W niedzielę w hicie Premier League spotkały się dwa zespoły, które są w trakcie przebudowy i zmiany stylu gry. W Manchesterze United trwa ona od początku poprzedniego sezonu, kiedy stery na Old Trafford objął Erik ten Hag. Z kolei Tottenham zatrudnił Ange’a Postecoglou przed startem obecnego sezonu. Obie te roszady na ławkach trenerskich miały na celu zmianę stylu gry na bardziej atrakcyjny. Oparty na większej liczbie krótkich podań oraz ataku pozycyjnym. Czyli tym, z czym poprzednie drużyny obu szkoleniowców były kojarzone.
Tottenham gra jak drużyny Postecoglou
Ze względu na dłuższy staż pracy w obecnym zespole, to Czerwone Diabły na papierze powinny być na dalszym etapie rozwoju. Gdyby ktoś nie śledził postępów obu drużyn od tego czasu mógłby się spodziewać, że to ekipa ten Haga będzie starała się dominować i kontrolować spotkanie. Jednak nic takiego nie miało miejsca. To Tottenham był stroną przeważającą, grającą bardziej proaktywnie i częściej posiadającą piłkę. Koguty były przy futbolówce przez 63% czasu gry. Oczywiście sama ta statystyka niewiele nam mówi o całym przebiegu meczu. Mimo to, Spurs mieli również wyższy wskaźnik Field Tilt (liczba kontaktów z piłką w ostatniej tercji boiska w porównaniu do przeciwnika; 56%), oddali więcej zarówno wszystkich strzałów, jak i tych celnych oraz mieli wyższy wskaźnik xG. Zwyczajnie to ekipa Postecoglou bardziej zasłużyła na zwycięstwo.
Zresztą taki obraz meczu raczej nikogo regularnie śledzącego Premier League nie mógł dziwić. Podczas gdy Manchester United w niczym nie przypomina Ajaxu Erika ten Haga, tak Tottenham gra w bardzo podobny sposób, co poprzednie ekipy Ange’a Postecoglou. W pięciu z sześciu sezonów w dwóch poprzednich klubach (Yokohama F. Marinos i Celtic), jego drużyny miały najwyższe średnie posiadanie piłki. Wyjątkiem jest pierwszy sezon w japońskim klubie, gdy uplasowali się na drugim miejscu. Oczywiście duży wpływ na taki wynik ma to, że drużyny te przeważnie walczyły o czołowe lokaty, co naturalnie skłania je do częstszego posiadania piłki. Niemniej jednak, był to też obraz tego, jaki sposób gry preferuje Postecoglou.
Błyskawiczne efekty
Nie inaczej było, kiedy Australijczyk objął Tottenham. Mimo, że w ostatnich latach Koguty pod wodzą najpierw Jose Mourinho, a następnie Antonio Conte były drużyną pragmatyczną, rzadko stosującą wysoki pressing i nastawioną głównie na szybkie przejścia z ataku do obrony, Postecoglou w błyskawicznym tempie to zmienił. Już od pierwszych kolejek można było zobaczyć rękę nowego trenera. 58-latek odszedł od ustawienia z trójką środkowych obrońców i wahadłowymi na rzecz czwórki z tyłu. Bocznym obrońcom w fazie posiadania piłki nakazał schodzić do środka i częściej brać udział w rozegraniu. Było to odwrócenie ich roli niemal o 180 stopni, gdyż dotychczas mieli oni za zadanie zapewniać szerokość podczas ataków.
Efekty zmiany trenera w Totenhamie były piorunujące. Spurs w pierwszych 10 kolejkach nie przegrali żadnego meczu, zdobyli 26 punktów i byli liderem tabeli. Tottenham nie notował żadnych wpadek, więc przywiązanie do swojej filozofii Ange’a Postecoglou nie zostało wystawione na próbę. Tak jak chociażby Erika ten Haga. Holender początkowo również planował w podobny sposób zmienić styl gry swojego nowego zespołu. Jednak po dwóch porażkach w dwóch pierwszych kolejkach – w tym 0:4 z Brentfordem – na kolejny mecz z Liverpoolem zastosował bardziej pragmatyczne podejście, co zaowocowało zwycięstwem 2:1.
