Na Vitality Stadium przyjechała Chelsea, która pod wodzą tymczasowego trenera Franka Lamparda nie wygrała jeszcze meczu. To zupełnie inaczej niż w drużynie „Wisienek”, które ostatnimi wynikami już na 99% zapewniły sobie utrzymanie. Na ostatnie dwanaście spotkań zespół Gary’ego O’Neila wygrał siedem. Chelsea trzy, w tym jedno w Champions League. Te dobre wyniki jednych, a słabe drugich sprawiły, że obie drużyny przystępowały do tego spotkania jako sąsiedzi w tabeli, mając taką samą liczbę punktów. Ten mecz był dla obu drużyn możliwością zapewnienia sobie spokoju i utrzymania, bo 42. punkty w ligowej tabeli powinny taką korzyść przynieść. Aż żal tak pisać o Chelsea, jednak ostatnimi decyzjami i wynikami zasłużyła sobie na takie, a nie inne, miejsce w tabeli. Taka rzeczywistość w niebieskiej części Londynu.
Trafił swój na swego
Od samego początku spotkania było widać, że spotkały się drużyny walczące o dobre miejsce w środku ligowej tabeli. Twarda, ofensywna i przebojowa gra z obu stron. I ta gra przyniosła korzyści gościom. Na prowadzenie „The Blues” w 9. minucie spotkania wysunął Conor Gallagher. Zdążyła nas jednak Chelsea w tym sezonie przyzwyczaić do tego, że zbyt długo prowadzić to ona nie lubi. Od razu po stracie bramki „Wisienki” ruszyły na swoich rywali i w 21. minucie wyrównanie gospodarzom zapewnił Matias Vina. Po tych dwóch bramkach gra delikatnie się uspokoiła. Tworzone były sytuacje, ale nie można zbytnio wskazać drużyny, która miała więcej z gry w pierwszej części spotkania. Remis był jak najbardziej sprawiedliwy.
Jakości nie brakowało, brakowało za to skuteczności. Nie tylko w drużynie Franka Lamparda. Bournemouth w tym meczu nie do końca przypominało zespół, do którego w ostatnim czasie nas przyzwyczaili. Tak jakby wkradło się rozluźnienie, które najbardziej było widać w szeregach obronnych. Na szczęście dla „Wisienek” rywalem była absurdalnie nieskuteczna na przestrzeni całego sezonu Chelsea. Na pochwałę i wyróżnienie zasługuje Noni Madueke. Anglik w kolejnym spotkaniu pokazuje, że zasługuje na więcej szans. Nie boi się pójść w drybling, ma dobrą wizję gry i chęć na granie do przodu. Posiada wszystkie cechy, jakie powinien posiadać skrzydłowy. W tak beznadziejnym sezonie Chelsea zawsze to jakaś nadzieja.
Upragnione przełamanie?
Druga połowa dobrze zaczęła się dla drużyny przyjezdnej. Jednak jak już wspominałem, Chelsea w swoim stylu nie potrafiła wykorzystać swoich okazji. Tylko, czy kopanie od jednego do drugiego piłkarza można nazwać okazjami? Myślę, że nie. Bardzo nijakie, mało groźne ataki. Neto nie miał zbyt dużo problemów. Bournemouth z kolei czekało na swoje okazje. Oddali piłkę Londyńczykom i wiedzieli, że ich czas przyjdzie. Od około 70. minuty zaczęli stopniowo ruszać na bramkę, której strzegł Kepa. Brakowało jednak jakości. Tak naprawdę w obu drużynach jej brakowało. Piłkarze zabijali ten mecz własną niefrasobliwością, nieporadnością i brakiem skuteczności.
Wreszcie w 82. minucie gola dla drużyny Franka Lamparda strzelił Benoit Badiashile. Gol z niczego, na którego nic nie wskazywało, czyli idealne podsumowanie tego spotkania. Po golu francuskiego obrońcy pięć minut później w 87. minucie wynik spotkania ustalił świeżo wchodzący z ławki Joao Felix. Chelsea wyrwała zwycięstwo. Ma Frank Lampard pierwszą wygraną po powrocie na ławkę trenerską „The Blues”. Tylko, czy trzeba było aż tak się męczyć? Najwidoczniej tak. Jest przełamanie, jednak wynik nie odzwierciedla tego, co dokładnie działo się na boisku.
Wynik lepszy niż gra
Warto jednak zwrócić uwagę, że druga połowa w wykonaniu obu zespołów wyglądała na pogodzenie się z wynikiem i chęcią jedynie dogrania tego meczu. Zagrać i zapomnieć. A jest to co najmniej dziwne, bo obie drużyny w pierwszej połowie wykazywały chęci do strzelania goli. O ile „Wisienki” mogą być usprawiedliwione, bo z całym szacunkiem dla tego klubu mają słabszych i mniej wartościowych piłkarzy to jednak „The Blues” takiego usprawiedliwienia nie mają. Kolejny mecz w ich wykonaniu wyglądał tak samo. Bez chęci do grania. Dlatego pochwała dla Noniego Madueke, bo Anglik jako jeden z niewielu takie chęci pokazywał. Nic w tym sezonie w Chelsea się nie zgadza. Tak jakby każdy pogodził się ze swoim losem i tylko pozostaje piłkarzom, działaczom czy trenerom czekać na nowy sezon. Wiara czyni cuda, a na Stamford Bridge wierzą, że tak słabego sezonu jak obecny w przyszłym już nie będzie.