Jasmin Burić – bohater nieoczywisty.
Kiedy Bośniak przechodził do Lecha Poznań w przerwie zimowej 2008/2009 roku wiele osób stawiało przy jego nazwisku znak zapytania. Z jednej strony, dość regularnie występował w rodzimej lidze, w barwach NK Čelik. Dla wielu jednak ta liga była, i jest nadal, dość anonimowa. Nic więc dziwnego, że do Buricia podchodzono z dużym sceptycyzmem. Tym bardziej że konkurencja na tej pozycji była dość spora. Ivan Turina (niestety już świętej pamięci), oraz Krzysztof Kotorowski (którego redaktor Kołtoń najmniej by winił) byli rywalami, nie w kij dmuchał. Nic więc dziwnego, że z początku Burić zbierał szlify w Młodej Ekstraklasie – tworze, który był tak śmieszny i żenujący w swojej konstrukcji, że grał w niej nawet Euzebiusz Smolarek. Najważniejsze były jednak minuty.
A te Burić zbierał. Wystąpił w 11 spotkaniach tych rozgrywek i dał wyraźny sygnał ówczesnemu trenerowi Franciszkowi Smudzie, że jest gotów. Co prawda na swoją szansę jeszcze musiał trochę poczekać, lecz koniec końców trud się opłacił. Gdy 4 kwietnia 2010 roku przyszedł do szatni usłyszał od trenera coś w stylu „szykuj się, jesteś gotów”.
Burić wchodzi do bramki
Mecz ten nie zapisze się zbytnio w annałach historii polskiej piłki. Dla Bośniaka z pewnością był to ważny dzień, debiut w Ekstraklasie. Lecz dla obserwatorów to bardzo nudne widowisko. Przeciwnik raczej mało medialny, bo Arka Gdynia. Mało tego, mecz nie potoczył się po myśli gości, gdyż w 19 minucie Maciej Szmatiuk pokonuje Buricia. Napięta atmosfera wisiała w powietrzu. Prawdopodobnie nie tak wyobrażał sobie pierwszy mecz w swoim wykonaniu. Sytuację uratował jednak Robert Lewandowski, doprowadzając w 79 minucie do wyrównania, pokazując tym samym, że nie jest jakimś tam pierwszym lepszym napastnikiem. Trener jednak zaufał Jasminowi, a ten odwdzięczył się swoją grą. Była na tyle równa, że miejsca w bramce już nie oddał. Ten sezon był dla niego fenomenalny. Nie dość, że wszedł do bramki, to jeszcze zdobył tytuł Mistrza Polski. Wejście w ligę jak marzenie. Tym bardziej że do tego wszystkiego ma w swojej gablocie drugi tytuł (2014/15), a do tego trzy Superpuchary Polski (2009, 2015, 2016).
Podczas swoich ponad 10 lat w Ekstraklasie wielokrotnie wykazywał przydatność dla zespołu. W końcu nie bez przyczyny zaliczył w barwach „Kolejorza” 157 spotkań w Ekstraklasie, a łącznie 210 występów. Bramkarze się zmieniali, koncepcja się zmieniała, ale Jasmin był stałym elementem zespołu. Lubianym przez zespół i traktowanym przez kibiców z szacunkiem. Tym bardziej, gdy rozpoczął starania o polskie obywatelstwo. Sam mówił, że w Polsce czuje się jak w domu i chciałby tu zostać. Jednak los jak się okazało, chciał inaczej. Rotacja na pozycji bramkarza, urazy, generalne „zmęczenie materiału”, a także nowa wizja klubu.
Ten dzień – Burić na aucie.
Jednak Jasmin postanowił, że pożegna się w sposób niekonwencjonalny. Po ostatnim meczu, jakim dane mu było zagrać (15-05-2019, 2-1 przeciwko Lechii Gdańsk), rzucił koszulkę w trybuny i ukłonił się w pas kibicom. Nigdy nie zostało mu to zapomniane.
Idealnie się wpisywał w obraz Lecha. Klubu, który zawsze mierzy wysoko i potrafi zaskoczyć. Kibice z pewnością będą go lepiej wspominać, tym bardziej że od czasów Buricia nie było nikogo, kto by mu dorównał pod względem pewności. Przykładowo Putnocky sprawdził się „średnio”, a o grze nogami Van der Harta krążą legendy.
Jeśli już sprowadzać obcokrajowców to właśnie takich. A Ci „inni”? Zapomnieć. Chociaż i tak zapewne w „Alfabecie” się pojawią. Natomiast Jasminowi należą się słowa uznania, bo to on był murem, ostoją Lecha Poznań w tyłach, a przy tym nietuzinkowym człowiekiem, który nie tylko był w Polsce. Nie tylko w niej grał. Jednak – zarówno wobec kraju jak i klubu – stał się częścią.
Źródło zdjęcia: Wyborcza.pl, Poznań