Za nami oba półfinały koszykarskiego turnieju mężczyzn podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu. Według kursów bukmacherów, ich faworytami były drużyny Niemiec oraz USA.
Rozgrywający reprezentacji Francji, Frank Ntilikina, powiedział po wygranym ćwierćfinale przeciwko Kanadzie, że porażka grupowa z rąk Niemców to była najlepsza rzecz, jaka mogła się jego drużynie przytrafić, bo zjednoczyła ich i pozwoliła zbudować odpowiednie nastawienie przed następną fazą turnieju. Początek meczu jednak wskazywał na to, że aktualni mistrzowie świata zadadzą kolejny cios gospodarzom turnieju, bo zaczęli mecz prowadzeniem 12:2. Francuska obrona, która wygrała im ćwierćfinał, wydawała się bezradna.
Ale nie potrwało to długo. Turniej olimpijski nas jednak uczy, że wysokie prowadzenie na początku meczu bywa złudne w kontekście końcowego rezultatu i tak też było dzisiaj. Francuzi jeszcze w pierwszej kwarcie doszli na dystans jednego posiadania, zremisowali w drugiej i wyszli na prowadzenie w trzeciej. Prowadzenie, którego nie oddali już do końca, mimo bardzo intensywnej końcówki:
- Franz Wagner trafił za trzy z dziewięciu metrów, redukując stratę do dwóch punktów.
- Nicolas Batum spudłował trójkę.
- Wagner zebrał… i się poślizgnął, lądując na aucie i tracąc piłkę.
- Wembanyama trafił tylko jeden rzut wolny.
- Schröder został sfaulowany, by nie oddał rzutu za trzy – groziło to doprowadzeniem do dogrywki. I spudłował pierwszy wolny. Trafił drugi.
- Cordinier trafił oba wolne.
- Niemcy już nie zdążyli zdobyć punktów i zagrają tylko o brąz.
Za takie końcówki kochamy koszykówkę. Ale kochamy ją też za takie piękne wsady jak ten Guerschona Yabuselego z trzeciej kwarty, i za bloki takie jak ten Bongi przy próbie wsadu Cordiniera w przedostatniej minucie. Za wrzawę na trybunach paryskiej areny. I za piękne występy indywidualne tych, którzy mieli być tłem dla największych gwiazd. A tu znowu minuty Rudy’ego Goberta można policzyć na palcach jednej ręki, bo przegrał miejsce w składzie z Mathiasem Lessortem z Panathinaikosu. Znowu liderami strzelców są Yabusele i Cordinier. Andrew Albicy złapał czwarty faul w trzeciej kwarcie i nie opuścił parkietu do końca meczu, skutecznie broniąc obwodowych Niemców. Głębia składu Francji nareszcie daje po sobie znać i to, że z meczu na mecz grają coraz lepiej, może ich napędzać przed finałem jeszcze bardziej, niż porażka z fazy grupowej według Ntilikiny.
Francja — Niemcy 73:69
Trzynaście punktów. Taką przewagę mieli Serbowie na początku czwartej kwarty
Wystarczyło? Nie. Żeby myśleć o pokonaniu Amerykanów w koszykówkę, potrzeba spełnić trzy założenia. Po pierwsze, trafiać za trzy punkty nie z tej ziemi. Po drugie, bronić, jakby zależało od tego twoje własne życie. Po trzecie, mieć wysokich, którzy potrafią wszechstronnie wykorzystywać mankamenty Amerykanów, które są największe właśnie pod koszem. Serbowie dysponowali wszystkimi z powyższych. Wciąż przegrali.
Amerykanie już w pierwszej kwarcie zarzucili nonszalancję w obronie, ale mimo to Serbowie trafiali jak natchnieni. I robili to właściwie przez trzy kwarty, prawie cztery. Kluczowym momentem meczu był czwarty faul Nikoli Jokicia, po którym serbski gwiazdor stał się bardziej pasywny w obronie, co rozregulowało całą defensywę drużyny z Bałkanów. Także celowniki Bogdanovicia, Dobricia czy Micicia pod koniec meczu nie były już tak dobrze nastawione, jak przez pierwsze 30 minut i kiedy Amerykanie wyszli na prowadzenie na 2 minuty do końca, to już go nie oddali.
Fenomenalny za to był Steph Curry, który długo w pojedynkę trzymał USA w meczu, zdobywając aż 36 punktów – 12/19 z gry, 9/14 za trzy punkty. Kosmita. Przy czym warto wspomnieć, że Curry na igrzyskach gra pierwszy raz, więc motywacja zapewne też była największa… Z kolei LeBron James, który zna już nie tylko smak olimpijskiego złota, ale i gorycz absolutnej porażki, jaką dla Amerykanów jest mecz o trzecie miejsce, zaliczył triple-double: 16 punktów, 12 zbiórek, 10 asyst. Chociaż to osiągnięcie kibicom NBA w ostatnich latach spowszedniało, w historii igrzysk olimpijskich jest dopiero czwartym przypadkiem w historii.
W Paryżu w finale zatem zobaczymy rewanż za finał igrzysk w Tokio. Wtedy wygrali Amerykanie, zdobywając czwarte złoto z rzędu. W tamtym turnieju też USA przegrało wcześniej z Francją na otwarcie w grupie. Teraz jednak obie drużyny są zupełnie inne. We francuskiej drużynie role starej gwardii — Batuma, Fourniera, Goberta czy przede wszystkim Nando de Colo — zmniejszają się, na ich miejsce wchodzą euroligowi zawodnicy w kwiecie wieku i młodzież z NBA. Reprezentacja USA, w której składzie w Tokio – z całym szacunkiem — oglądaliśmy przeciętnych w ich skali talentu m.in. JaVale’a McGee, Jeramiego Granta i Keldona Johnsona, teraz przysłała wielu zasłużonych i utytułowanych weteranów. Serbia pokazała jednak, że z Amerykanami da się walczyć jak równy z równym. W sobotę zobaczymy, jak poradzi sobie Francja.
USA — Serbia 95:91
Autor: Michał Trocewicz