W Lubinie spotkały się drużyny, którym delikatnie mówiąc, w ostatnim czasie nie szło najlepiej. Widzew na wiosnę wygrał tylko raz, natomiast „Miedziowi” na ostatnie sześć spotkań nie wygrali żadnego i znajdowali się przed meczem tuż nad strefą spadkową. Przed meczem z pewnością punktów bardziej szukała drużyna Waldemara Fornalika z racji zaledwie jednego punktu przewagi nad strefą spadkową, jednak Widzew ostatnimi wynikami robi wszystko, aby ten sezon, a właściwie jego końcówka przestała należeć do spokojnych. Zwycięstwo w Lubinie byłoby dobrym przełamaniem i zapewnieniem spokoju. Tego właściwie, czyli chwili oddechu szukały obie drużyny.
Zagłębie bardziej chciało i potrafiło
Widzew wyszedł na mecz bardzo spokojnie, wręcz apatycznie. Cofnięty, wystraszony i niemrawy. Zupełnie inaczej niż gospodarze. Drużyna Waldemara Fornalika tworzyła sobie coraz to więcej okazji, a największe zagrożenie tworzył na prawym skrzydle Kacper Chodyna. Gdyby nie Henrich Ravas to Miedziowi w pierwszej połowie spokojnie prowadziliby co najmniej 2:0. Nic nie poprawia się w obronie Widzewa. Za łatwo obrońcy dają się ogrywać i dawać przestrzenie swoim rywalom. Z kolei jeśli chodzi o ofensywę gości, to próbowali swoich sił w tradycyjny dla siebie sposób w ostatnim czasie. Głównym zagrożeniem były stałe fragmenty gry, szukanie długich piłek na Jordiego Sancheza i czekanie na pojedyncze zrywy Bartłomieja Pawłowskiego, który w pierwszej połowie został dobrze wyłączony z gry przez Miedziowych. Zdecydowanie bardziej konkretne w swoich atakach było Zagłębie. Konkretny w 33. minucie był Dawid Kurminowski, który znalazł receptę na pokonanie słowackiego bramkarza drużyny przyjezdnej. Jednak warto dodać, że gdyby w kilku sytuacjach piłkarze Waldemara Fornalika zachowali chłodniejszą głowę, to goście na przerwę schodziliby jeszcze w gorszych nastrojach.
Obie drużyny próbowały, ale…?
Próby były z obu stron, ale tak jakby żadna z ekip nie chciała czy nie potrafiła. O ile prowadzących Miedziowych taka postawa nie dziwiła zbytnio, to postawa przyjezdnych z Łodzi już bardziej. Spokojnie to nie było tak, że Widzew nie próbował. Po prostu to wyglądało tak, jakby Widzew nie potrafił. Ataki były, lecz wyglądały one bardzo ślamazarnie, apatycznie i niechlujnie. Podania niedokładne, brakowało finalizacji, kluczowych zagrań i przede wszystkim chęci na twarzach piłkarzy. Zagłębie sprawiało wrażenie drużyny, kontrolującej przebieg spotkania. Dodatkowo próbując zamknąć wynik spotkania. I te próby koniec końców im się udały. W 92. minucie wynik spotkania ustalił bardzo dobrze prezentujący się na przestrzeni całego spotkania – Kacper Chodyna. A Widzew takimi atakami, taką grą nie ma prawa wygrać meczu.
Nie z tak nieźle prezentującym się w tym spotkaniu Zagłębiem. Beniaminek z Łodzi pogrąża się w swojej apatyczności, notując kolejne spotkanie bez zwycięstwa i osuwając się w tabeli Ekstraklasy. Na wiosnę drużyna Janusza Niedźwiedzia w żadnym stopniu nie przypomina tej, którą mogliśmy obserwować jesienią. Jedyne co pozostało to ten „widzewski charakter”, w który kibice z pewnością zaczynają wątpić. Z kolei drużyna Waldemara Fornalika zdobywa cenne trzy punkty w kontekście walki o utrzymanie. Chwila oddechu w Lubinie i czekanie na to, co pokażą rywale. Przewaga nad Lechią Gdańsk to już jednak 9 punktów.