Po zwolnieniu Franka Lamparda jasnym stało się, że Everton wszystkimi siłami rozpocznie starania o utrzymanie w Premier League. Głównym faworytem zdaniem mediów do objęcia schedy po Angliku był Sean Dyche i tak też się stało. Były menadżer Burnley, który od ponad 9 miesięcy pozostawał bez pracy został nowym trenerem The Toffees.
Sean Dyche wie co to znaczy gra o pozostanie w elicie
49-latek przez dekadę pracy na Turf Moor zjadł zęby na walce o utrzymanie swojego zespołu na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Przez siedem sezonów kadencji Dyche’a Burnley znajdowało się w Premier League. Choć zdarzało im się walczyć o wyższe cele (w sezonie 17/18 zajęli 7. miejsce, przez co walczyli w eliminacjach do Ligi Europy) to podstawowym założeniem zawsze było osiągnięcie magicznej granicy 40 punktów i zapewnić sobie spokojne utrzymanie w lidze. Sean Dyche potrafił robić to rok w rok mimo, że The Clarets byli bardzo ubogim graczem na rynku transferowym w porównaniu do reszty ligi (Burnley ostatecznie spadło w poprzednim sezonie, ale Dyche nie zapisał sobie tego w CV, ponieważ został zwolniony w połowie kwietnia). Angielski szkoleniowiec działał w trudnych warunkach, a mimo to potrafił notować bardzo dobre wyniki. Nic dziwnego, że zdaniem wielu obserwatorów angielskiego futbolu zasłużył na pomnik przed Turf Moor.
W walce o utrzymanie Sean Dyche stosował bardzo proste środki. Jego Burnley stało się uosobieniem starego, wyspiarskiego futbolu w stylu „kick & rush”. Ustawienie 4-4-2, zawodnicy o znakomitych warunkach fizycznych i dbanie o to, aby piłka jak najmniej czasu spędzała na ziemi, a jak najczęściej latała nad głowami zawodników. Rzeczywiście – kiedy The Clarets wchodzili do ligi grali w sposób bardzo prymitywny, ale z czasem ich styl zmierzał do bardziej nowoczesnych metod. Oczywiście, nadal odstawali od reszty stawki, ale fragmentami potrafili utrzymać się przy piłce i bardzo dobrze zakładali wysoki pressing. Sean Dyche swoją aparycją może sprawiać wrażenie szkoleniowca ze starej angielskiej szkoły, który decyzje podejmuje „na nos” i bazuje na motywacji, walce oraz zaangażowaniu, jednak w rzeczywistości to trener, który ma niemałe pojęcie o taktyce.
Everton, czyli kolejna trudna misja
W Burnley Sean Dyche ustawiał sposób gry pod zawodników, których miał do dyspozycji. Musiał utrzymać się w Premier League sposobem, ponieważ jakością piłkarzy byłoby o to ciężko. W epizodzie „The Coaches Voice” 51-latek zaznaczał, że on nie ma nic przeciwko budowaniu gry krótkimi podaniami od bramkarza, ale jeśli jest możliwość przeniesienia gry na połowę rywala bezpośrednim podaniem to dlaczego tego nie robić? Sean Dyche zwracał również uwagę jak niebezpieczne w Premier League są fazy przejściowe, dlatego chce aby jego zespół był odpowiednio przygotowany na straty futbolówki i unikał ich w niebezpiecznych strefach. W Evertonie Dyche prawdopodobnie również przestawi się na proste środki. Po pierwsze – dlatego, że w nowym otoczeniu od razu musi zacząć punktować, a przez lata pracy na Turf Moor ten sposób gry opanował do perfekcji. Po drugie – The Toffees obecnie mają skład, któremu bliżej właśnie do takiej gry.
Everton maa świetnego „target mana” w postaci Dominica Calverta-Lewina, który z całą pewnością będzie bardzo ważnym elementem w taktyce nowego szkoleniowca. W osobach Tarkowskiego i Coady’ego Dyche ma duet stoperów z solidnymi umiejętnościami defensywnymi, a także dokładnymi zagraniami na kilkadziesiąt metrów. W środku pomocy Amadou Onana, Idrissa Gueye, Abdoulaye Doucoure, czy nawet Alex Iwobi wydają się charakterystycznie wpisywać w wymagania nowego trenera, ponieważ potrafią wygrywać pojedynki i dobrze radzą sobie w defensywie. Na Goodison Park Dyche spotka też trzy znajome twarze, z którymi współpracował w Burnley – Jamesa Tarkowskiego, Dwighta McNeila i Michaela Keane’a (choć on raczej nie będzie odgrywał znaczącej roli). Problemem może być partner w ataku dla Calverta-Lewina, jednak w Burnley Dyche grał również ustawieniem 4-4-1-1, więc być może i w Evertonie znajdzie kogoś, kto będzie podwieszonym napastnikiem.
Zmiana myślenia w Evertonie?
Zatrudniając Seana Dyche’a Everton znów zmienia koncepcję na budowę pierwszego zespołu. Porzucił marzenia o ofensywnej piłce, które miał dać Lampard (ale nie dał i nie zrobił ani jednego kroku w dobrą stronę) otwierając nowy rozdział oparty na pragmatyzmie i dążeniu do wyniku. W obecnej sytuacji jest to jednak całkiem zrozumiałe i angaż Seana Dyche’a wydaje się być bardzo dobrą decyzją. To trener, który sprawi, że Everton w końcu będzie „jakiś”. Drużyna nabierze kształtu, będzie miała charakter i wolę walki. Prawdopodobnie nabierze też cech niezbędnych do pozostania w elicie – szczelna defensywa, organizacja gry i zaangażowanie.
System 4-4-2 Dyche’a jest efektywny i bardzo prosty. Nauczenie się go nie wymaga wielogodzinnych ćwiczeń na boisku treningowym. Wybór nowego trenera automatycznie zwiększa szansę Evertonu na utrzymanie w oczach wielu kibiców, jednak jednocześnie klub tą decyzją porzucił ambicje o byciu gigantem. Patrząc jednak na to jak wyglądały ostatnie lata w niebieskiej części Liverpoolu – to chyba dobrze. Sean Dyche daje nadzieję, że Everton będzie znał swoje miejsce w szeregu i od początku sezonu konsekwentnie zbierał punkty potrzebne do utrzymania. Tak, aby później, w połowie sezonu, władze nie zaczynały panikować, bo klub stoi nad przepaścią.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej