Po czterech kolejnych zwycięstwach Arsenal wreszcie zameldował się w pierwszej czwórce. Kanonierzy obecnie mają jeden punkt przewagi nad piątym Manchesterem United oraz trzy spotkania więcej do rozegrania. Pozostałe zespoły będące za plecami The Gunners i walczące o miejsce w Lidze Mistrzów również mają na koncie więcej meczów. Zespół Mikela Artety to dzisiaj faworyt w wyścigu o TOP4. I to nie tylko patrząc przez pryzmat tabeli, ale również samej gry. Kanonierzy aktualnie wszystko mają w swoich rękach. Takiej szansy po prostu nie mogą zmarnować.
Arsenal wygrzebał się z dna
Na tle pozostałych drużyn Kanonierów wyróżnia przede wszystkim regularność i powtarzalność. Ostatnia porażka z zespołem będącym aktualnie za ich plecami miała miejsce na początku grudnia (1:2 z Evertonem). Trzy miesiące temu. Co prawda, w tym czasie przegrali jeszcze nieznacznie z Manchesterem City na Etihad (1:2), zremisowali z Burnley (0:0) oraz odpadli z dwóch krajowych pucharów. Niemniej jednak Arteta, wiedząc, że jego zespół nie gra w europejskich pucharach, postawił wszystko na jedną kartę. Cel na ten sezon jest jasny: awans do Ligi Mistrzów. Ten można zapewnić sobie tylko poprzez Premier League, gdzie Arsenal idzie jak burza. Z ostatnich 10 ligowych starć wygrał osiem, zdobywając w tym okresie 25 punktów. Oczywiście Kanonierzy mieli dość łatwy terminarz (jeden mecz z zespołem z Big Six), jednak regularność, z jaką podopieczni Mikela Artety odnoszą zwycięstwa zasługuje na słowa uznania.
Zwłaszcza jeżeli przypomnimy sobie w jakiej sytuacji był Arsenal zaraz po rozpoczęciu sezonu. Zero punktów i ostatnie miejsce w momencie pierwszej przerwy reprezentacyjnej, po trzech kolejkach. Do tego dochodziły niezrozumiane początkowo przez kibiców transfery „last minute” (Ramsdale i Tomiyasu, którzy jednak okazali się kluczowi w odbudowie zespołu). Fani domagali się jak najszybszego zwolnienia obecnego szkoleniowca. I rzeczywiście, gdyby zarządzający klubem wówczas tak postąpili, niewielu miałoby do nich o to pretensje. Mikel Arteta dostał jednak kredyt zaufania, a zespół zbudowany według jego pomysłu odbił się od dna i w błyskawicznym tempie rozpoczął pościg za pierwszą czwórką.
Większa kontrola meczów
Wspominana wcześniej porażka z Evertonem na początku grudnia była momentem przełomowym w obecnych rozgrywkach dla Arsenalu. Licząc wraz z tym meczem, w pierwszych 15 kolejkach Kanonierzy zdobyli tylko 23 punkty, a ich bilans bramkowy wynosił -4. Ponadto potwierdzały to statystyki oczekiwanych goli. The Gunners dopuszczali przeciwników do większej liczby jakościowych sytuacji (1,66 xGC na mecz) niż sami kreowali (1,37 xG na mecz). Poprawę punktową w ostatnich 10 kolejkach (prawie 1 punkt więcej na mecz niż w pierwszych 15 kolejkach) potwierdzają również statystyki. Kanonierzy poprawili zarówno grę w obronie (0,83 xGC na mecz) oraz w ataku (2,02 xG na mecz). Wynika z tego, że ostatnie wyniki Arsenalu to nie tylko efekt szczęścia, a rzeczywista lepsza gra całego zespołu.
Poprawę dyspozycji w defensywie Arsenalu ciężko jednoznacznie wytłumaczyć. Mikel Arteta od meczu 4. kolejki z Norwich (1:0) stawia na niezmienną (o ile wszyscy są zdrowi) piątkę. Ramsdale na bramce oraz Tomiyasu, White, Gabriel i Tierney w bloku obronnym. Lepsze wyniki zbiegły się w czasie z powrotem po kontuzji Kierana Tierneya, który zastąpił Nuno Tavaresa. Z jednej strony Szkot jest zdecydowanie pewniejszy w defensywie oraz w rozegraniu piłki, jednak Portuglaczyk pod nieobecność swojego konkurenta też miewał bardzo dobre spotkania (jedynym słabszym meczem była porażka 0:4 z Liverpoolem). Czy poprawa gry obronnej to efekt powrotu do składu Tierneya ciężko ocenić. Od pięciu spotkań kontuzjowany jest także Tomiyasu, jednak jego absencja nie ma przełożenia na spadek jakości w defensywie.
