Prędzej czy później musiało się to stać. Już 12 lat temu wspomniał o tym Arsene Wenger, a z każdym kolejnym rokiem coraz większe grono ekspertów i dziennikarzy sugerowało, że to nieuniknione. Kiedy jednak pojawiła się informacja, że największe (wróć, najbogatsze) kluby europejskie chcą stworzyć Superligę i bawić się tylko na własnym podwórku – lawina ruszyła. Wyniki wczorajszych meczów nie miały większego znaczenia. Cały piłkarski świat skoncentrował się na dyskusji o nowym tworze, jakim jest Superliga.
Co wiemy na ten moment?
Chęci gry w Superlidze wyraziło na razie 12 klubów: 3 z Włoch – Juventus, Milan i Inter, 3 z Hiszpanii – Barcelona, Real i Atletico oraz 6 z Anglii – Manchester United, Manchester City, Chelsea, Liverpool, Arsenal i Tottenham. Na dniach rzekomo mają dołączyć jeszcze 3 kluby, a cała Superliga ma liczyć łącznie 20 zespołów. Na ten moment PSG, Borussia i Bayern nie zgodziły się na dołączenie do Superligi, ale zakładając, że ta jednak powstanie ciężko uwierzyć, że nadal będą odmawiać udziału w tych rozgrywkach. Drużyny zostaną podzielone na dwie grupy po 10 zespołów, gdzie każdy gra z każdym mecz i rewanż. Drużyny z trzech pierwszych miejsc mają zapewniony awans do ćwierćfinałów, a 4. miejsce z 5. rozgrywa baraż. Następnie mamy już klasyczny format pucharowy.
Rozgrywki będą odbywały się w środku tygodnia. Teoretycznie mają więc zastąpić Ligę Mistrzów, natomiast tradycyjne ligi krajowe będą nadal kontynuowane. UEFA i FIFA jednak są przeciwne temu pomysłowi i wydały oświadczenie, że zawodnicy biorący udział w Superlidze nie będą mogli brać udziału w rozgrywkach ligowych i reprezentacyjnych. Być może to tylko groźby, jednak UEFA już dziś przegłosowała nowy format Ligi Mistrzów, który jest czymś pomiędzy obecną LM a Superligą i ma wejść w życie od 2024 roku.
Trudno powiedzieć do jakiego konsensusu finalnie dojdą rządzący piłką nożną. Jedno jest pewne – w najbliższym czasie czeka nas przeciąganie liny pomiędzy dwiema obrzydliwie bogatymi i spoglądającymi tylko na czubek własnego nosa stronami. Nie łudźmy się, że wydając wczorajszy komunikat UEFA zamierza bronić piłkarskich wartości. Dla nich Superliga oznacza ogromny spadek zainteresowania Ligą Mistrzów – a być może nawet jej upadek. No bo, umówmy się, kto będzie oglądał Leicester, Atalantę, Borussię Moenchengladbach, Sevillę czy Ajax, skoro w tym samym czasie pomiędzy sobą będą tłukły się Manchestery, Reale i Barcelony. Każdy z nas może być przeciwny powstaniu Superligi, ale tak naprawdę nie mamy na to jakiegokolwiek wpływu. Jeśli powstanie to zapłacimy i będziemy oglądać.
Zabetonowanie czołówki
Osobiście – jak większość – jestem sceptycznie nastawiony do Superligi. Najmożniejsi tego świata chcą otoczyć się murem, zbudować własne osiedle i nie wpuszczać na nie nikogo. Po prostu bawić się we własnym świecie. W futbolu lubimy niespodzianki, bo to one przypominają nam o nieprzewidywalności i pięknie tej gry. Droga Ajaxu i Monaco do półfinału Ligi Mistrzów, mistrzostwo Leicester czy choćby ostatni comeback Dinama Zagrzeb w Lidze Europy przeciwko Tottenhamowi. Johan Cruyff powiedział kiedyś, że jeszcze nie widział, by worek pieniędzy strzelił gola. I choć posiadane środki pełnią w piłce nożnej niebagatelną rolę (istnieje duża zależność wyników od wysokości pensji piłkarzy), to miał w pewnym sensie racje. Dalej jest tu miejsce na zaskoczenia.
