Dwa sezony temu projekt Eddiego Howe’a w Newcastle dostał pierwszy poważny sygnał ostrzegawczy. Do momentu awansu do Ligi Mistrów wszystko układało się perfekcyjnie. Oczywiście, po przejęciu klubu przez saudyjskich właścicicieli, oczekiwania były spore, jednak chyba nawet najbardziej optymistyczni kibice nie spodziewali się tak szybkiego progresu. Niemniej jednak, rozwój ten został zahamowany, gdy Sroki były zmuszone godzić grę w kraju z występani na europejskim podwórku. W tamtym sezonie Newcastle nie tylko odpadło z europejskich pucharów już po fazie grupowej, ale przede wszystkim zanotowało regres w lidze. Nie inaczej – pomimo lepszych wyników w Champions League – jest i w tym sezonie. Styl gry wypracowany przez Howe’a znów nie sprawdza się, gdy częstotliwość meczów się zwiększa.
Newcastle nie wycągnęło wniosków
Dla zespołu Eddiego Howe’a trwający sezon to niemal powtórka z rozgrywek 2023/24. Wówczas na tym samym etapie, a więc po 17 kolejkach, Sroki miały nawet sześć punktów więcej niż obecnie. Znajdowali się oni również znacznie wyżej w tabelii – na szóstym miejscu. Kryzys przyszedł dopiero nieco później, gdy większa częstotliwość meczów dała o sobie znać w postaci większej liczby kontuzji. Po czterech kolejknych porażkach, Sroki pod koniec stycznia osunęły się na dziesiątą pozycję w tabeli.
To, co łączy oba te sezony to również forma wyjazdowa zespołu. Dwa lata temu Newcastle do końcówki stycznia odniosło tylko jedno zwycięstwo na obcym stadionie (8:0 z ostatnim w tabeli Sheffield United), a jedynym gorzej punktującym zespołem w delegacjach byli właśnie The Blades. W aktualnej kampanii ekipa Howe’a w dotychczasowych ośmiu spotkaniach wyjadowych również wygrała tylko raz (4:1 z Evertonem). Natomiast pod względem średniej punktów na mecz są szóstą najgorszą drużyną w Premier League. Także w innych rozgrywkach Sroki nie najlpiej radzą sobie na wyjazdach. W Lidze Mistrzów z trzech takich starć wygrali tylko jedno – 4:0 przeciwko Royalowi Union Saint-Gilloise. Dwa sezony temu z kolei w Champions League nie odnieśli żadnego wyjadowego zwycięstwa, jednak pokonali 3:0 Manchester United w Pucharze Ligi.
Atmosfera St. James’ Park
Tak dużą dysproporcję pomiędzy meczami u siebie, a na wyjeździe najłatwiej wytłumaczyć atmosferą, którą tworzą kibice na St. James’ Park. Stadion ten jest jednym z najbardziej żywiołowych w Premier League. W połączeniu z bardzo energicznym stylem gry Newcastle, przeciwnicy przyjeżdżając tutaj często czują się niekomfortowo. Zespół Eddiego Howe’a bazuje na intensywności i agresywności, a ekspresyjnie reagująca publiczność tylko pomaga im zabiegać oraz zniszczyć fizycznie rywali.
Z kolei grając na wyjeździe, kiedy piłkarze Howe’a nie mogą liczyć na tak głośny doping swoich kibiców, znacznie trudniej jest im wejść na najwyższe obroty. Ponadto gdy dochodzi do tego zmęczenie zarówno fizyczne, jak i mentalne spowodowane grą dwa razy w tygodniu, zawodnicy naturalnie nie będą w stanie do każdego meczu podchodzić z takim samym nastawieniem. O wiele łatwiej jest bowiem zmotywować się na spotkanie w Lidze Mistrzów rozgrywane przy światłach na własnym stadionie niż na ligowy mecz kilka dni później na boisku zespołu walczącego o utrzymanie. Piłkarzy – podobnie zresztą jak kibiców – niektóre mecze po prostu elektryzują bardziej i łatwiej się na nie przygotować mentalnie.
