Po sobotnim meczu na śniegu z Koroną Kielce Lech Poznań podejmował w 1/8 finału Fortuna Pucharu Polski — Arkę Gdynia. „Mecz przyjaźni” zapowiadał się bardzo pasjonująco. Wszyscy kibice Lecha pamiętają przegrany finał w 2017 roku właśnie z Arką Gdynia. „Arkowcy” to na ten moment najlepsza drużyna 1 ligi. Notuje serię 9. spotkań bez porażki we wszystkich rozgrywkach. Biorąc pod uwagę fakt, że Lech ma swoje problemy z regularnością, to gdynianie nie mogli w tym meczu czuć się przegranymi. „Kolejorz” nie chciał tego meczu przegrać. Po szybkim odpadnięciu z europejskich rozgrywek Puchar Polski stał się jednym z dwóch celów priorytetowych.
Brak skuteczności z obu stron
O tym jak ważny ten mecz był dla Lecha Poznań, świadczy skład, jaki desygnował John van den Brom na to spotkanie. Na galowo. Zawodnicy znajdujący się aktualnie w najlepszej formie. Jednak Arka swojego przeciwnika nie miała zamiaru się bać i również chciała pokazać, że nie zamierza tego meczu odpuszczać. Szukali gospodarze swoich szans, lecz w kluczowych momentach brakowało im skuteczności i wyrachowania, które w wielu momentach cechuje zespoły po prostu lepsze. Lechici dość łatwo oddawali pole gry i nie specjalnie forsowali tempo gry.
Spokojnie budowali ataki, które nie były zbyt groźne. Strzały, które nie zmierzały nawet w światło bramki. Dośrodkowania na chaos i niedokładność w kluczowych momentach. Wszystko bardzo przewidywalne i powolne. Tak jak to ostatnio w Lechu Poznań bywa. Przez to głównie jest krytykowany John van den Brom. Jego zespół wygląda na ograniczony taktycznie i nie do końca potrafi sobie poradzić z dobrze zorganizowaną obroną przeciwnika.
Jednak naprzeciw tym słowom od 30. minuty Lech wrzucił wyższy bieg. Stworzył kilka bardzo groźnych okazji. Zepchnął Arkę go głębokiej defensywy i bardzo łatwo przedostawał się pod pole karne rywala. Piłka chodziła coraz szybciej. Tak jak w przypadku „Arkowców” brakowało skuteczności. Tuż przed przerwą w 46. minucie Filip Marchwiński da swojej drużynie prowadzenie. Lech dopiął swego i zasłużenie prowadził po pierwszej połowie. Piłkarze „Kolejorza” mogli mieć tylko do siebie pretensje, że schodzili na przerwę tylko z jednobramkowym prowadzeniem. Nie byli jednak stroną dominującą, bo Arka miała swoje momenty i robiła, co mogła, aby uprzykrzyć życie swoim rywalom.
Lech starał się kontrolować przebieg spotkania
Zawodnicy z Gdyni starali się doprowadzić do remisu. Robili jednak to dość nieudolnie i ślamazarnie. Brakowało w tym wszystkim tej chęci, którą byli w stanie zaprezentować w pierwszej części spotkania gospodarze. Lech bardzo szczelnie się bronił i wyglądał na zespół, który ma wszystko pod kontrolą. Jednak jak dobrze wiemy, rezultat 1:0 nie jest dość bezpiecznym wynikiem. Nie do końca da się w pełni kontrolować takie prowadzenie. Lechici o tym doskonale wiedzieli, lecz specjalnie nie forsowali tempa i nie specjalnie dążyli do podwyższenia wyniku. Musieli uważać w tym swoim minimalizmie, żeby nie wprowadzać niepotrzebnych nerwów.
W 78. minucie gol Antonio Milica nie został uznany. Wydawało się, że jest już po meczu, lecz dalej „Kolejorz” musiał mieć się na baczności i uważać na potencjalne ataki gdynian. Udało im się jednak dowieźć jednobramkowe prowadzenie. Tym samym Lech jako ostatnia drużyna melduje się w ćwierćfinale Fortuna Pucharu Polski. Zwycięzców się nie sądzi. Najważniejszy dla piłkarzy Johna van den Broma jest końcowy wynik, a nie styl. Zwłaszcza w meczach pucharowych. Lech był dzisiaj po prostu skuteczniejszy i strzelił jednego gola więcej od swoich rywali. Co by nie mówić zasłużenie wygrał to spotkanie i może czekać na swojego kolejnego rywala.
Arka Gdynia — Lech Poznań 0:1 (Marchwiński 46′)