Dwumecz Real Madryt – Manchester City już od momentu losowania był zapowiadany na najciekawszy ze wszystkich czterech ćwierćfinałów. Jesteśmy już po pierwszym z dwóch spotkań i możemy powiedzieć, że na to czekaliśmy. Rozegrany na Estadio Santiago Bernabéu mecz był pełny wszystkiego, a więc my postaraliśmy się wyciągnąć to, czego nie mogło nie być widać na pierwszy rzut oka. Albo mogło po prostu umknąć w natłoku emocji i pięknych bramek. Zapraszamy na pięć wniosków z meczu Real Madryt – Manchester City.
1. Widowisko nie zawiodło
To musiał być pierwszy punkt. Nie było innej opcji. Każdy kto twierdził, że to przedwczesny finał, dostał potwierdzenie swojej tezy. Dynamiczny początek, efektowne wyjścia spod pressingu, wiele bramek, a niektóre z nich naprawdę urodziwe. Nie był to jednak mecz perfekcyjny po obu stronach. Real wyłączył się po przerwie i przestał zagrażać bramce Stefana Ortegi. Manchester natomiast dał się zaskoczyć gospodarzom w sposób, na który powinni być przygotowani. Niemniej jednak kibice powinni czuć się nasyceni. A co dopiero będzie, kiedy przypomnimy sobie o rewanżu za tydzień. Sprawa wyniku, jak i awansu pozostaje otwarta. Nie będziemy wróżyć z fusów, ale powinniśmy się przygotować na podobny kaliber widowiska.
2. Początek prawie rekordowy
Z pewnością znajdą się osoby, które przegapiły bramkę Bernardo Silvy. Według serwisu statystycznego Opta była to druga najszybciej stracona bramka przez Real Madryt na Santiago Bernabéu w historii ich występów w Lidze Mistrzów. Padła ona w 108. sekundzie spotkania. Portugalczyk po raz kolejny wykazał się swoją boiskową inteligencją i wykorzystał błąd przy ustawieniu muru Andryia Lunina. Szybszy od niego był tylko Mario Mandžukić podczas meczu w 2018 roku. Chorwat reprezentujący wtedy barwy Juventusu ukąsił Real już 77. sekundzie.
Nie tylko ten gol został po tym meczu wice rekordzistą. Z wyliczeń Opty wynika, że jest to dopiero drugi mecz fazy pucharowej Ligi Mistrzów, w którym zdobyto trzy bramki w ciągu pierwszych 14 minut. Jedynym spotkaniem, który był szybszy pod tym względem było spotkanie… Manchesteru City. W pamiętnym meczu na Etihad z Tottenhamem w 2019 roku po 11 minutach było 2-2. To nie może być przypadek, że w obu tych meczach grał właśnie zespół Obywateli.
3. Real dobrze bronił w polu karnym, City znalazło na to sposób
Druga połowa była o wiele bardziej statyczna niż pierwsza. Real miał przewagę jednej bramki, przez co postanowił zagrać defensywnie. Wiedzieli, że ekipa Pepa Guardioli będzie atakować. Tak też się stało. Obywatele podchodzili coraz wyżej, wymieniali swobodnie piłkę na połowie rywala, a momentami zamykali gospodarzy w ich polu karnym. W swojej szesnastce Królewscy bronili się naprawdę skutecznie. Na ziemi i w powietrzu rządził Antonio Rüdiger, skutecznie wślizgami interweniował Dani Carvajal. Z drugiej linii często schodzili czy to Toni Kroos, czy Eduardo Camavinga, którzy wspierali kolegów z defensywy. Gracze City zorientowali się, że o bramkę w ten sposób będzie im ciężko, więc zmienili modus operandi. Szybko przekonaliśmy się o słuszności tej decyzji. Dwie bramki zza pola karnego są tego najlepszym dowodem. Gole Phila Fodena oraz Joško Gvardiola były ozdobami tego spotkania, a co najważniejsze – przyniosły kolejno wyrównanie, a następnie prowadzenie. Dodając do tego sprytną bramkę Silvy okazuje się, że Manchester City wszystkie trzy gole zdobył po strzałach z dystansu.
4. Bramka Rodrygo była do przewidzenia?
Nie wiem czy to moje subiektywne odczucie, ale bramki takie jak ta Rodrygo już widziałem w tym sezonie w wykonaniu Realu. Mam na myśli chociażby dwie bramki Viniciusa Juniora ze styczniowego meczu z Barceloną w Pucharze Króla (4-1). Wysoko grająca obrona Barcelony dała się zaskoczyć podaniem na wolne pole, co było dla niej katastrofalne w skutkach. Tutaj linia defensywy znajdowała się praktycznie na linii środka boiska, więc stworzyła idealne środowisko do wykorzystania ulubionej broni Realu. Los Blancos tylko czekali na moment, żeby mogli wypuścić jednego ze swoich brazylijskich pędziwiatrów. Tym razem padło na Rodrygo, którego elegancko obsłużył jego wyżej wspomniany rodak. Co prawda strzelec bramki dał się dogonić, ale i tak udało mu się zdobyć bramkę. Pojawia się jeszcze pytanie, czy gdyby zamiast Manuela Akanjego grał Kyle Walker, to czy by dogonił Rodrygo. Tego nie wiem, choć mogę się domyślać.
5. Vinicius nie mógł strzelić, więc zajął się asystowaniem
Dzisiaj Brazylijczyk nie był głównym aktorem. Nie tworzył wielu okazji, nie stwarzał takiego zagrożenia jak w swoich najlepszych spotkaniach i nie czarował wieloma dryblingami. Najbardziej zawiódł, kiedy z okolicy siódmego metra powinien zdobyć bramkę, ale strzelił nad poprzeczką. Grający z numerem 7 na koszulce zawodnik przyjął więc na boisku rolę asystenta. Jeśli podanie do Rodrygo było eleganckie, to asysta przy golu Federico Valverde była palce lizać. Wydawało się, jakoby Vini Jr. przeciągnął dośrodkowanie do swoich dwóch kolegów ustawionych w polu karnym. Szybko się okazało, że on po prostu dostrzegł wbiegającego w nie Urugwajczyka. Myślę, że siedzący tego wieczoru na ławce Kevin De Bruyne nie powstydziłby się takiego podania.