„Problem Guardioli”. Dlaczego Arsenal zaliczy sezon do udanych?

Dwa ostatnie mecze Arsenalu miały słodko-gorzki smak. W miniony piątek tylko zremisowali na własnym stadionie z ostatnim w tabeli Southampton 3:3. Mimo to, ten jeden punkt zagwarantował im, że zakończą sezon nad Tottenhamem. Z kolei w środę w meczu decydującym o mistrzostwie ulegli Manchesterowi City aż 1:4. Jednak porażka Brighton z Nottingham sprawiła, że ekipa Mikela Artety ma pewne miejsce w pierwszej czwórce i w nadchodzącej kampanii zagra w Lidze Mistrzów. Teoretycznie więc cel stawiany przed sezonem został osiągnięty. W praktyce jednak kibice mogą czuć rozczarowanie. Arsenal do tego stopnia rozbudził apetyt, że przegranie tytułu z The Citizens będzie sporym niedosytem.

Arsenal wpadł w dołek w kluczowym momencie

Nie oszukujmy się, mimo że Arsenal wciąż jest liderem, to na mistrzostwo ma bardzo niewielkie szanse. Po wczorajszym zwycięstwie Manchester City zbliżył się do nich na dwa punkty, mając w dodatku dwa mecze więcej do rozegrania. Biorąc pod uwagę obecną formę obu drużyn, musiałby zdarzyć się cud, aby tytuł trafił w ręce The Gunners. Według wyliczeń Opty prawdopodobieństwo takiego scenariusza wynosi zaledwie 9%. Zespół Mikela Artety niemal przez cały sezon utrzymywał się na pierwszym miejscu w tabeli, jednak na finiszu nie udźwignął presji.

REKLAMA

Kanonierzy w ostatnim czasie wpadli w widoczny dołek formy. Do wczorajszego meczu z Manchesterem City Arsenal podchodził z serią trzech remisów. Czy jest to spowodowane presją walki o mistrzostwo, zmęczeniem sezonem czy jeszcze innymi czynnikami niewiadomo. Fakty są jednak takie, że żaden zespół nie jest w stanie wygrywać regularnie przez cały sezon i kiedyś ta gorsza forma musi przyjść. Podopieczni Artety w obecnym sezonie przeżywali już gorsze okresy, jednak po każdym potrafili szybko się podnieść. Pierwszy spadek formy przypadł na drugą połowę października. Co prawda, w Premier League Arsenal stracił wówczas punkty tylko w starciu z Southampton (1:1), to jednak przegrali również w Lidze Europy z PSV (0:2) czy rozegrali jeden z najgorszych meczów w trwającej kampanii – zwycięstwo 1:0 z Leeds. Ponadto w pięciu meczach strzelili tylko cztery gole.

Drugi dołek przyszedł w pierwszej połowie lutego. Wówczas ekipa Artety nie wygrała czterech kolejnych spotkań. W lidze przegrała z Evertonem (0:1) oraz Manchesterem City (1:3) oraz zremisowała z Brentfordem (1:1), a ponadto odpadła z FA Cup, także ulegając Obywatelom (0:1). Trzeci, wspomniany już wcześniej dołek, który trwa obecnie, przypadł na drugą połowę kwietnia, co jest zupełnie naturalne. Co jakiś czas każdy zespół wpada w gorszą dyspozycję. Nawet Manchester City, który ma nieporównywalnie większy potencjał kadrowy przeżywał zarówno w tym, jak i w poprzednich sezonach gorsze momenty.

Niefortunny termin bezpośrednich meczów

Dla Arsenalu tak się nieszczęśliwie złożyło, że we wspomniane dołki wpadali akurat przed bezpośrednimi starciami z Manchesterem City. To The Citizens do obu tych meczów przystępowali będąc w wyższej formie. Kanonierzy dwukrotnie zarówno przed pierwszym, jak i drugim starciem, nie wygrali trzech poprzednich spotkań. Z kolei ekipa Guardioli przed pierwszym spotkaniem wygrała cztery z wcześniejszych pięciu, a do wczorajszego podchodziła z serią 16 meczów bez porażki we wszystkich rozgrywkach.

