Sami sobie zgotowaliśmy ten los. Grupa kwalifikacyjna do Euro 2024, która miała być dla nas formalnością, okazała się drogą cierniową. Ewentualna klęska przeciwko Czechom oznaczałaby zabicie marzeń o awansie na turniej bez konieczności gry w barażach — chociaż oddajmy prawdzie, nawet wygrana nie dawała nam żadnych gwarancji udziału w Mistrzostwach Europy. Oczekiwaliśmy zwycięstwa, ale i lepszej gry, która byłaby impulsem powrotu wiary w reprezentację Polski.
Michał Probierz zaskoczył już przy samym wyborze składu
O ile absencję Piotra Zielińskiego zrzucamy na kwestie zdrowotne (przeziębienie), o tyle prawdopodobnie najlepiej dysponowany polski piłkarz tego sezonu — Sebastian Szymański, na ławce rezerwowych, to spora niespodzianka. Biało-czerwoni od pierwszych minut starali się przejąć inicjatywę. Co ciekawe, najaktywniejszy był Nicola Zalewski, którego często „uruchamiał” Jakub Piotrowski. To właśnie zawodnik AS Romy oddał pierwszy celny strzał w spotkaniu, z którym poradził sobie Jindrich Stanek. Robert Lewandowski próbował ściągać uwagę defensorów, cofając się do linii pomocy, gdy jednocześnie Zalewski szukał wrzutek do Karola Świderskiego. Czesi początkowo byli wycofani, jednak mniej więcej od 20. minuty spróbowali podejść bliżej bramki bronionej przez Wojciecha Szczęsnego. Oddajmy jednak, tak jak Polacy nie byli w stanie zagrozić poważniej Czechom, tak sytuacja wyglądała podobnie w drugą stronę.
Drugi celny strzał podopiecznych Michała Probierza zakończył się jakże ważnym trafieniem. Rajd skrzydłem przeprowadził Nicola Zalewski, czeska defensywa pogubiła się, a drogę do siatki znalazł Jakub Piotrowski. Wydawało się, że strzelony gol ustawi spotkanie. Czesi mieli niekorzystny wynik, więc oczywiste było, że biało-czerwoni muszą zachować koncentrację w końcówce pierwszej i na początku drugiej połowy. Pójść po kolejne trafienie, lub po prostu zrobić wszystko, by nie dać Czechom szans na wyrównanie. Tak na marginesie, murawę w przerwie opuścił Karol Świderski, który gorzej się poczuł i podobno trafił do szpitala. Polacy zrobili jednak dokładnie to, czego zrobić nie powinni. Przysnęli w 48. minucie, co brutalnie wykorzystał niepilnowany Tomas Soucek. W 55. minucie prowadzenie przywrócić mógł Robert Lewandowski, który tak jak świetnie wywalczył piłkę, tak fatalnie skiksował przy strzale.
Mecz z każdą minutą stawał się coraz bardziej ospały
Z ciekawszych sytuacji możemy przywołać jedynie kontuzję Pawła Bochniewicza, który musiał opuścić murawę. Bezbarwny był Przemysław Frankowski, ale w drugiej połowie mniej do gry pokazywał się także Nicola Zalewski. Niestety, tak jak możemy znaleźć powody do pochwał za postawę polskich piłkarzy w pierwszej połowie, tak w drugiej ciśnienie kibiców skakało głównie z powodu nieporadności podopiecznych Michała Probierza.
Remis był korzystnym wynikiem dla Czechów, którym do awansu wystarczy jeden punkt w ostatnim w spotkaniu z Mołdawią. Oni mieli prawo czekać na końcowy gwizdek — my, powinniśmy odważniej ruszyć po swoje, a właściwie ciekawych prób możemy… nie, tych praktycznie nie było. I to jest smutniejsze nawet niż brak wygranej. Jasne, możemy jeszcze „przepchnąć” walkę o Mistrzostwa Europy w barażach, ale fazę grupową zakończymy za Albanią, Czechami i być może Mołdawią. Nie ma sensu owijać w bawełnę. To były fatalne kwalifikacje w wykonaniu reprezentacji Polski i po ludzku — szanse mamy tylko ze względu na specyficzny regulamin rozgrywek, a nie naszą postawę na boisku.