Arsenal w pierwszym meczu ćwierćfinałowym Ligi Mistrzów zremisował na własnym stadionie z Bayernem Monachium ratując się golem na kwadrans przed końcem podstawowego czasu gry. Mikel Arteta może mieć mieszane odczucia, ponieważ jego zespół rozegrał przyzwoite zawody i uciekł spod topora, ale wcześniej… sam pod ten topór się wrzucił. Kanonierzy ciągle walczą z zerwaniem łatki nieudaczników w najważniejszych momentach i tak traconymi bramkami jak te z Bayernem sobie nie pomagają.
Najlepsza defensywa w Europie
Patrząc przez pryzmat statystyk śmiało możemy sformułować wniosek, że Arsenal ma najlepszą defensywę w Europie. Żaden zespół w pięciu czołowych ligach europejskich nie ma niższego współczynnika xGC (oczekiwanych goli straconych) w przeliczeniu na mecz. Kanonierzy pozwalają rywalom także na najmniejszą liczbę strzałów celnych, najmniej podań w pole karne oraz najmniej kluczowych podań. Są też w czołówce, jeśli chodzi o liczbę uderzeń oraz kontaktów z piłką w szesnastce ich przeciwników (3. miejsce w obu statystykach). Mimo przewodzenia w wielu kluczowych statystykach defensywnych – znajdziemy cztery zespoły, które średnio tracą mniej goli na mecz. Choć to nadal dobry wynik dla zespołu Mikela Artety, to w porównaniu do reszty statystyk coś się tu nie zgadza. A to sugeruje, że Arsenalowi zbyt często zdarza się podarować gola po prostym błędzie.
Gdy na początku lutego pisaliśmy, że Kanonierzy to zespół dobrze przygotowany pod Ligę Mistrzów, wskazywaliśmy największą przeszkodę w drodze po triumf w tych rozgrywkach – nieskuteczność oraz tracone gole po juniorskich błędach. Projektując ewentualne odpadnięcie Arsenalu z Ligi Mistrzów najłatwiej było sobie wyobrazić scenariusz, w którym wcale nie są gorsi od rywali, a o porażce decydują w/w aspekty. W tym sezonie Arsenal przerabiał to już choćby w Pucharze Anglii z Liverpoolem (0:2; duża nieskuteczność, samobój na 0:1), a także w lidze z West Hamem i Aston Villą (nieskuteczność).
Problem ze skutecznością w 2024 roku się rozwiązał, sam zespół ma wybitny bilans w defensywie – 4 stracone gole w 11 meczach ligowych w nowym roku kalendarzowym (choć nadal często rozdają rywalom prezenty), ale dzisiaj stare demony powróciły. Najpierw oddali Bayernowi piłkę w zupełnie prostej sytuacji, co rywale bezwzględnie wykorzystali, a następnie William Saliba sfaulował Leroya Sane w polu karnym, po tym jak Niemiec w pojedynkę ograł pół zespołu Mikela Artety.
Z nieba do piekła
Statystyki dla Arsenalu po pierwszej połowie były brutalne. Bayern Monachium na przerwę schodził mając dwa oddane strzały, oba po błędach Kanonierów i wygrywał 2:1. Dla Arsenalu to były pierwsze gole stracone na Emirates Stadium w obecnej edycji Ligi Mistrzów. Podopieczni Artety na własne życzenie ogromnie utrudnili sobie dwumecz. Po szybkim objęciu prowadzenia hiszpański szkoleniowiec mógł odetchnąć z ulgą, mając świadomość jaki kłopot z odrabianiem strat ma Bayern. Zespół Thomasa Tuchela statystycznie ma o wiele niższy współczynnik goli oczekiwanych (xG) w przeliczeniu na liczbę rozegranych minut, gdy przegrywa jedną bramką (1,89/90 min) do innych stanów meczu (2,81 xG/90 min przy remisie; 2,90 xG/90 min, gdy prowadzi jednym golem). Co więcej, na podstawie początku spotkania możemy zakładać, że plan Thomasa Tuchela na wczorajsze spotkanie opierał się głównie na dobrej organizacji gry defensywnej oraz dość zachowawczej grze.
Przy prowadzeniu Bawarczycy mogli nastawić się na kontrataki. Choć nie było ich wiele, bo Arsenal dobrze zakładał kontrpressing, tak gdy już udawało się przenieść piłkę wyżej po odbiorze to szybkie ataki Bayernu były bardzo groźne. Trudno przypomnieć sobie przeciwnika, którego zatrzymanie w kontratakach sprawiałoby zespołowi Mikela Artety takie problemy w tym sezonie. Jakość zawodników w pojedynkach oraz błyskawicznym zdobywaniu terenu z piłką przy nodze była trudna do kontrolowania dla Arsenalu.
Arsenal miał lidera
Kanonierzy znaleźli się w bardzo trudnym położeniu, ale udało im się z niego wyjść. Choć wielu zawodnikom brakuje doświadczenia w najważniejszych meczach, a w CV mają niewiele występów w Lidze Mistrzów to The Gunners są zespołem bogatszym o doświadczenia z poprzedniego sezonu i przegranej walki o mistrzostwo Anglii. Trudniej złamać ich pewność siebie i wytrącić z rytmu. Arsenal nadal grał swoje i mimo że nie byli idealni, ponieważ brakowało im trochę kreatywności w tercji ataku, dominacji w polu karnym rywali przy dośrodkowaniach, a w swoich atakach byli dość przewidywalni usilnie kierując je na prawe skrzydło, to finalnie zdobyli bramkę wyrównującą.
Zaryzykujemy tezę, że Kanonierom nie udałoby się doprowadzić do wyrównania, gdyby nie Martin Odegaard. Norweg nie zaliczył żadnego bezpośredniego udziału przy golu, ale był zawodnikiem, który stawiał stempel na każdej akcji swojego zespołu. 25-latek wczoraj częściej cofał się głębiej do rozegrania, aby pomóc w przeniesieniu piłki wyżej, a potem zaś pojawiał się w tercji ataku. Dzięki niemu Arsenal był w stanie kontrolować mecz przez większość czasu i utrzymywać się przy futbolówce na połowie rywala. Ponadto Norweg wykonał niewyobrażalną pracę w defensywie nieustannie biegając w pressingu, dając kolegom sygnał na doskok oraz utrzymując wysoką intensywność w całej drużynie. To był występ godny kapitana. Jeśli Arsenal chce za tydzień na Allianz Arena wywalczyć bilet do półfinału Ligi Mistrzów to potrzebuje Odegaarda właśnie w takiej formie.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej