Oglądając mecz Lecha Poznań z Qarabagem czułem się, jakby dalej trwała Liga Narodów, a po boisku biegali reprezentanci Polski. No właśnie – biegali. Mniej w tym było grania w piłkę, a więcej dyscypliny taktycznej, organizacji i przesuwania. Lech przyjął taktykę, z której go nie znamy, jednak takie pragmatyczne, reaktywne podejście w meczach pucharowych często okazuje się trafne. Lech nie był zespołem lepszym, ale odniósł bardzo cenne zwycięstwo przed rewanżem.
Triumf polskiej myśli szkoleniowej
Kolejorz w meczu z Qarabagem był uosobieniem polskiej myśli szkoleniowej. Po początkowym fragmencie nieco odważniejszej gry zdał sobie sprawę, że walka na miecze z Qarabagem może nie być dobrym pomysłem i trzeba użyć tarczy. Zespół Johna van den Broma oddał inicjatywę rywalowi, ustawił zasieki na własnej połowie i odpierał ataki rywala. Chciał przetrwać nawałnicę i czekać na swoje szanse. Wykorzystać swoje momenty sprzyjające. Lech zatrudnił Johna van den Broma, aby kontynuował pracę Macieja Skorży i wprowadził do zespołu trochę holenderskiego sznytu. Dziś jednak w grze jego drużyny nie było ani trochę niderlandzkiego futbolu. Lech zagrał w typowo polski sposób mając w wyjściowym składzie jedynie dwóch Polaków i Holendra na ławce trenerskiej.
Większość ostatnich „dużych” zwycięstw polskiej piłki została odniesiona właśnie dzięki pragmatyzmowi i postawie reaktywnej. Sukcesy w europejskich pucharach w ostatnim sezonie to efekt gry właśnie tak usposobionej Legii, a podobnie grający Raków był o 45 minut od awansu do fazy grupowej Ligi Konferencji. Reprezentacja Polski awansowała na mundial w Katarze dzięki pokonaniu Szwecji w myśl zasady, że „finałów się nie gra, tylko je wygrywa”. Nie wspominając już o wcześniejszych sukcesach, jak ćwierćfinał EURO 2016 za kadencji Adama Nawałki, czy pamiętne zwycięstwa młodzieżowej reprezentacji Polski z Belgią i Włochami na EURO U-21 w 2019 roku. Kiedy dodamy do tego ostatnią decyzję Cezarego Kuleszy, czyli wybór Michała Probierza na selekcjonera młodzieżówki trudno nie dostrzec, jak naprawdę wygląda nasz narodowy model gry.
Lech wzorowo w defensywie
Piłkarze Johna van den Broma tylko w jednym elemencie byli zespołem bardziej holenderskim niż polskim – rozgrywaniu piłki od własnego pola karnego z wykorzystaniem bramkarza. I paradoksalnie to wtedy przy kilku takich akcjach kibice Kolejorza (ale też ogólnie polskiej piłki) mogli mieć najwyższe tętno. Tuż przed akcją bramkową Joel Pereira zagrał ryzykowne podanie do bramkarza, które prawie przechwycił napastnik Azerów. Dość często piłkarze Gurbana Gurbanova dobrze zakładali wysoki pressing w bocznych sektorach przechwytując futbolówkę na połowie Kolejorza. Artur Rudko też miał kilka momentów, w których ryzyko straty piłki było niebezpiecznie wysokie. Niemniej jednak, Lech nie rozgrywał piłki źle. Po prostu często robił to z dużą odwagą.
Kolejorzowi trzeba oddać, że zagrał bardzo pewnie w defensywie. Mimo, że Qarabag miał dużą przewagę terytorialną to wielu okazji sobie nie stworzyli. Oddali 8 strzałów, z czego 4-krotnie Rudko musiał wykazać się interwencjami. Takich czystych, dogodnych sytuacji w zasadzie Azerowie nie mieli. Perfekcyjna była szczególnie końcówka meczu, w której Qarabag nie był w stanie sforsować zasieków Lecha Poznań. John van den Brom w pierwszym spotkaniu pokazał też, że potrafi zarządzać meczem wprowadzając Kvekveskiriego za Ishaka i przechodząc z 4-4-2 na bardziej defensywne ustawienie 4-5-1.
Bardziej wyważony Lech
Sposób, dzięki któremu Lech pokonał Qarabag stawia polskiego kibica na rozdrożu. Cieszyć się ze zwycięstwa i zaakceptować styl, czy zastanawiać się dlaczego zespół z Azerbejdżanu wygląda od nas lepiej piłkarsko i głosić, że w dłuższej perspektywie takie granie nie pozwoli ruszyć polskiej piłce z miejsca, w którym obecnie się znajduje? Osobiście sam wolałbym, gdyby Lech wygrał pokazując wyższą kulturę gry od rywali, bo byłbym dużo spokojniejszy przed rewanżem. Niemniej jednak, zwycięstwo przez nastawienie na defensywę pokazuje inną twarz Kolejorza.
Na ekstraklasowych boiskach to poznaniacy są zespołem, który prowadzi grę na połowie rywala, buduje atak pozycyjny i wysoko zakłada pressing. Jest zespołem proaktywnym. W poprzednim sezonie często powtarzaliśmy, że w Ekstraklasie to bez wątpienia Lech najlepiej gra w piłkę. Dzisiejsze spotkanie było dla nich nowym doświadczeniem. Zderzeniem z zespołem o wyższej kulturze piłkarskiej. Lech został postawiony przed poważnym egzaminem defensywnym i go zdał. Już runda wiosenna poprzednich rozgrywek była zwrotem w kierunku zachowania większej równowagi pomiędzy ofensywą, a defensywą. W środku pola Maciej Skorża cenił przede wszystkim umiejętności gry w destrukcji, dlatego obok Karlstroma najczęściej wystawiał Radosława Murawskiego. Lech nie był już tak efektowny, ale nadal równie efektywny. Być może to był jeden z pierwszych elementów procesu, który miał przygotować zespół do gry w Europie. Dziś Szwed z Polakiem skutecznie zaryglowali środek, a Qarabag większość akcji kierował do skrzydłowych, którzy ochoczo wchodzili w indywidualne pojedynki.
O zespole biegającym za piłką często mówimy, że musi cierpieć.
Lech jednak przez większość meczu sprawiał wrażenie, że czuje się względnie komfortowo ustawiając dwie kompaktowe linie i przesuwając się za futbolówką. Występ bocznych pomocników zapamiętamy głównie z pomagania w defensywie, aniżeli z akcji ofensywnych. Chwaląc Mikaela Ishaka zaraz po golu powinniśmy zaznaczyć, jak ciężko pracował na rzecz zespołu. Wynik tego meczu jest kluczowy w kontekście rewanżu i dalszej gry w europejskich pucharach, ale niemniej ważny jest fakt, że Lech pokazał, że potrafi cierpieć bez piłki. A brak tej umiejętności podczas ostatniej przygody z Europą (faza grupowa LE w sezonie 2019/20) okazał się barierą, przez którą Lech nie mógł podskoczyć wyżej. Obecny zespół jest z pewnością bardziej elastyczny, a w europejskich pucharach to bardzo przydatna umiejętność. Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje na ile dzisiejsze zwycięstwo było efektem słabości Qarabagu, a na ile dobrej gry Lecha.