Tak sam jak jest w nim miejsce na dołączenie do czołówki. I to niekoniecznie dzięki bogatemu właścicielowi. Takie kluby jak Leicester czy Atalanta pokazują, że mądrym zarządzaniem można sukcesywnie zmniejszać dystans do czołówki. I teraz nagle przez żądzę pieniądza bogatsi utną linę, po której się wspinali. Smutne. Nawet RB Lipsk, mający potężne wsparcie finansowe, nie doszedłby w 12 lat do półfinału LM i wicemistrzostwa Niemiec. Aby przebić szklany sufit, potrzebny był know-how, skauting i szkolenie. Lipsk nie kupił ani jednego piłkarza za ponad 30 mln euro. Ich bilans transferowy netto w ostatnich trzech latach to tylko 20 mln euro na minusie. Prędzej niż później przebiliby się do elity. Teraz ich (nie)obecność w tym gronie może zależeć od decyzji najbardziej wpływowych ludzi w futbolu.
Pomiędzy zespołami grającymi w Superlidze a pozostałymi powstanie wielka finansowa przepaść. Szacuje się, że wpływy z tych nowo powstałych rozgrywek będą podobne do tych, które otrzymują obecnie od UEFY wszystkie kluby występujące w europejskich pucharach. Tort, który był dzielony na 80 drużyn, będzie wówczas rozdysponowany już tylko na 20 części. Stracą na tym także federacje organizujące rozgrywki ligowe. Wzrost różnicy w jakości pomiędzy średniakami, a zespołami z Superligi -> mniej niespodzianek -> spadek atrakcyjności ligi -> mniejsze wpływy -> mniej pieniędzy dla klubów ze sprzedaży praw do transmisji, na czym najbardziej ucierpią mniejsi. I powtarzamy ten sam cykl od początku. Błędne koło. Jest oczywiście również opcja, że superligowe zespoły zostaną wykluczone z lig (mimo gróźb UEFY dla mnie mało realny scenariusz). Tyle że brak tych drużyn to dla organizatorów jeszcze większe nieszczęście. Większość widzów to kibice tych najlepszych, więc w tym przypadku ligi krajowe dodatkowo bardziej stracą na atrakcyjności.
Czy Superliga się nie znudzi?
Superliga ma zagwarantować, że co tydzień nasz ulubiony zespół będzie grał mecz na szczycie. A w przypadku neutralnych kibiców co tydzień oferować szeroki asortyment meczów pomiędzy najlepszymi. Z założenia wszystko fajnie brzmi, ale taki stan szybko może nam się znudzić. Wyczekiwanie i nakręcanie się na najważniejsze spotkania to też element, który sprawia, że ciągle tę piłkę oglądamy. Kiedy dostaniemy wszystko co najlepsze w jednym miejscu możemy mieć zwyczajny przesyt. Starcia między najlepszymi przestaną być produktem premium. Prędzej czy później zaczniemy tęsknić za zwykłymi ligowymi rywalizacjami, w których każdy mógł urwać punkty każdemu. Po jedzeniu fast-foodów przez tydzień też wreszcie przychodzi ochota na warzywa i owoce.
Atrakcyjność Superligi będzie też zależała od jej ostatecznego kształtu, którego jeszcze nie znamy. Jednak jeśli nie będzie w niej spadków, to podejrzewam, że sporo meczów będzie po prostu nudnych. Z obecnych dwunastu przedstawicieli Milan, Arsenal i Tottenham wyraźnie odstają poziomem od najlepszych. Dlatego też może okazać się, że po w rundzie rewanżowej nie będą mieli już o co grać. Brak perspektyw na awans do fazy pucharowej, miejsce na następny sezon zapewnione, stały dopływ gotówki. A to może prowadzić do złudnego samozadowolenia i braku motywacji do rozwoju.
Niestety, moim zdaniem powstanie Superligi to tylko wstęp do dalszych zmian w piłce nożnej. Futbol musi walczyć o kibica, który dziś wybór rozrywki ma szeroki jak nigdy. W erze smartfonów i postępującej technologii 90 minut patrzenia w telewizor na 22 ludzi biegających za piłką zdaje się coraz mniej atrakcyjne. Piłka nożna, jaką znamy wkrótce może przejść do lamusa. Po to, aby przyciągnąć tzw. pokolenie Z (cyfryzacji), które pomału zaczyna być głównymi klientami.