Arsenal nauczył się znacznie lepiej kontrolować mecze, w których prowadzi i to wydaje się być kluczem do sukcesu. W ostatnich miesiącach coraz rzadziej dochodzi do sytuacji, kiedy przy korzystnym wyniku ekipa Artety oddaje inicjatywę rywalom. W początkowej fazie sezonu takie sytuacje zdarzały się często, przez co rywale o wiele częściej zagrażali bramce strzeżonej przez Ramsdale’a. Wystarczy wspomnieć spotkanie z Leicester (2:0) czy derbowe starcie z Tottenhamem (3:1), kiedy to przeciwnicy w drugiej połowie przejmowali kontrolę nad meczem.
Przebudzenie ofensywy
Natomiast odblokowanie ofensywy znacznie łatwiej wytłumaczyć zmianami personalnymi. Przytaczane już wcześniej starcie z Evertonem było pierwszym, w którym na ławce usiadł sprzedany zimą Pierre-Emerick Aubameyang. Gabończyk niewątpliwie ma talent do zdobywania bramek, jednak w obecnej kampanii był cieniem samego siebie sprzed kilku lat. Ponadto obecny piłkarz Barcelony nie jest profilem napastnika, którego chce mieć Arteta. Pracującego dla zespołu, pomagającego w budowaniu akcji i robiącego miejsce kolegom z zespołu. Aubameyang nie potrafił się dostosować do wymagań Artety, przez co na boisku często wyglądał jak niepasujący element układanki.
Od momentu pojawienia się na pozycji napastnika Alexandre’a Lacazette’a (mimo, że ten nie strzela wielu goli) gra Kanonierów jest dużo bardziej płynna oraz energiczna. Francuz częściej uczestniczy w grze i robi miejsce dla innych piłkarzy ofensywnych. Najbardziej korzysta na tym Gabriel Martinelli, który potrafi wybiec na podanie prostopadłe. Odegaard, Saka, Martinelli i Smith-Rowe (który sporo wnosi po wejściu z ławki) znacznie lepiej rozumieją się z Lacazettem. Arsenal jest obecnie bardziej nieprzewidywalny, częściej tworzy sytuacje dzięki szybkiej wymianie podań czy grze kombinacyjnej. Kanonierzy mają przede wszystkim więcej schematów rozegrań niż jeszcze na początku sezonu. Niektóre bramkowe akcje naprawdę mogą przypominać nam Arsenal za najlepszych czasów Arsene’a Wengera. 23 strzelone gole w ostatnich 10 ligowych meczach to nie jest przypadek.
Arsenal ma problemy z czołówką
Patrząc na dyspozycję wszystkich drużyn zamieszanych w walkę o pierwszą czwórkę na obecny moment The Gunners wysuwają się na prowadzenie w tym wyścigu. Czwarta lokata i do tego jeszcze trzy mecze zaległe. W teorii wszystko układa się niemal idealnie. Mimo wszystko, trzeba zwrócić uwagę na terminarz Kanonierów w ostatnich tygodniach. Co prawda, Arsenal pokonał dwukrotnie Wolves, jednak większość spotkań mieli z zespołami z dolnej połowy tabeli. Z kolei zaległości to mecze z Liverpoolem, Chelsea i Tottenhamem, a więc zespołami z Big Six, z którymi drużyna Artety w trwającej kampanii nie radzi sobie najlepiej. W sześciu takich spotkaniach ugrała tylko trzy punkty (1 wygrana i 5 porażek). Dopisywanie dzisiaj Kanonierom dziewięciu „oczek” brzmi jak totalna abstrakcja.
Wyniki w obecnym sezonie pokazują, że pod wodzą Mikela Artety drużyna się rozwija i idzie w dobrym kierunku. Awans do Ligi Mistrzów byłby tego dobitnym potwierdzeniem. Jednak, aby znaleźć się w pierwszej czwórce Arsenal będzie musiał pokazać, że umie pokonywać nie tylko słabszych, ale również tych najmocniejszych. Jeżeli, Kanonierzy ten test zdadzą, to nie będzie wątpliwości, że są drużyną gotową na Champions League.