Pierwszy sprawdzian Postecoglou
Postecoglou na taki sprawdzian musiał czekać znacznie dłużej. Przyszedł on w 11. kolejce przeciwko Chelsea. Spurs kończyli ten mecz w dziewiątkę po czerwonych kartkach dla Cristiana Romero i Destiny’ego Udogiego. Ponadto z powodu kontuzji przedwcześnie boisko musieli opuścić Mickey van de Ven i James Maddison. Pod koniec meczu w linii obrony Tottenhamu pozostał jedynie Pedro Porro, a uzupełniali ją Eric Dier, Pierre-Emile Hojbjerg i Emerson Royal. Mimo to, Postecoglou trzymał się swoich założeń. Spotkanie to z pewnością zostanie zapamiętane na długo ze względu na niezwykle wysoko ustawioną linię obrony grającego w dziewiątkę Tottenhamu.
Na pytanie, czy taki sposób bronienia nie był zbyt ryzykowny, Postecoglou skwitował tylko, że to coś czym, jest jego drużyna. Oczywiście ostatecznie Tottenham przegrał ten mecz 1:4. Jednak z drugiej strony aż do 94. minuty Chelsea prowadziła tylko jedną bramką, a Spurs mieli kilka sytuacji na wyrównanie. Specyficzna taktyka Australijczyka wcale nie okazała się taka zła. Zresztą gdyby cofnęli się wówczas do niskiego pressingu, prawdopodobnie też ponieśliby porażkę. A tak szkoleniowiec Kogutów zyskał tym meczem zaufanie piłkarzy. Zobaczyli oni, że nawet w tak ekstremalnej sytuacji nie zamierza zmieniać swojej filozofii.
Tottenham obrał właściwą drogę
Mecz ten był początkiem dołku, w który wpadł Tottenham po udanym starcie sezonu. W następnych czterech meczach Koguty zdobyły tylko jeden punkt. Trudny terminarz (Wolves, Aston Villa, Manchester City i West Ham) oraz spora liczba kontuzji podstawowych piłkarzy dała o sobie znać. Jednak, mimo nienajlepszych wyników na każde spotkanie Tottenham wychodził z takim samym nastawieniem i chęcią dominacji. Nieważne czy Spurs grali bez nominalnych środkowych obrońców czy bez podstawowej pomocy, Postecoglou chciał, aby nie zmieniali swojej filozofii.
Jedynym meczem w obecnym sezonie, kiedy Tottenham nie przypominał drużyny Ange’a Postecoglou było spotkanie z Wolves (1:2). Rozgrywane było ono zaraz po wspominanym wcześniej starciu z Chelsea. Był to pierwszy mecz, w którym Tottenham musiał wyjść na boisko w eksperymentalnym składzie. Za kartki pauzowali Romero i Udogie, a z powodu kontuzji nie mogli zagrać Van de Ven i Maddison. W dużym stopniu może to tłumaczyć taką postawę Kogutów. W następnych spotkaniach jednak zespół zaczął się docierać i – mimo porażek – prezentował się znacznie lepiej. Oczywiście zdarzały im się też słabsze mecze, jak ostatnio z Evertonem (wygrana 2:1) czy Brighton (porażka 2:4).
Niemniej jednak, najlepszym tego przykładem był niedzielny mecz z Manchesterem United. Tottenham przyjechał na Old Trafford bez pięciu podstawowych piłkarzy (Yves Bissouma, Pape-Matar Sarr, James Maddison, Dejan Kulusevski i Hueng-Min Son), a mimo to był w stanie przejąć inicjatywę. To w jak krótkim czasie Postecoglou odmienił oblicze drużyny niemal o 180 stopni musi imponować. Nie tylko zmienił styl gry, ale poprawił atmosferę w szatni i – przede wszystkim – wyniki. Spurs wreszcie grają atrakcyjny i ofensywny futbol. Mają piąte najwyższe posiadanie piłki. Więcej goli zdobył jedynie Manchester City, a częściej na bramkę uderza tylko Liverpool. Nawet jeżeli w tym sezonie Tottenham nie zdoła wywalczyć przepustki do Ligi Mistrzów, to i tak w klubie mogą mieć poczucie, że nie pomylili się z wyborem nowego trenera i obrali właściwą drogę.