Do 55. minuty Barcelona wyglądała bardzo dobrze. Pojedyncze kombinacyjne akcje przywracały na myśl zespół ze złotej ery Pepa Guardioli. Kiedy Dani Alves strzelił na 4:1 – całe Camp Nou było w ekstazie. Niemniej jednak, Barcelona w tym meczu pokazała także drugą twarz. Tą brzydszą, dającą Xaviemu do myślenia i sugerującą, że jeszcze (?) aż tak kolorowo nie jest.
Najpierw skupmy się jednak na pozytywach.
Zapowiadało się, że to bezapelacyjnie będzie najlepszy mecz Barcelony w erze Xaviego. Mimo, że nadal wiele osób będzie trzymać się tego zdania to jednak pewne wątpliwości mieć można. Hiszpański szkoleniowiec bardzo mądrze ustawił zespół. Na papierze było to typowe dla Barcelony 4-3-3, ale w trakcie ataku pozycyjnego bardzo często z lewego skrzydła do środka schodził Gavi, a Dani Alves pełnił rolę odwróconego bocznego obrońcy. Zagęszczając centrum pola Barcelona opanowała tą strefę boiska i przejęła nad meczem kontrolę. Byli odpowiedzialni w posiadaniu piłki, grali w szybkim tempie i dobrze zmieniali ciężar gry. Alba po lewej stronie, a Adama Traore po prawej maksymalnie wykorzystywali szerokość boiska, co przed przyjściem Xaviego było rzadkim obrazkiem. Tu należą się słowa pochwały dla obecnego szkoleniowca Blaugrany. Od początku jego kadencji rzuca się w oczy, że skrzydłowym zwraca uwagę na rozszerzanie gry. To sprawia, że zespół ma więcej przestrzeni, a rywal jest zmuszony więcej biegać.
Jednym z największych pozytywnych zaskoczeń tego meczu był Adama Traore. Hiszpan w debiucie pokazał na co go stać. Po kilkunastu minutach Mario Hermoso trzeba było już odkręcać śrubokrętem. Adama nie miał żadnego kłopotu w pojedynkach jeden na jednego z Hiszpanem. Diego Simeone pod koniec pierwszej połowy zareagował i w fazie bronienia Atleti zaczęli grać 5-3-2 przesuwając na wahadło Carrasco. To już ograniczyło rajdy nowego nabytku Dumy Katalonii. Barcelona jednak nadal była w stanie kreować sytuacje – głównie dzięki kombinacjom na lewej stronie. Oprócz trzeciego gola, który padł po stałym fragmencie gry – wszystkie były efektem dograń z bocznych stref.
Gra Barcelony siadła w okolicach 55. minuty.
Wtedy to inicjatywę przejęli Rojiblancos, a piłkarze Dumy Katalonii cofnęli się głęboko. Już wcześniej, mimo dobrej gry Barcy, zespół dostał kilka sygnałów, że muszą być pewniejsi w defensywie. Stałe fragmenty i dośrodkowania na pole karne były głównym problemem gospodarzy. Cofając się głęboko – pozwolili rywalom na właśnie takie granie. Barcelona – w przeciwieństwie do Realu Madryt – to nie jest zespół, który czuje się komfortowo oddając rywalowi piłkę. Nie potrafi cierpieć. Ani nie jest to ich DNA klubu, ani filozofia Xaviego. Oni zawsze chcą prowadzić grę. Oddanie piłki i ustawienie linii obrony blisko własnej bramki oznacza jedno – stratę kontroli nad meczem. A to przynosi kłopoty.
Jeśli jesteście regularnymi czytelnikami naszej strony to możecie kojarzyć, że autor tego tekstu najczęściej pisze o Premier League i jest kibicem Arsenalu, więc nie obraźcie się za porównanie, które zastosuje. Oddawanie inicjatywy i nerwówka w końcówkach meczu regularnie powtarzająca się od przyjścia Xaviego bardzo przypomina mi to, co – zwłaszcza na początku sezonu – robi(ł) Arsenal. W obu ekipach znajdziemy sporo podobieństw. Zespół jest oparty na młodych, utalentowanych graczach, więc siłą rzeczy brakuje drużynie doświadczenia (choć w Barcelonie jest Pique, Busquets, czy Dani Alves). Nie potrafią „zabić” meczu. A to jedna z cech charakteryzujących topowe zespoły.
W kontrze możecie podnieść argument, że Atletico od czerwonej kartki Daniego Alvesa nie oddało żadnego strzału. To prawda. Wówczas wydawało się, że zespół Simeone przyciśnie jeszcze bardziej, a oni wyhamowali. Strata zawodnika zmieniło nastawienie Barcy na utrzymanie wyniku i to zrobili. Niemniej jednak, nie byłoby tej czerwonej kartki, gdyby nie utrata kontroli nad meczem. Najlepszym przykładem, jak zarządzać wynikiem jest – kolejne nawiązanie do Premier League, wybaczcie – Manchester City. Oni tworzą boisko tak szerokie, jak to tylko możliwe i grają z rywalem w „dziadka” na ich połowie. A jako, że Xavi ma filozofię podobną do Pepa Guardioli to musi do tego dążyć.
Mimo pewnych niedociągnięć niezaprzeczalny jest fakt, że Barcelona Xaviego idzie do przodu.
Wiele elementów pod wodzą nowego szkoleniowca zostało poprawionych. Ciężko wyobrazić sobie, aby zespół, który przejął Xavi po Koemanie – z tym nastawieniem mentalnym, wiarą we własne umiejętności i samym sposobem gry – wbiłby nawet tak słabemu w defensywie Atletico 4 gole. Zespół jest w budowie, dopiero na samym starcie z nowym trenerem i to normalne, że nie wszystko będzie idealne. Kluczowe, aby słabe punkty z czasem eliminować. Patrząc na dotychczasową pracę Xaviego możemy być dobrej myśli, że to właśnie zrobi.