We wtorkowy wieczów w Lidze Mistrzów Arsenal mierzył się z Atletico Madryt, ale starcie wyglądało jak bój europejskiego potentata z absolutnym nowicjuszem na takim poziomie. Było tak szczególnie od momentu, w którym londyńczycy otworzyli wynik, po czym kolejne trafienia przychodziły im już z ogromną łatwością. Dlaczego tak się stało i kto był bohaterem Kanonierów? Odpowiedzi na te pytania w naszych pomeczowych wnioskach!
1. Arsenal przeważał, ale…
Arsenal od początku meczu był stroną dominującą i był zespołem pod wieloma względami lepszym od rywali z Hiszpanii. To wszystko jednak ze sporym zastrzeżeniem. Fragmenty dominacji i inicjatywy Kanonierów przeplatane były bowiem rzadkimi, lecz niezwykle groźnymi chwilami rozkojarzenia. Właśnie w jednej z nich miał na przykład miejsce groźny rajd Juliana Alvareza, który po błędzie technicznym przeciwnika ruszył z piłką na wolne pole. Innym niebezpiecznym momentem było opuszczenie bramki przez bramkarza Arsenalu, Davida Rayę. 30-latka i jego kolegów uratowała wtedy nieprecyzyjność graczy Atletico, przez którą strzał na pustą bramkę był wyraźnie niecelny.
Arsenal musiał więc szybko wyjść na prowadzenie, gdyż nie grał bezbłędnie i przytrafiały mu się poważne błędy. Dopóki utrzymywał się więc rezultat remisowy, dopóty gospodarze nie mogli czuć się bezpiecznie, a któraś z pomyłek mogła zaprzepaścić całe ich starania.
2. Bohater jednej minuty (i nie tylko)
Mowa o Gabrielu, który w ciągu dosłownie kilkudziesięciu sekund dwukrotnie był postacią kluczową dla Arsenalu. Było to tym bardziej ciekawe z tego względu, iż sytuacje z Brazylijczykiem w roli głównej miały miejsce po przeciwległych stronach boiska. Jedna – pod bramką rywali – dała zawodnikom Mikela Artety upragnione prowadzenie. Autorem trafienia był właśnie Gabriel, ale nie był to koniec jego osiągnięć. Już chwilę później, tuż po wznowieniu gry od środka przez Atletico, jego partnerzy znów mogli być mu wdzięczni. Tym razem uratował bowiem Arsenal od straty bramki, blokując groźny strzał chcących błyskawicznie wyrównać przeciwników.
27-letni stoper w bardzo krótkim czasie 2 razy był więc w centrum uwagi kibiców na Emirates Stadium. Poza „minutą chwały”, zagrał on bardzo porządne 90 minut, przez cały mecz realizując swoje obowiązki defensywne bez zarzutu. Do tego dołożył również asyste przy czwartym golu Arsenalu. Poza bronieniem dostępu do własnej bramki był zatem obecny przy działaniach mających na celu przełamywanie zasieków obronnych rywali. Nic więc dziwnego, że właśnie on może być traktowany jako jeden z najlepszych graczy spotkania.
3. Atletico zagubione w londyńskiej mgle
Atletico Madryt ani przez moment nie radziło sobie w Londynie najlepiej, już od samego początku będąc pod sporą presją gospodarzy. To, co wydarzyło się od 57. do 70. minuty było już jednak nie tylko kiepską dyspozycją, ale po prostu katastrofą zespołu z Półwyspu Iberyjskiego. Tak trzeba przecież nazwać tak krótki okres, jeśli traci się w nim aż 4 (!) bramki. Z czego wynikał ten kataklizm? Przede wszystkim z dziurawej obrony Atletico. Brakowało szybkiego doskoku do rywala, wielu defensorów kryło „na radar” i było ewidentnie spóźnionych przy niemal każdej interwencji.
Do tego wszystkiego doszedł jeszcze ogromny kunszt ofensywny Kanonierów. To właśnie dzięki niemu padł chociażby czwarty gol, który był efektem wspaniale rozegranego rzutu rożnego. Wbiegnięcie Gabriela z drugiej linii na dalszy słupek przy jednoczesnym zejściem całej drużyny w kierunku bliższego słupka było manewrem na tyle skomplikowanym i dobrze przygotowanym, że po prostu rozłożyło graczy Atletico na łopatki. Arsenal, gdy w drugiej połowie wreszcie się rozkręcił, miał więc naprawdę sporo pomysłów w ataku i świetnie je wykonywał. Trafił też na podatny grunt, jakim była chaotyczna i zdezorganizowana obrona przyjezdnych.