Przed meczem pojawiały się głosy, że Robert Lewandowski zasłużył na odpoczynek. Bo Andora to żaden przeciwnik, bo i tak wygramy bez względu na personalia, bo Lewy musi być gotowy na Anglię. Nasza kadra jednak po raz kolejny pokazała, że Robert jest niezbędny. Nawet w takich meczach. A może zwłaszcza w takich meczach?
Rozgrywający, kreator i strzelec
Ja mam właśnie wrażenie, że Lewandowski zwłaszcza w takich meczach pokazuje, jak ważny jest dla kadry. W spotkaniach, w których jesteśmy zmuszeni grać w ataku pozycyjnym. Bo wtedy niemal zawsze nam nie idzie i potrzebujemy kogoś, kto zrobi coś z niczego. Wykorzysta jedną sytuację, sam coś wykreuje, zdejmie na siebie uwagę obrońców. Robert zawsze jest pilnowany ze szczególną uwagą i przez to w meczach z mocniejszymi rywalami często kończy mecz poobijany, sfrustrowany, odcięty od podań i bez bramki na koncie. Wystawienie Lewego na Anglię nie ulega wątpliwości, ale – wiem, że to dziwnie zabrzmi – moim zdaniem więcej stracilibyśmy, gdyby Lewandowski zagrał z Anglikami i odpoczął dzisiaj niż na odwrót.
Robert Lewandowski grał dziś w nietypowej dla siebie roli. Był głównym rozgrywającym i kreatorem. Niekiedy cofał się nawet na pozycję środkowego pomocnika wspierając konstruowanie akcji. Powód? Przed sobą miał dwóch nominalnych napastników – Krzysztofa Piątka i Arkadiusza Milika. Mimo to kapitan naszej kadry i tak musiał ratować wynik strzelając oba gole zanim opuścił boisko w poczuciu spełnionego obowiązku. Jego heatmapa z tego meczu mówi jasno – Robert – dosłownie – dwoił się i troił. Był „10-tką”, „9-tką”, a czasami nawet „8-ką”.
Trzech napastników
Paulo Sousa spełnił nasze marzenia sprzed dokładnie dwóch lat. W wyjściowej jedenastce zmieścił Milika, Piątka i Lewandowskiego. Taki manewr pewnie często nie będzie powtarzany. Nie dlatego, że nie wypalił, a przede wszystkim dlatego, że jedynym grupowym rywalem przeciwko któremu moglibyśmy jeszcze zagrać tak ofensywnie jest San Marino. No ale właśnie, czy to ustawienie wypaliło? Paulo Sousa po meczu z Węgrami przyznał się do błędu w wyborze pierwszej jedenastki. Czy po wczorajszym meczu powinien zrobić to samo? Moim zdaniem nie. Nasz plan był jasny – dośrodkowania. Wykonaliśmy ich aż 57.
Sporo osób zrobi z tego zarzut w kierunku naszego zespołu, ale mam wrażenie, że to był element naszej taktyki. Na prawej stronie bardzo dobrze wyglądał Kamil Jóźwiak, który w kolejnym meczu był jednym z najlepszych zawodników z orzełkiem na piersi. Wygrał 4 z 5 pojedynków i zaliczył 3 kluczowe podania. Trzeba też pochwalić Bereszyńskiego, który zawsze dawał wsparcie koledze podłączając się do akcji ofensywnej, co w poprzednim spotkaniu robił bardzo rzadko. Patrząc na miejsca, z których tworzyliśmy szansę widać, że prawa strona była kluczowa w tym meczu.
Z drugiej jednak strony, po przeciwnej stronie boiska nie mieliśmy żadnego planu, jak rozmontować obronę rywala. Żadnego. Graliśmy asymetrycznym ustawieniem, w którym na lewej stronie grał osamotniony Maciej Rybus. Można ganić go za kiepski mecz, bo jakościowych zagrań z jego strony rzeczywiście nie uświadczyliśmy, ale odnoszę wrażenie, że ktokolwiek by tam nie zagrał to cudów by nie zrobił.
Z powodu planu na mecz, jaki obraliśmy rozumiem wystawienie trzech nominalnych napastników. Krzysztof Piątek dobrze odnajdywał się w polu karnym, ale szwankowała skuteczność. Oddał aż 8 strzałów i nie trafił do siatki. Roberta Lewandowskiego przez regularne cofanie się po piłkę często brakowało w polu karnym, jednak kiedy po raz pierwszy dośrodkowanie z gry trafiło do napastnika Bayernu, ten trafił do siatki.
Cytując Zbigniewa Bońka – spokojnie
Jasne, można było zagrać inaczej. Spróbować piłki kombinacyjnej, wystawić więcej zawodników kreatywnych, nie bojących się wejść w drybling i wygrywających pojedynki. Jednak – szczerze – dla mnie nie ma to większego znaczenia. Ten mecz trzeba było wygrać. Po prostu. Nie ważne w jakim stylu. Skoro Paulo Sousa uznał, że zrobi to dośrodkowaniami po nudnej grze – okej. Miał prawo. Pamiętacie mecze za kadencji Brzęczka z Łotwą? Pierwszy, u siebie, to wymęczone 2:0 w końcówce po ciągłych dośrodkowaniach. Na wyjeździe zwycięstwo 3:0 po nudnej grze. Podobieństwa do wczorajszego meczu widoczne.
No właśnie, i tu wiele osób kieruje swoje zarzuty do Paulo Sousy. Że gra naszej reprezentacji wcale się nie poprawiła. Dalej nie potrafimy stworzyć sobie sytuacji z gry po szybkiej wymianie podań. I to jest fakt. Tylko, czy którykolwiek z przymierzanych do naszej kadry trenerów (oczywiście tylko z tych opcji realnych, czyli nie liczymy Tuchela, Allegriego, czy Sarriego) nauczyłby naszych piłkarzy kombinacyjnej gry na pierwszym zgrupowaniu? Problemy z tym elementem gry nie leżą w trenerze, a w systemie szkolenia. Rozumienia gry, percepcji, tworzenia i wykorzystywania przestrzeni uczy się od małego. To nie tak, że nagle przyjdzie trener z zagranicy i za pstryknięciem palców zmieni charakterystykę naszych piłkarzy.
Czy po meczach z Węgrami i Andorą mam obawy, że na Wembley dostaniemy łomot? Tak. Ale dokładnie takie same obawy miałem zanim zgrupowanie się rozpoczęło. Bo piłkarze się nie zmienili, a ani Sousa nie jest cudotwórcą, ani Brzęczek nie był nieudacznikiem, na jakiego go malowano. Jesteśmy dalej tą samą reprezentacją tylko z innym człowiekiem na ławce trenerskiej. To wbrew pozorom nie jest aż tak duża zmiana. A na pewno nie już takich rozmiarów, na jaką kreują ją media.