Takich meczów, jak ten Lecha z Austrią Wiedeń w wykonaniu polskich zespołów w europejskich pucharach oglądaliśmy już wiele. Cel (w tym przypadku awans do fazy pucharowej Ligi Konferencji) był już na wyciągnięcie ręki, ale Lech w momencie, w którym zyskiwał coraz większy spokój i kontrolę nad wydarzeniami boiskowymi podarował gola rywalowi. Przeznaczenie dopadło także zespół Johna van den Broma.
Trzy mecze, które były do wygrania
Na obecną sytuację Lecha Poznań w fazie grupowej Ligi Konferencji można spojrzeć dwojako. Jeśli za ocenę wyjściową przyjmiemy oczekiwania, jakie stawialiśmy przed zespołem Johna van den Broma w momencie zapewnienia sobie gry w Lidze Konferencji to Kolejorz spisuje się lepiej niż przewidywano. Niemniej jednak, zespół znajdował się wówczas w zupełnie innym miejscu. Po czterech meczach Ekstraklasy miał zaledwie 1 punkt. Z Bułgarskiej jako zwycięzcy wyjeżdżali Stal Mielec, Wisła Płock i Śląsk Wrocław. Przez kolejne rundy eliminacji do LKE Lech raczej się prześlizgiwał. Przegrał z Vikingurem Reykjavik na Islandii i do odrobienia strat u siebie potrzebował dogrywki. Z Dudelange przypieczętował awans do fazy grupowej remisem w Luksemburgu. Wraz z końcowym gwizdkiem nastroje były dalekie od euforii. Wszyscy czuli ulgę i ze strachem w oczach patrzyli na terminarz Lecha, który nie zakładał czasu na spokojną regenerację i trening. A ten zespół, z nowym trenerem, wyglądał na taki, który najbardziej potrzebował właśnie treningu.
Johnowi van den Bromowi udało się jednak ugasić pożary i wyprowadzić zespół na prostą. Lech może nie zaczął grać, jak na mistrza kraju przystało, ale w przeciwieństwie do zeszłorocznej Legii, czy samych siebie sprzed dwóch lat udało im się połączyć przyzwoite wyniki w lidze i Europie. Ligę Konferencji rozpoczęli od porażki 3:4 z Villarrealem po decydującym golu w 89. minucie. Następnie wygrali z Austrią Wiedeń, a potem rozpoczęła się seria remisów. Mimo, ze to nie są złe wyniki to trudno nie odnieść wrażenia, że z tych meczów Lech nawet nie tylko mógł, a powinien wyciągnąć więcej. Że rywale nie byli tak wymagający, jak mogło nam się wydawać. Że jakby Kolejorz zagrał o te kilka procent lepiej to dziś w drodze powrotnej do Poznania piłkarze mogliby już otwierać szampany.
Na własne życzenie
Irytować fanów Lecha Poznań i całej polskiej piłki może szczególnie dzisiejsze spotkanie z Austrią w Wiedniu. Podejście zespołu do tego spotkania sugerowało, że John van den Brom przede wszystkim nie chce przegrać i przed ostatnią kolejką mieć wszystko w swoich rękach. O ile zawsze wystawiał czterech ofensywnych zawodników, tak tym razem tylko trzech. Holender zrezygnował z „10-tki” na rzecz bardziej cofniętego pomocnika. Kolejorz zagrał z Murawskim, Karlstromem i Kvekveskirim w środku pola. Przez pierwsze pół godziny brak ofensywnego pomocnika był bardzo widoczny, ponieważ Lech nie mógł oddać nawet strzału.
Jurgen Klopp powiedział kiedyś, że żaden rozgrywający nie jest tak dobry, jak gegenpressing. Lech po przerwie wyglądał tak, jakby John van den Brom wbiłby piłkarzom te słowa do głowy, z tą różnicą, ze usunął przedrostek gegen i został sam pressing. Poznaniacy – być może z nabytą świadomością, że rywal jest do ugryzienia i sprawę awansu można zamknąć już dziś – w drugiej połowie zaczęli grać znacznie odważniej. To pozwoliło przejąć im kontrolę, ograniczyć pole gry do tercji środkowej i tej przez nich atakowanej, co w efekcie zaczęło przynosić sytuacje. Lech nie kreował sobie okazji bezpośrednio po dobrze założonym pressingu, ale był on czynnikiem, dzięki któremu to robił. Po objęciu prowadzenia polski zespół z każdą kolejną minutą nabierał pewności i wydawało się, że statek o nazwie Kolejorz bez żadnych sztormów dopłynie do brzegu.
Lech zremisował z Austrią, ale przegrał sam ze sobą
Wtedy to los przypomniał nam, że kibicowanie polskim zespołom w europejskich pucharach nie jest usłane różami i nigdy niczego nie możemy być pewni. W zupełnie niegroźnej sytuacji Rebocho w prosty sposób stracił piłkę, a Can Keles pomknął na bramkę Lecha i wygrał pojedynek sam na sam z Filipem Bednarkiem. Kolejny polski zespół wkładający sobie samemu kij w szprychy? Stare, znaliśmy – można byłoby podsumować.
Na całe szczęście dla Lecha podział punktów w Wiedniu na razie nie ma żadnych poważniejszych konsekwencji i być może szybko wyrzucimy go z głowy, jeśli poznaniakom uda się utrzymać w Lidze Konferencji na wiosnę. Lech ma 2 punkty przewagi nad Hapoelem, ale przed nimi najtrudniejszy rywal, czyli Villarreal (i zagrają bez pauzującego za kartki Jespera Karlstroma), a Hapoel podejmie nie mającą już szans na wyjście z grupy Austrię Wiedeń. Obyśmy za tydzień nie musieli rozpoczynać klasycznego polskiego „co by było gdyby…”.