ŁKS lepszy pod każdym względem. Wnioski po meczu z Wartą

ŁKS Łódź pokonał Wartę Poznań 3:1 na własnym stadionie na inaugurację 23. kolejki Betclic 1 Ligi. Wynik może aż tak dobitnie na to nie wskazuje, ale gospodarze byli znacznie lepsi od Zielonych i robili wszystko, by ich prowadzenie nie było zagrożone. Udało się to im, a jeden gol Warty Poznań to i tak dużo, patrząc na słabą dyspozycję przez całą rywalizację. W pomeczowych wnioskach między innymi o tym, co nie funkcjonowało dobrze w zespole prowadzonym przez Piotra Klepczarka.

1. ŁKS lepszy pod każdym względem

ŁKS wygrał ten mecz pewnie i zasłużenie. Właściwie nawet przez chwilę nie było innej opcji. Gospodarze wyszli na murawę zmotywowani i nie pozwalali rywalom choć uwierzyć w to, że uda im się wywieźć z Łodzi jakiekolwiek punkty. Już w pierwszych minutach spotkania wyprowadzili oni bowiem kilka akcji, które mogły zakończyć się golem. Wartę dwukrotnie ratowały na przykład interwencje obrońców, którzy w ostatnim momencie blokowali uderzenia Ełkaesiaków.

REKLAMA

Pierwszy kwadrans zakończył się jednak bardzo niefortunnym zachowaniem piłkarza gości, Yurija Tkachuka, który zamiast w piłkę, trafił w nogę rywala. Całe zajście miało miejsce w polu karnym, więc skończyła się jedenastką. Niestety nie został on podyktowany od razu. Prowadzący zawody Paweł Raczkowski aż do momentu interwencji VAR-u zachowywał się tak, jakby w ogóle nie było o czym rozmawiać. Może to frustrować, gdyż arbiter był dobrze ustawiony. Dzięki temu dokładnie widział tę dość jednoznaczną sytuację, a mimo wszystko nie ośmielił się użyć gwizdka. No cóż, taki urok ery wideoweryfikacji. Poza wszystkimi swoimi dobrodziejstwami ma bowiem ona też dużą wadę – zwiększa liczbę przerw w grze i umożliwia sędziom uciekać od odpowiedzialności podejmowania decyzji „z boiska”…

Najważniejsze było jednak nie to, lecz wydarzenia boiskowe. Tutaj po objęciu prowadzenia wciąż bezdyskusyjnie przeważał ŁKS. Rycerze Wiosny prezentowali szeroki wachlarz możliwości ofensywnych, szukając swoich szans w podaniach prostopadłych, zejściach ze skrzydeł na wprost bramki czy niebezpiecznych dośrodkowaniach. Jedno z nich zakończyło się zresztą kolejnym trafieniem gospodarzy. Niebezpieczna wstrzelenie piłki między bramkarza a linię obrony zakończyło się wbiciem piłki do własnej bramki przez Kacpra Michalskiego. Potem ŁKS pokazał, że jest groźny w jeszcze jednym elemencie, a mianowicie w strzałach z dystansu. W 77. minucie takim uderzeniem popisał się się Mateusz Wysokiński, który chwilę wcześniej zszedł na boisko. ŁKS był drużyną wszechstronną, przygotowaną do gry na różnych frontach i na każdym z nich pokazująca swoją wyższość.

2. Warta jak Kotwica tydzień temu

Wydawać by się mogło, że czekający na przełamanie ŁKS będzie miał ku temu najbardziej sprzyjające okoliczności tydzień temu. Wtedy to podopieczni Ariela Galeano mierzyli się z Kotwicą Kołobrzeg. Jest to drużyna, która w obliczu zakazu transferowego i ogromnych problemów finansowych jest obecnie najgorszą drużyną w stawce. Wynik spotkania był jednak gigantycznym rozczarowaniem. Łódzki Klub Sportowy, pomimo bardzo widocznej przewagi optycznej, nie znalazł drogi do bramki ekipy z Kołobrzegu i zremisował z nią 0:0.

W tej kolejce mierzył się z kolejną słabą drużyną, ale zadanie mogło wydawać się już nieco trudniejsze. Było jednak zupełnie inaczej: Warta w pierwszej połowie była pozbawiona jakichkolwiek argumentów, a dominacja ŁKS-u była po prostu ogromna. W drugiej części gry mecz był już bardziej wyrównany, ale łodzianie wciąż kontrolowali jego przebieg. Nie dość, że samo spotkanie oglądało się lepiej niż mecz z Kotwicą, to tym razem wyższość nad rywalami wreszcie znalazła potwierdzenie w wyniku. ŁKS może więc odetchnąć z ulgą. Strzela pierwsze gole na swoim stadionie od 171 dni i wygrywa pierwszy mecz o stawkę od 4 miesięcy. Korzystny rezultat to nie dzieło przypadku, a efekt dobrej postawy łodzian. Wreszcie byli oni drużyną, za którą tak tęsknili kibice.

