Poprzedni sezon zakończył się dla Lecha katastrofalnie, więc kibice z dużą rezerwą patrzyli na wszystkie działania klubu. Transferów prawie nie było, a akcja „Nowe Rozdanie” stała się małym pośmiewiskiem. Jedynym co mogło uratować w Poznaniu początek sezonu, to zwycięstwo w domowym meczu z Górnikiem Zabrze (2:0). Z Górnikiem, który miał za sobą bardzo dobrą rundę wiosenną. Drużyna Jana Urbana wypadła jednak na stadionie przy ulicy Bułgarskiej mocno średnio. Zadanie zostało więc przez Lechitów wykonane, a sam mecz pokazał parę ciekawych faktów. Zapraszamy do przeczytania naszych pomeczowych wniosków.
1. Niels Frederiksen ma plan na tę drużynę
Po pół roku pod wodzą Mariusz Rumaka drużyna była w rozsypce. Piłkarze bez formy, brak stylu i pomysłu taktycznego oraz niskie morale. Stanowisko szkoleniowca Lecha przejął Niels Frederiksen i wydaje się, że zmierza to w dobrą stronę. W zespole nie było rewolucji kadrowej, ale widać, że Duńczyk ma na to wszystko pomysł. Elias Andersson grał jako trzeci stoper, Joel Pereira pakował się do środka, zostawiając miejsce do wprowadzania piłki dla Alexa Douglasa — nowego nabytku poznańskiego klubu. Swoją drogą naprawdę udany debiut Szweda.
Już samo to pokazuje, że Frederiksen próbuje wymyślić coś nowego. Poznaniacy jeszcze nie grali na miarę pełni swoich możliwości, ale coś się ruszyło. Moim zdaniem, prognoza na przyszłość jest pozytywna. Dodatkowo plan na mecz wypalił. Duńczyk zaczyna swoją przygodę z Lechem od zwycięstwa. A patrząc jeszcze na wybory trenera dotyczące wyjściowej jedenastki, to widzimy jeden strzał w dziesiątkę — nazywa się Antoni Kozubal.
2. Kozubal to nowy Moder?
Od razu zaznaczmy — nie chodzi o styl grania, bo tym trochę się różnią. Porównanie bierze się stąd, że Kozubal tak jak Moder był na wypożyczeniu w 1. lidze, a następnie wrócił i pokazuje, że powinien dostawać szanse. Piłkarzowi Brighton wystarczyło dobre pół roku, żeby zostać sprzedanym za 11 milionów euro. Kozubal wyglądał na piłkarza już w Katowicach, a teraz tylko to potwierdził. Ciągle aktywny, agresywny, odważny. Doskakiwał do odbioru z determinacją, nie bał się wziąć rozegrania piłki na siebie. Mogły imponować liczne próby szukania swoich kolegów między liniami, a następnie zagrywanie idealnych piłek pomiędzy bezradnymi piłkarzami z Zabrza. „Taki niepolski jest w swoich ruchach” – stwierdził nawet na X-ie Marcin Borzęcki. I ja jestem w stanie się pod tym podpisać. Nie chcę zapeszyć, ale Kozubal takim występem powinien sobie zapracować na wyjściową jedenastkę w następnych meczach. Ewidentny wygrany tego meczu.
3. Górnik przespał pierwszą połowę
Wynik może tego nie pokazuje, ale Zabrzanie wyglądali naprawdę słabo przez pierwsze 45 minut. W obronie dawali dużo przestrzeni gospodarzom, w ataku nie mieli nic do zaoferowania. Aleksander Buksa miał ogromne problemy z przyjęciem i utrzymaniem piłki. Nic się nie kleiło w grze ekipy Jana Urbana. Prawdę mówiąc, Lech powinien wygrywać co najmniej 2:0 po golach z gry, a prowadzili skromnie po wątpliwym karnym. Ale to Ekstraklasa, czego się dziwić. W drugiej części spotkania przyjezdni się obudzili, na boisko wszedł niezły tego dnia Nikodem Zielonka. Wniósł trochę świeżości i takiej młodzieńczej fantazji na lewej flance Górnika. Można powiedzieć, że najlepsi na boisku w tym meczu byli dwaj 19-latkowie. W młodości siła.
4. Wróciła Ekstraklasa, wróciły kontrowersje
Chodzi oczywiście o rzut karny podyktowany przez Damiana Sylwestrzaka. Arbiter tego meczu uznał po konsultacji z VAR-em, że Sōichirō Kōzuki nieprzepisowo zagrał ręką w swoim polu karnym i wskazał na wapno. Z jedenastu metrów do siatki trafił Mikael Ishak, zdobywając tym samym pierwszą bramkę w tym meczu. Całe szczęście, że w końcówce strzelił jeszcze Dino Hotić, bo inaczej można by było mówić o wypaczonym wyniku. I tu pojawia się zasadnicze pytanie — wracamy do dyktowania miękkich karnych? Bo powiedzmy sobie szczerze, Japończyk faktycznie dotknął piłkę ręką, ale nie miało to żadnego wpływu na akcję. Ishak skiksował, piłka zmierzała donikąd. Ręce Kōzukiego też były w miarę naturalnie ułożone. Ta sytuacja znowu prowokuje dyskusje „kiedy jest zagranie ręką, a kiedy go nie ma”. Trzeba wreszcie to jakoś sprecyzować.