18 lat temu zwycięstwo przeciwko reprezentacji Portugalii stało się mitem założycielskim kadry Leo Beenhakkera. Mimo niedawnej porażki w starciu z Chorwatami, polskie środowisko piłkarskie wierzyło, że piątek, dwunasty października 2024 roku może stać się równie ważnym momentem w rozwoju drużyny prowadzonej przez Michała Probierza. Przy wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym i z debiutującym w pierwszym składzie Maxim Oyedele Polacy mieli pokazać, że nie czują się gorsi od Cristiano Ronaldo i jego kolegów. Portugalia była faworytem spotkania Ligi Narodów, jednak Polska nie zamierzała łatwo oddawać punktów.
Bez obrony trudno myśleć o korzystnym wyniku
Początek meczu napawał optymizmem. Biało-czerwoni odważnie ruszyli do ofensywy, a starsi kibice mieli przebłyski z 2006 roku. Zasadniczy problem — z ładnego dla oka rajdu Walukiewicza oraz kilku podań z pierwszej piłki niewiele wynikało. Polacy dobrze weszli w mecz, ale stracili impet, zanim zdołali poważniej zagrozić bramce Diogo Costy. Portugalczycy błyskawicznie przejęli kontrolę nad spotkaniem. Najpierw czujność Łukasza Skorupskiego sprawdził Diogo Dalot, po chwili Cristiano Ronaldo trafił w poprzeczkę. Polscy kibice mogli wierzyć, że mecz będzie toczony falami i piłkarze Probierza po chwili odpoczynku znów podejmą rękawicę.
W 21. minucie piłka przeleciała obok słupka po próbie Walukiewicza. Niestety, 5 minut później Bruno Fernandes zgrał piłkę głową do Bernardo Silvy, a ten rozpoczął strzelanie. Akcja jak z treningu, postawa defensorów jak z kryminału. Czar prysł, marzenia zderzyły się z bolesną rzeczywistością.
Co było dalej? Polacy mieli problem z przekroczeniem linii środkowej i wymianą kilku podań. Jakby tego było mało, Portugalczycy wyczuli, że stracony gol zachwiał pewnością rywala. Rafael Leao spróbował rajdu przez pół boiska i niezagrożony uderzył w słupek. Akcję dobitką wykończył Cristiano Ronaldo.
Dlaczego Urbański pojawił się tak późno?
Tak jak Portugalczycy łatwo rozklepali Polaków, tak Polacy mieli problem ze znalezieniem sposobu na złamanie oporu rywala. Nawet gdy próbowali odważniej zaatakować, trafiali na ścianę. Zbyt szybko tracili piłkę, zbyt wolno konstruowali atak pozycyjny. Na drugą połowę wyszli z niekorzystnym wynikiem, ale bez większej nadziei na odrobienie strat. Bądźmy sprawiedliwi — gdyby Cristiano Ronaldo był większym egoistą, w 54. minucie powinno być 3:0, a przecież CR w pierwszej połowie obił poprzeczkę. Legenda światowego futbolu w drugiej połowie, zamiast finalizować dogodną sytuację, chciał wycofać piłkę do kolegi z zespołu. Biało-czerwoni po chwili mieli swoją okazję, gdy Przemysław Frankowski wrzucał na głowę Roberta Lewandowskiego. Odważniejszych prób nie widzieliśmy wiele, a Michał Probierz czekał z wprowadzeniem Kacpra Urbańskiego do 76. minuty. Zawodnik Bologny kilkadziesiąt sekund później asystował przy golu Piotra Zielińskiego.
Polacy nie poszli jednak za ciosem, a w końcówce trafieniem popisał się Jan Bednarek. Niestety, defensor Southampton skierował futbolówkę do własnej siatki. Co ważne, sama akcja rozpoczęła się od straty piłki Michaela Ameyawa, przy której arbiter mógł… Odgwizdać rzut karny. Polacy protestowali, że zawodnik Rakowa Częstochowa został sfaulowany w polu karnym. Sędzia nie reagował i puścił kontrę, którą samobójem zamknął Bednarek. Mogliśmy mieć szansę na remis, straciliśmy gola na 1:3.
18 lat temu ograliśmy Portugalczyków. Nie dlatego, że mieliśmy piłkarzy Interu, FC Barcelony czy Arsenalu. Biało-czerwoni nie zostawiali rywalom chwili spokoju i z ogromną pasją walczyli o każdą piłkę. Czasem żartujemy sobie, że Cristiano pojechał do Arabii Saudyjskiej i nabija rekord strzelecki na tle rywali, którzy głównie podziwiają jego grę. Dziś momentami w taką rolę wcielali się polscy zawodnicy.