpuchar Niemiec. Każdy inny wynik niż wygrana piłkarzy Thomasa Tuchela byłby sensacją.
Werder miał się bronić, a nadział się na kontrę
Bawarczycy zamierzali od początku zdominować mecz i narzucili szalenie wysokie tempo, tymczasem Werder dość chaotycznie wysoko przesunął linię obrony. Bremeńczycy budowali akcję ofensywną, jednak łatwo stracili futbolówkę. Jeszcze na swojej połowie Leroy Sane rozegrał piłkę z Harry’m Kane’m i ruszył z szarżą na bramkę bronioną przez Jiriego Pavlenkę. Niemiec wykorzystał swoje przyśpieszenie, a po chwili z łatwością wykończył rajd. Kapitalny początek Bayernu, ale zarazem zaskakujący błąd gospodarzy. Jak można ustawiać linię obrony na środku boiska w takim momencie? Katastrofa.
Bayern poszedł za ciosem? Ledwie 5 minut później, Niclas Fullkrug wpakował futbolówkę do siatki po wrzutce z rzutu wolnego autorstwa Marvina Duckscha. Arbiter szybko dojrzał jednak spalonego i anulował trafienie. Od tej pory, przewaga Bayernu była ogromna, ale niewiele z niej wynikało. Oddajmy jednak, że gra zespołu Thomasa Tuchela mogła się podobać. Obserwowaliśmy szybkie wymiany piłki, dużą mobilność zawodników, ale jednocześnie przesadne „kombinowanie” zamiast wyboru prostych i skutecznych rozwiązań. W takiej sytuacji Bayern można chwalić za boiskową dominację, czy ganić za najniższy wymiar bramkowej przewagi? Zdecydowanie brakowało im drugiego gola, który zamknąłby mecz.
Werder przegrywał, ale wciąż miał nadzieję
Po 7 minutach drugiej połowy, piłkarze Werderu mieli już trzy oddane strzały. Brakowało im skuteczności, jakości uderzeń, ale starali się iść na wymianę ciosów. Oczywiście, Bayern nie pozostawał dłużny i również szukał swoich akcji ofensywnych — chociażby w postaci błyskotliwych rajdów Jamala Musiali czy uderzenia w słupek Kingsleya Comana. Mecz był niezwykle atrakcyjny dla widzów. Obie strony stawiały na atak, a mimo wizualnej przewagi Bayernu, wynik cały czas był otwarty. Wydawało się niemalże pewne, że to jeszcze nie koniec bramek.
W 75. minucie swojego debiutanckiego trafienia doczekał się Harry Kane, który miał dziś sporo pracy jako cofnięty napastnik. Anglik potrafił ściągać na siebie uwagę defensorów, czym zostawiał miejsce kolegom z zespołu. Nic dziwnego, że w końcówce musiał zostać zmieniony, a wcześniej wyglądał na niezwykle zmęczonego (nie zakładamy, że siadanie na murawie jest kwestią problemów zdrowotnych).
Współpraca Anglika z resztą zespołu wyglądała dobrze — jak na ledwie tydzień od podpisania kontraktu z Bayernem. Bawarczycy byli lepsi, oddali 25 strzałów, pokazali wiele przebojowych akcji. Owszem, Werder do gola Kane’a mógł wierzyć w jedną szaloną szarżę, która doprowadziłaby do remisu. Piłkarze Wernera ta sztuka się jednak nie udała. W 79. minucie na murawie zameldował się Dawid Kownacki, który pokazywał się do gry, ale nie zdołał odwrócić losów pojedynku. Gospodarze myślami byli już w szatni, co Bayern brutalnie ukarał — najpierw Sane wykorzystał inteligentne podanie Müllera, następnie Mathys Tel odkupił winy z Superpucharu, gdy nie grzeszył skutecznością.
Tuchel może odetchnąć z ulgą. To był dobry mecz Bayernu, a przecież wynik i tak wydaje się niskim wymiarem kary…