Ponadto Manchester City rozgrywając mecze z Arsenalem wiedział, że jest to bezpośrednia rywalizacja o mistrzowski tytuł. Tak się złożyło, że pierwsze spotkanie, które zaplanowane było na końcówkę października zostało przełożone na późniejszy termin. Oczywiście już wtedy Arsenal był liderem i jednym z najpoważniejszych kandydatów do odebrania tytułu The Citizens. Mimo wszystko, był to jeszcze dość wczesny etap sezonu, więc myśli o utracie mistrzostwa na rzecz Kanonierów nie zaprzątałyby głowy piłkarzom Guardioli aż w tak dużym stopniu jak w lutym, kiedy The Gunners mieli trzy punkty przewagi i jeden mecz zaległy. Na oba mecze The Citizens wyszli w 100% zmotywowani i weszli na najwyższe obroty. Wówczas mało kto jest w stanie się im postawić.

Arsenal nie ma kadry na mistrzostwo

Co więcej, w obu pojedynkach z Manchesterem City Kanonierzy byli osłabieni kadrowo. W pierwszym meczu nie zagrał Thomas Partey, natomiast w drugim William Saliba. Obecnie Arsenal nie ma na tyle szerokiej i wyrównanej kadry, żeby był odpowiednio zabezpieczony na wszystkich pozycjach w przypadku kontuzji któregoś z podstawowych graczy. Zresztą wystarczy spojrzeć na średnią punktów na mecz, żeby zobaczyć jak ważne były to nieobecności. Przed pierwszym starciem z Manchesterem City The Gunners w lidze zdobywali średnio 2,5 punktu na mecz z Parteyem w składzie i 2 bez niego (zabrakło go w trzech spotkaniach). Z kolei w przypadku Williama Saliby liczby te wynoszą kolejno 2,4 i 1,8 (nie grał w pięciu meczach).

Oczywiście Pep Guardiola w tych spotkaniach również musiał poradzić sobie z nieobecnością najpierw Johna Stonesa, a potem Nathana Ake. Niemniej jednak tutaj pojawia się kluczowa kwestia – głębia kadrowa. Kanonierzy dysponują silną pierwszą jedenastką, ale na wielu pozycjach brakuje jakościowych zmienników, którzy nie zaniżaliby poziomu. W obecnym sezonie Premier League tylko 12 piłkarzy The Gunners rozegrało ponad 1000 minut. Dla porównania w zespole Guardioli takich graczy jest 15. Jakość i głębia kadry, jaką ma do dyspozycji Guardiola jest nieporównywalna z tą Artety.

Specyfika ligi z Guardiolą

W ostatnich latach jedynie Liverpool potrafił jak równy z równym na przestrzeni całego sezonu rywalizować z Manchesterem City. Dlatego też tak długie utrzymywanie się w wyścigu mistrzowskim jest dla Arsenalu i tak dużym sukcesem. Kanonierzy rozgrywają swój najlepszy sezon od dawien dawna i w przyszłym, po pięciu latach nieobecności, wreszcie wrócą do Ligi Mistrzów. Na pięć meczów przed końcem sezonu już mają na koncie sześć punktów i 17 goli strzelonych więcej niż w całych poprzednich rozgrywkach. Nawet jeżeli Arsenal nie sięgnie po tytuł teraz, to za rok powinien wrócić silniejszy.

Problem polega na tym, że muszą rywalizować z Manchesterem City Guardioli, który rywalizację o tytuł wniósł na zupełnie inny poziom. To samo w poprzednich sezonach musieli przeżywać kibice Liverpoolu czy wcześniej Borussi Dortmund, kiedy Guardiola był za sterami Bayernu. Jurgen Klopp z The Reds dwukrotnie musiał zadowolić się wicemistrzostwem pomimo zdobycia ponad 90 punktów. Podobnie Thomas Tuchel, który w Borussi zdobył więcej „oczek” niż Klopp w jednym z mistrzowskich sezonów, a i tak przegrał tytuł z Bayernem Guardioli o 10 punktów. Podobnie jest teraz z Arsenalem. Gdyby nie Manchester City, Kanonierzy mieliby już tytuł w kieszeni. Jednak, kiedy grasz w lidze, w której jest też Pep Guardiola, żeby zdobyć mistrzostwo musisz być niemal perfekcyjny.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,735FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