Newcastle jest stworzone do wielkich meczów
Za kadencji Eddiego Howe’a Sroki stały się zespołem bazującym na fizyczności oraz intensywności. Grając w wysokim pressingu Newcastle jest w stanie zabiegać każdy zespół i wybić im z głowy grę w piłkę. Dzięki takiej filozofii Sroki – zwłaszcza w meczach u siebie – stały się bardzo niewygodnym rywalem dla tych teoretycznie silniejszych zespołów, posiadających piłkarzy o wyższych umiejętnościach technicznych. W obecnym sezonie – pomimo słabych wyników – jest podobnie. Newcastle najlepsze mecze rozgrywa właśnie na własnym stadionie przeciwko czołówce. Mimo, że wyniki niekoniecznie to potwierdzają. W pięciu meczach ligowych z ekipami z Big Six Newcastle zgarnęło tylko pięć punktów. Z kolei w Lidze Mistrzów ulegli 1:2 Barcelonie.
Niemniej jednak, biorąc pod uwagę przebieg meczu, Newcastle zasłużyło łącznie na znacznie więcej. Dwie porażki – z Arsenalem i Liverpoolem – ponieśli po golach w samej końcówce. Co więcej, przeciwko The Reds całą drugą połowę musieli grać w osłabieniu po czerwonej kartce dla Anthony’ego Gordona, a i tak stworzyli sobie więcej sytuacji. Według danych na stronie Understat jedynie Arsenal miał wyraźnie wyższy wskaźnik xG (goli oczekiwanych). W spotkaniach zakończonych remisem z Chelsea i Tottenhamem również byli lepsi i przy większej ilości szczęścia powinni zgarnąć komplet punktów. Przeciwko Barcelonie z kolei „zasłużyli” na co najmniej remis. W meczach domowych przeciwko najsilniejszym Newcastle nie gra po prostu jak zespół znajdujący się aktualnie w środku tabeli.
Brak wszechstronności
Problemem Newcastle są niewątpliwie mecze wyjazdowe, do których podchodzą jako faworyt. W takich spotkaniach na wierzch wychodzą ograniczenia ich stylu gry. Największą różnicą pomiędzy Srokami a zespołami z czołówki jest gra z piłką przy nodze. Newcastle nie potrafi kontrolować meczu poprzez posiadanie piłki i cierpliwie budować ataków pozycyjnych. Ich sposób gry oparty na szybkich atakach i ciągłym podkręcaniu tempa meczu przy grze dwa razy w tygodniu i dość wąskiej kadrze nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem.
Oczywiście, gdy Newcastle mierzy się z zespołem o wyższej klasie piłkarskiej, wówczas takie podejście jest jak najbardziej uzasadnionie. Jednak, gdy to oni są faworytem, powinni grać w sposób bardziej energooszczędny. Dłużej utrzymywać się przy futbolówce, grać bardziej cierpliwie zarówno z piłką, jak i bez niej oraz wygaszać tempo meczu. Takie podejście coraz częściej możemy obserwować wśród tych najlepszych zespołów, które muszą rywalizować na wielu frontach. Arsenal, Manchester City, Chelsea czy Liverpool to nie są zespoły, które w każdym meczu dostarczają kibicom rozrywki. Często te mniej elektryzujące spotkania wygrywają w sposób bardziej pragmatyczny, niskim nakładem sił.
Zresztą ta większa wszechstronność potrzebna jest nie tylko w rywalizacjach z zespołami teoretycznie słabszymi, kiedy jesteś faworytem. W obecnym sezonie Newcastle już kilkukrotnie przekonało się, że nawet w spotkaniach, które wyzwalają w piłkarzach najwięcej energii, nie da się grać przez 90 minut na maksymalnej intensywności. Sroki zapłaciły za to cenę w meczach z Barceloną czy w ostatniej kolejce z Chelsea. Przeciwko The Blues w drugiej połowie wyraźnie opadli z sił i nie byli w stanie utrzymać korzystnego wyniku. Piłkarze Howe’a nie zakładali już tak skutecznie wysokiego pressingu, przez co pomiędzy formacjami zaczęli zostawiać więcej wolnych przestrzeni. Obraz meczu diametralnie się zmienił i Newcastle wypuściło dwubramkowe prowadzenie. Dla Eddiego Howe’a obecny sezon to kolejna lekcja, że jeżeli jego zespół chce wejść na sam szczyt, ich styl gry musi ewoluować.
