Nazwijcie mnie jak chcecie, ale Paulo Sousa powinien zostać na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski. To odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Zgadza się, po 8 spotkaniach od jego debiutu pokonaliśmy jedynie Andorę. Zgadza się, odpadliśmy z Euro jako jedna z zaledwie 8 reprezentacji. To wszystko prawda, ale moim zdaniem na tym turnieju, Sousa miał naprawdę wiele pecha. A przy tym wszystkim pokazał, że ta drużyna pod jego batutą ma potencjał. I to całkiem spory.
Jednak mimo to uważam, że zatrudnienie Paulo Sousy było złą decyzją. To znaczy, jeśli prezes Boniek oczekiwał od Portugalczyka zmianę gry o 180 stopni i dał mu pół roku – to nie mogło zdać egzaminu. Nie oznacza to, że teraz trzeba znów zmienić selekcjonera. To byłaby jeszcze większa głupota. Niestety, ale Sousa otrzymał po prostu za mało czasu. Ale o tym, że za porażkę na Euro można obwiniać Zbigniewa Bońka, przeczytacie w innym naszym tekście.
Co jest na sumieniu Paulo Sousy?
Dlaczego jestem pozytywnie nastawiony do dalszej przygody naszej reprezentacji z Portugalczykiem? Widać, że Sousa dokładnie wie co zawiodło i ma pomysł jak to naprawić. Zdaje sobie sprawę, że nie miał wystarczająco czasu na zbudowanie wszystkiego, ale wie, że będzie to w stanie zrobić w trakcie eliminacji do Mistrzostw Świata.
A co zawiodło? Poza defensywą, robiącą zbyt dużo błędów i tracących zbyt łatwe bramki? Napewno stałe fragmenty gry, które zarówno były ogromnym zagrożeniem w naszym polu karnym, jak i bezpłciowe gdy to my dorzucaliśmy piłkę. Statystyka 28 wrzutek, w tym zaledwie 2 celnych w pierwszej połowie ze Szwedami nie wzięła się znikąd. Jednak pół roku na zbudowanie solidnej defensywy przy zmianie ustawienia to za mało czasu. Natomiast zamiast móc ćwiczyć SFG tuż przed turniejem, musieliśmy nauczyć się nowych wariantów, które były potrzebne po kontuzjach Milika i Piątka.
Sousa po prostu miał pecha?
To duże uproszczenie, ale ma w sobie sporo prawdy. Mecz ze Słowacją: Glik blokuje strzał, który leciał w ręce Szczęsnego. Piłka odbija się od słupka, następnie od Wojtka i wpada do naszej bramki. W drugiej połowie nadrabiamy straty, wszystko wskazuje na to, że wygramy, a zdobycie punktu wydaje się absolutnym minimum. Wtedy głupią czerwoną kartkę łapię Grzegorz Krychowiak i tracimy kontrolę nad spotkaniem. W końcówce piłka wpada pod nogi Skriniara, który strzela bramkę mimo faktu, że ma przed sobą 4 biało-czerwonych.
Hiszpania? Mieli więcej sytuacji, zmarnowali karnego, ale my też mogliśmy ten mecz wygrać. Słupek, zmarnowana „setka” Lewandowskiego. Ale w tym meczu można uznać remis za optymalny wynik nie rozmawiając o szczęściu lub jego braku.
Wreszcie mecz o wszystko ze Szwecją. Jak zauważył sam Robert Lewandowski – „przeciwnicy stwarzali pół sytuacji i strzelali bramkę, musimy się zastanowić skąd to się wzięło”. Bo taka prawda – ani ze Szwecją ani ze Słowacją nie zagraliśmy źle. Po prostu rywale wykorzystywali wszystko, co tylko sobie wykreowali.
Reasumując – nie zagraliśmy wcale tak źle jak się mówi na tym Euro. Jednak w każdej sytuacji w której mogło coś pójść nie tak, to szło nie po naszej myśli. Mecze, które przegraliśmy patrząc po modelu xG: Polska 3 (4.02) – 5 (1.79) Słowacja i Szwecja. Z tych spotkań można było napewno wyciągnąć więcej. Gdy dodamy kontuzje naszych kadrowiczów – Milik, Piątek, Bielik, czy Moder przed meczem ze Szwecją. No cóż, sporo pecha.
Światełko w tunelu?
Sporo pecha, za mało czasu. Dobrze, ale w takim razie co przemawia za Sousą? Czemu właściwie powinien zostać na dłużej w roli selekcjonera?
Ta statystyka może szokować, ale jakby się nad tym zastanowić – graliśmy naprawdę ciekawy, ofensywny futbol. I to w każdym spotkaniu. Ktoś powie, że ze Słowacją to tak nie wyglądało? Fakt, pierwsza połowa była przeciętna, ale w drugiej Sousa zmienił koncepcję gry i efekt zaobserwowaliśmy już po 30 sekundach w postaci bramki. Aż do czerwonej kartki wyglądało to bardzo dobrze.
Rzecz, która nastawia mnie naprawdę optymistycznie? Robert Lewandowski u Paulo Sousy. Napastnik Bayernu u Portugalczyka rozegrał do tej pory 504 minuty, co wystarczyło mu na strzelenie 6 bramek. Trafienie co 84 minuty – to robi wrażenie. Zwłaszcza, że u poprzednich selekcjonerów nie miał takich liczb, miał problemy ze strzelaniem z wymagającymi rywalami i co ważne – wziął na siebie odpowiedzialność za strzelanie na wielkim turnieju. Z jego ust po meczu ze Szwecją bije gorycz porażki, smutek ale także – wiara w ten projekt. W to, że na następnym wielkim turnieju pokażemy się ze znacznie lepszej strony.
Błędy w defensywie, nieco szczęśliwe bramki rywali, słabe stały fragmenty gry i plaga kontuzji – szczęście w końcu się odwróci. Wypracujemy lepszą defensywę, kornery, do zdrowia wróci kilku ważnych piłkarzy. Zwolnienie Sousy oznacza budowanie od nowa. Portugalczyk zbudował już fundamenty pod następną wielką imprezę, pokazał plan na kadrę i przekonał do siebie piłkarzy. Nieco więcej czasu i do satysfakcjonującej gry dojdą satysfakcjonujące wyniki. Bo skoro wierzy w to najlepszy napastnik naszego globu, to czemu ja nie miałbym zrobić tego samego?
Foto: Depositphotos