Jeszcze kilka tygodni temu, niemalże pewne wydawało się że Luis Suarez dołączy do argentyńskiego River Plate. Ostatecznie Urugwajczyk dokonał nagłej zmiany decyzji i postanowił poczekać na inne oferty. Te w ostatnich dniach napływały między innymi z klubów MLS, w tym Los Angeles FC, które zakontraktowało tego lata inne wielkie nazwiska z Europy – Giorgio Chielliniego i Garetha Bale’a. Koniec końców wybór padł jednak na Nacional Montevideo – pierwszy klub w profesjonalnej karierze Luisa Suareza. Dla urugwajskiego napastnika nadszedł zatem czas na pożegnanie z Europą i powrót do ojczyzny.
Koniec pięknej ery
Nie muszę wam mówić, że Luis Suarez to wybitny napastnik. To piłkarz jedyny w swoim rodzaju. 35-latek z pewnością zostanie zapamiętany w Europie, jako jeden z najlepszych strzelców którzy postawili stopę na Starym Kontynencie. Nie będę też wchodził głębiej w statystyki – jeśli chcecie, możecie je sprawdzić tutaj. Jasne jest bowiem to, że będziemy za Luisem tęsknić (a przynajmniej ja będę). Z jednej strony jestem świadomy, że Urugwajczyk to nie Lewandowski czy Benzema, więc fizycznie już trochę nie domagał. Wiem też, że chciał zostać w Europie jeszcze przez chwilę – swoje usługi zaoferował przecież m.in. Borussi Dortmund.
Jednak zdaję sobie również sprawę z tego, że na ten moment priorytetem Suareza jest występ na MŚ w Katarze. A żeby dostać powołanie na ostatni mundial w karierze, Luis musi grać regularnie. A tego z pewnością nie odmówią mu w jego domu. Kibice Nacionalu muszą być w tej chwili ogromnie szczęśliwi – wychowanek klubu ze stolicy Urugwaju wraca do nich jako gwiazda. Mogą być z niego dumni. Luis w swoim „prime” wspinał się na poziom Messiego i Ronaldo. Zdobył w piłce klubowej właściwie wszystko, co tylko mógł osiągnąć. Nie będzie to zatem powrót w atmosferze niedosytu i rozgoryczenia. To spełniony „Pan Piłkarz”, który może wracać do domu z podniesioną głową.