Serię trzech El Clasico na przestrzeni 34 dni rozpoczynał pierwszy mecz półfinałowy w Pucharze Króla. Barcelona podchodziła do niego poważnie osłabiona. W kadrze brakowało nie tylko Roberta Lewandowskiego, ale też nadal Pedriego i Ousmane Dembele. W lepszej sytuacji był Real Madryt, z powracającymi Aurelienem Tchouamenim i Rodrygo. To też Królewscy byli uważani za faworyta starcia na Santiago Bernabeu.
Real nie wiedział, co robić z piłką
Ogromna przewaga w posiadaniu piłki, zepchnięcie Barcelony głęboko na własną połowę i… w sumie tyle. Królewscy genialnie radzili sobie z początku z utrzymywaniem się przy futbolówce w środku pola. Ich problem polegał głównie na tym, że wyglądali na drużynę pozbawioną pomysłu na przedostanie się w pole karne Barcy. Innym problemem było to, że w szesnastce rywala zazwyczaj nie było żadnego gracza w białej koszulce. Real mógł grać piłką, ile tylko chciał, ale po przekroczeniu około 20 metra od bramki kończyły się niemal wszystkie opcje rozegrania. W taki sposób Real zakończył pierwszą połowę z posiadaniem piłki na poziomie 60% i bez ani jednego celnego uderzenia.
Nie licząc błędu z pierwszych minut, zawodnicy Barcelony grali odpowiedzialnie w obronie, zamykając wolne przestrzenie na wprost od bramki Ter Stegena. Gorzej wyglądali po odbiorze piłki. Grali bardzo zachowawczo, bojąc się podjąć choćby najmniejsze ryzyko. Byli jednak na tyle przytomni, aby wykorzystać poważny błąd Realu Madryt. Wystarczył jeden, aby stworzyli sobie groźną okazję pod bramką Courtois, która zakończyła się bramką samobójczą Edera Militao. Barca przetrwała trudne momenty i przy odrobinie szczęścia prowadziła po pierwszej połowie.
Jeszcze więcej tego samego
W drugiej części meczu Real przeniósł swoją grę bliżej bramki Ter Stegena. Także w samym polu karnym Barcelony pojawiało się więcej zawodników Los Blancos. Barca natomiast miała korzystny dla siebie wynik i nie zamierzała ryzykować. Skupiła się na defensywie i poszukiwaniu ewentualnych prób kontrataków. Bardzo dobry mecz rozgrywał Jules Kounde. Francuz został kolejny raz przesunięty na środek obrony, a jego miejsce na prawej stronie defensywy zajął Araujo. Ten system działał bardzo dobrze, a Kounde dzielił i rządził w linii obronnej Barcelony.
Real miał optyczną przewagę, ale to Barcelona była bliżej podwyższenia prowadzenia. Tym razem jednak po strzale Kessiego na drodze piłki do bramki stanął… Ansu Fati. Hiszpanowi zdecydowanie nie sprzyja w ostatnich miesiącach szczęście. Real próbował, starał się atakować do ostatniego gwizdka, ale w ostatecznym rozrachunku nie wiele z tego wynikało. Barcelona broniła dużą liczbą zawodników, uniemożliwiając Królewskim oddawanie strzałów. Wynik do samego końca się nie zmienił i Barcelona utrzymała jednobramkową zaliczkę przed rewanżem. Ten zostanie rozegrany na Camp Nou 5 kwietnia.