W ostatnich pięciu meczach we wszystkich rozgrywkach Manchester United poniósł aż cztery porażki. Czerwone Diabły nie dały rady w starciach z Tottenhamem, Arsenalem, Brighton i Bayernem. Dziś rywal na papierze był jednak słabszy, ponieważ zespół Erika ten Haga pojechał na Turf Moor zmierzyć się z Burnley, które w poprzedniej kolejce zdobyło dopiero pierwszy punkt w tym sezonie.
Na boisku było jednak widać dlaczego MU są w dołku
Po boiskowych wydarzeniach trudno byłoby zorientować się który zespół ma ambicje walki o TOP 4, a który jest tylko beniaminkiem. Zespół Vincenta Kompany’ego nie przestraszył się przeciwników i grał na własnych warunkach. Spokojnie rozgrywali piłkę od bramki cierpliwie przesuwając ją do przodu. Potrafili zaatakować lewą i prawą stroną, często znajdowali też sobie przestrzeń w środku pola, ponieważ Manchester United w defensywie – po raz kolejny – nie był wystarczająco aktywny w defensywie. Burnley potrafiło poklepać na połowie rywala, czym udowadniali, że to oni są beniaminkiem z największą jakością piłkarską. Do przerwy mieli 58% posiadania piłki.
Ta statystyka nie była jednak determinowana przez wynik spotkania. Choć The Clarets schodzili do szatni z rezultatem 0:1 to Manchester United objął prowadzenie dopiero w 45. minucie. Świetnym podaniem za linię obrony lewą nogą popisał się Jonny Evans, który wskoczył do składu w miejsce kontuzjowanego Lisandro Martineza, a na wolne pole ruszył Bruno Fernandes. Portugalczyk strzałem z woleja pokonał Jamesa Trafforda.
Po objęciu prowadzenia podopieczni Erika ten Haga bardziej ustabilizowali grę
Pozwolili gospodarzom na spokojne rozgrywanie piłki, raczej zostawiali środkowym obrońcom rywala swobodę w wyprowadzeniu, ale podopieczni Vincenta Kompany’ego nie potrafili zrobić z tego pożytku. Manchester United był lepiej poukładany w defensywie niż przed przerwą i długo wydawało się, że prędzej to oni podwyższą prowadzenie niż Burnley wyrówna.
Czerwonym Diabłom nie udało się jednak szybko zamknąć meczu kolejnym trafieniem, więc – jak to często bywa w ich przypadku – pod koniec zaczęli bronić się zbyt głęboko, jednak bez większych nerwów udało im się dowieźć prowadzenie do końca. Jak na tak szeroką listę kontuzji w linii defensywy (Shaw, Wan-Bissaka, Martinez, Varane wszedł tylko z ławki) to zespół Erika ten Haga bronił dziś co najmniej dobrze. Nie było to zwycięstwo okazałe, odniesione w pięknym stylu, ale bardzo potrzebne temu zespołowi.
Burnley 0:1 Manchester United (Bruno Fernandes 45′)
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej