Środowy wieczór z Ligą Mistrzów oznaczał, że widzowie Telewizji Polskiej mogli obejrzeć starcie Inter – Arsenal. Mecz rozgrywany na Stadio Giuseppe Meazza wyróżniał się swoim prestiżem wśród wszystkich środowych starć, gdyż obie drużyny po trzech dotychczasowych meczach były niepokonane (każda dwa zwycięstwa i remis). Ten status utrzymała tylko włoska ekipa, lecz biorąc pod uwagę całokształt pojedynku, to ciężko wskazać drużynę, która była faktycznie lepsza.
Zamknięty mecz
Chodzi głównie o to, że obie drużyny miały swoje sytuacje, jedne lepsze, drugie gorsze. Patrząc w statystyki, można odnieść wrażenie, że Arsenal stłamsił piłkarzy Interu (13 rzutów rożnych do 0!), ale równie dobrze gospodarze mogli wygrać wyżej, niż 1:0.
Mowa na przykład o sytuacji, którą już w 2. minucie meczu miał Denzel Dumfries. Dobre dośrodkowanie od Piotra Zielińskiego trafiło do Holendra, a ten po opanowaniu futbolówki uderzył zewnętrzną częścią stopy w poprzeczkę. Nie rozpoczęło się szybko, ale Inter zyskał przewagę psychologiczną. Mediolańczycy przejęli inicjatywę w początkowych fazach meczu, na co graczom Arsenalu ciężko było znaleźć receptę.
O tyle dobrze, że defensywa Kanonierów utrzymywała koncentrację i potrafiła powstrzymać atak, zanim przerodził się w coś groźniejszego. Wszyscy zdawali sobie sprawę z umiejętności rywali, przez co cały mecz był bardzo zamknięty. Dużą wagę przywiązywano do taktyki, przesuwania i trzymania szyku. Niewiele brakowało, a do przerwy utrzymałby się bezbramkowy remis. Nie udało się, bo Mikel Merino w doliczonym czasie gry dostał piłką w rękę we własnym polu karnym, za co sędzia główny podyktował jedenastkę. Rzut karny na gola zamienił Hakan Çalhanoğlu, a chwilę później István Kovács zaprosił wszystkich do szatni na 15 minut odpoczynku.
Gol do szatni! ⏰ Inter prowadzi z Arsenalem! Rzut karny wykorzystał Hakan Çalhanoğlu 🎯
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) November 6, 2024
📺 Mecz trwa w CANAL+ 360 i CANAL+ online: https://t.co/CSTjelglZW pic.twitter.com/LM86ck7POV
Wynik się nie zmienił
Arsenal był świadomy swojej sytuacji, więc po powrocie na plac gry zaczął grać ofensywniej. Już na początku Gabriel Martinelli trafił w boczną siatkę, a w 58. minucie Dumfries wybijał piłkę z linii bramkowej po uderzeniu głową Gabriela Magalhãesa. Niepowodzenie nie podłamało londyńczyków, zaś tchnęło ich jeszcze bardziej. Próbowali więc swoich sił na przeróżne sposoby, uciekali się nawet do rozwiązań rodem z polskiej Ekstraklasy. Kai Havertz zastosował bowiem uderzenie nazywane w naszym kraju „centrostrzałem”, z którym sporo problemów miał Yann Sommer. Szwajcar zdołał w ostateczności odbić piłkę na rzut rożny.
Niedługo później z boiska zszedł Piotr Zieliński. Nie był to wybitny występ Polaka, ale ciężko wskazać kogokolwiek, kogo można by było w ten sposób wyróżnić, gdyż głównym założeniem taktyki była praca zespołu na wspólny efekt. Mimo to określiłbym ten mecz jako solidny w wykonaniu Piotrka. Lepsze to, niż obejrzenie tych 90 minut z ławki, jak Jakub Kiwior.
Im dalej w las, tym gospodarze grali coraz defensywniej. Dwie blisko ustawione formacje: defensywna i pomocy, grające szczelnie i kompaktowo. Świetna asekuracja w praktycznie każdej sytuacji, poświęcenie w blokowaniu strzałów oraz ogrom wykonanej pracy. Simone Inzaghi mógł czuć się dumny z postawy swojego zespołu, bo udało się jego zawodnikom zneutralizować wszystkie mocne strony rywali.
Efekt był jeden – Inter wygrywa skromnie po golu tureckiego piłkarza z rzutu karnego i pozostaje jedną z sześciu niepokonanych jeszcze drużyn w tej edycji Ligi Mistrzów. Mikel Arteta wraz ze swoim zespołem przegrywa trzeci mecz w ciągu ostatnich tygodni, choć patrząc na ich sytuacje – zasłużyli na, chociażby tę jedną bramkę.