3. Warto, naucz się grać w obronie!

Warta Poznań ma do odrobienia kilka lekcji. Najważniejszą z nich jest postawa defensywy, bo pod tym względem goście sami rzucali sobie kłody pod nogi. Potwierdzeniem tego twierdzenia są chociażby okoliczności straconych przez przyjezdnych bramek. Jedna z nich była przecież rzutem karnym, a druga trafieniem samobójczym. Obu dałoby się uniknąć, gdyby nie zła postawa defensorów. Ci nie popisywali się także w pozostałych akcjach, które bardzo rzadko udawało im się przerwać. Byli bardzo nieskuteczni w pojedynkach indywidualnych, co wykorzystywali chociażby omijający ich z łatwością Mateusz Kupczak czy Piotr Głowacki.

Obrońcy gubili się także przy atakach dwójkowych i trójkowych, szczególnie tych, które ŁKS wyprowadzał swoim prawym skrzydłem. Bardzo dobrze wyglądała współpraca ustawionych tam Maksymiliana Sitka lub Pirulo (wymieniali się pozycjami) i Michała Mokrzyckiego, którzy kilkoma zagraniami na jeden kontakt potrafili zupełnie zgubić rywali. Czasami było to wręcz ośmieszające, bo naprawdę nie wymagało od gospodarzy niesamowitych wyczynów. Wystarczyło drobne przyspieszenie gry czy nieoczywiste zagranie, by obrońcy Warci stali się kompletnie bezradni. 3 stracone gole to w ich przypadku i tak naprawdę niewiele. Kilkukrotnie błędy obrońców naprawiał bowiem bramkarz Warty, Leo Przybylak. Robił to nawet wtedy, gdy wszystko wskazywało na to, że nie ma już szans na udaną paradę. Dokonywał w bramce cudów, a i tak na nic się to nie zdało. Sam bramkarz meczu nie wygra (ani nie zremisuje).

4. Nie samymi błędami przeciwników żyje człowiek…

Warta z pewnością nie znała tej sentencji, gdyż jej jedyne okazje bramkowe wynikały właśnie z pomyłek przeciwników. Warta nie była w stanie sama skonstruować żadnej składnej akcji, mogła więc tylko liczyć na prezenty od rywali. Problem w tym, że ŁKS był bardzo dobrze zorganizowany i nie ułatwiał zadania Zielonym. Najpoważniejszą sytuacją powstałą z winy ŁKS-u była utrata równowagi przez Kokiego Hinokio, gdy znajdował się on przy piłce w pobliżu własnego pola karnego. Warta nie umiała jednak skorzystać nawet z tego, a cała para poszła w gwizdek – drużyna z Wielkopolski oddała absurdalnie lekki, niecelny strzał.

Jeszcze bardziej absurdalne było to, że zabrakło chwil, w których goście stworzyliby większe zagrożenie pod bramką Aleksandra Bobka. Próbowali akcji kombinacyjnych, pressingu czy dalekich wrzutów z autu, ale zawsze zawodziła celność lub decyzyjność. Jedyna akcja, w której Warta nie potrzebowała pomocy rywali i w której wszystko działało dobrze przyniosła poznaniakom gola.

REKLAMA

Tak na dobrą sprawę to, że kończą oni ten mecz z jakimkolwiek trafieniem to już spore osiągnięcie. Więcej goli paść po prostu nie mogło, bo Warta nawet nie dawała Bobkowi się pomylić – przez całe spotkanie oddała 4 strzały celne, z których jakość dwóch z nich mogła budzić spore zastrzeżenia. Z tak słabą ofensywą i dziurawą obroną nie ma co liczyć na dobre wyniki, a może nawet na utrzymanie w Betclic 1 Lidze.

5. ŁKS nareszcie pokazał fantazję!

Kiedy stało się wręcz jasne, że wygrana gospodarzy jest już raczej przesądzona, ŁKS wcale nie osiadł na laurach. W ostatnich minutach meczu łodzianie nie cofnęli się na własną połowę. Wciąż grali ofiarnie, za wszelką cenę odbierając piłkę przeciwnikom, i to niezwykle skutecznie. Dodatkowo w ich grze wreszcie widoczna była odrobina fantazji i czerpania przyjemności z gry w piłkę. ŁKS nie tylko wygrał mecz: nie przepchnął go w celu uzyskania korzystnego wyniku ponad wszystko. Każdy z piłkarzy miał ochotę na zdobycie bramki, a cała drużyna robiła wszystko, by te marzenia zrealizować. Robili to dość widowiskowo – kibicom mogła podobać się odwaga, która objawiała się chociażby w strzałach z dystansu czy dryblingach. Oczywiście, mowa tylko o meczu przeciwko ekipie z dolnej części tabeli, ale ŁKS wreszcie dał nadzieję na to, że po trudnym okresie nad stadionem im. Władysława Króla może jeszcze zaświecić słońce czystej piłkarskiej radości.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,832FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