Real Madryt z kretesem przegrał w Derbach Madrytu z Atletico Madryt, tracąc aż pięć goli, a zdobywając dwa. O ile w pierwszej połowie można było mówić o wyrównanej walce, tak w drugiej wszystko na boisku działo się pod dyktando gospodarzy. W grze Los Blancos trudno też było doszukiwać się tych cech, które prezentowali we wszystkich dotychczasowych meczach tego sezonu.
Co się stało z pressingiem?
W pierwszych meczach tego sezonu zawodnicy Realu Madryt bardzo pozytywnie zaskakiwali pressingiem. Nakładali go bardzo wysoko, niemalże już pod polem karnym rywala. Natychmiast reagowali na próby rozgrywania piłki przez drużynę przeciwną, odbierając piłkę bardzo wysoko. Tym razem nie wyglądało to tak dobrze. Pressing Realu był nieefektywny i momentami słabo skoordynowany, a do tego brało w nim udział mniej zawodników. Xabi Alonso też nie wypychał swoich zawodników wyżej, zapewne chcąc wyciągnąć obronę Atletico dalej od własnej bramki.
Ofensywa Realu nie imponowała w pressingu, i podobnie było w środku pola. Fede Valverde i Aurelien Tchouameni dostali w tym meczu niemalże bliźniacze zadania, co nie funkcjonowało dobrze. To też Atletico było chętniejsze i skuteczniejsze w przeszkadzaniu w rozgrywaniu od tyłu, aniżeli Real Madryt. W całym meczu Rojiblancos mieli więcej przechwytów, niż drużyna Xabiego Alonso. Było to porzucenie idei, jakie wyznawali zawodnicy Los Blancos w poprzednich meczach.
Ancelotti po raz pierwszy, czyli pasywna defensywa i obrona blisko własnego pola karnego
W grze Realu Madryt było za dużo rzeczy, które bardziej kibicowi mogły kojarzyć się z czasami Carlo Ancelottiego, aniżeli z tym, co chciał grać Xabi Alonso. Zacznijmy od gry w defensywie. Już przy pierwszej bramce Królewscy ustawili się w okolicach własnego pola karnego i pozwolili Atletico dość swobodnie wyprowadzić atak. Przy drugiej był podobny błąd – brak doskoku i pozwolenie Koke na wymierzenie precyzyjnego dośrodkowania. Zamiast reagować przed zagraniem, Real chciał interweniować już w polu karnym. Problem polegał na tym, że Dean Huijsen to nie Antonio Rudiger i w pojedynkach z Alexandrem Sorlothem był na przegranej pozycji.
Real zamiast wyjść naprzeciwko grze Atletico, zgodził się na ich warunki gry. Pozwalał na dużo dośrodkowań, chociaż to rywale przeważali w grze w powietrzu. Było to proszenie się o kłopoty, które nadchodziły niemal przy każdej próbie. Głęboka defensywa zaowocowała też błędem we własnym polu karnym prowadzącym do jedenastki, a także faulem na skraju szesnastki. Real często w obronie był reaktywny, zamiast proaktywny.
Ancelotti po raz drugi, czyli powolny i łatwy do zatrzymania atak pozycyjny
Kiedy na tablicy widniał wynik 4:2 dla Atletico Madryt, tak gospodarze przeszli do głębokiej defensywy. Drużyna Diego Simeone skupiła się na obronie własnego pola karnego, co nie oszukujmy się, potrafi robić lepiej niż Królewscy. Real miał więc piłkę pod nogami, ale też 10 rywali przed sobą w drodze do bramki. Znowu można było mieć deja vu do poprzedniego sezonu. Real grał piłką dość wolno, nie potrafiąc zaskoczyć defensywy rywala. Kończyło się to często na graniu po obwodzie pola karnego i nieumiejętności stworzenia zagrożenia już pod samą bramką.
Przebijanie się przez nisko ustawioną defensywę przeciwnika już od dłuższego czasu było problemem Realu Madryt. Zbyt wolne i proste do rozczytania rozgrywanie piłki w takich przypadkach było częstym zarzutem wobec Carlo Ancelottiego. Xabi Alonso miał to zmienić i rzeczywiście w kilku pierwszych meczach tego sezonu widzieliśmy tego efekty. Było to jednak w meczach ze słabszymi rywalami, gdzie indywidualne umiejętności zawodników robiły znaczną różnicę. W spotkaniu z rywalem wysokiej klasy, jakim nawet przy słabszej formie jest Atletico, Real niejako wrócił do ustawień fabrycznych.
Ancelotti po raz trzeci, czyli brak schematów
Real miał problem z atakiem pozycyjnym, a Atletico bardzo mądrze faulowało w bocznych strefach boiska, widząc, że Królewskim trudno o stworzenie zagrożenia ze stojącej piłki. Taki rzut wolny kończył się zazwyczaj posłaniem piłki w pole karne bez większego pomysłu, co nie sprawiało większych problemów obronie Los Colchoneros. Przedłużająca się gra w ataku pozycyjnym bardzo często kończyła się też dośrodkowaniem „na nikogo”, które nie trafiało do żadnego zawodnika Realu. Już samo dośrodkowywanie w pole karne, nie mając na boisku zawodnika mogącego wygrać pojedynek w powietrzu, podważa sens takiego prowadzenia akcji.
Real nie pokazał w tym meczu żadnych wypracowanych schematów. Ani na grę z rzutów wolnych, ani na atak pozycyjny, ani na wyciągnięcie rywala i szybkie ataki. Wyglądało to znowu bardziej na liczenie na indywidualną jakość i przebłyski zawodników, aniżeli na siłę zespołu. Zawiodły założenia przedmeczowe, przez co Real nie miał przygotowanych odpowiedzi na tak grające Atletico. Przeprowadzone zmiany też nie pomogły. Było to „więcej tego samego” i postawienie na ilość zawodników ofensywnych, ponad plan. W taki sposób trudno było o odwrócenie wyniku meczu.
Pierwszy oblany test
Xabi Alonso oblał pierwszy test z wielkim rywalem w nowym sezonie. Do tej pory Real Madryt radził sobie dobrze, albo kontrolując mecz, albo uciekając z opresji za sprawą jakości zawodników. Tym razem jednak Królewscy nie przypominali samych siebie z początku tego sezonu, a bardziej z poprzedniej kampanii kiedy na ławce trenerskiej zasiadał jeszcze Carlo Ancelotti. Hiszpański trener Realu Madryt otrzymał porządną lekcję i dużo materiału do analizy, aby kolejny mecz z klasowym rywalem nie skończył się takim blamażem. Dopiero za jakiś czas zobaczymy, czy i jakie wnioski z tego spotkania wyniósł Xabi Alonso i jego zawodnicy.