Śląsk znów robi sobie pod górkę. Dwa gole straty przed rewanżem

Mecz Śląsk Wrocław – Sankt Gallen był tym mniej ciekawym, porównując do spotkania Jagiellonii w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Mimo wszystko nie można było ujmować wagi tego starcia, bo awans Wrocławian do kolejnej fazy eliminacji Ligi Konferencji Europy jest na rękę wszystkim. Jacek Magiera zdecydowanie nie chciał powtórzyć scenariusza z dwumeczu przeciwko łotewskiemu zespołowi Riga FC. Jego podopieczni ulegli wówczas w pierwszym meczu na wyjeździe 0:1 i na Stadionie we Wrocławiu musieli odrabiać straty. Teraz założeniem było uzyskać korzystny wynik w delegacji, aby mieć więcej spokoju przed rewanżem.

Śląsk znowu traci gola na początku

I faktycznie, piłkarze Śląska zaczęli z wyraźną werwą i siedli na Szwajcarów wysokim, intensywnym pressingiem. Gospodarze wydawali się lekko zaskoczeni takim podejściem polskiej drużyny, ale zdołali szybko wykaraskać się z kłopotów. Niestety, zrobili to najlepiej, jak tylko się dało. Dużą pomocą dla Szwajcarów było katastrofalne zachowanie defensywy Śląska, która zostawiła masę miejsca napastnikom St. Gallen. Ogromny błąd popełnił Mateusz Żukowski, który w kolejnym meczu z rzędu słabo zachowuje się we własnym polu karnym. Wykorzystał to Chadrac Akolo pakując piłkę do bramki z bliskiej odległości. Kongijczyk strzelił bramkę także w ostatnim meczu szwajcarskiej Super League, a teraz zrobił to w meczu z polską drużyną.

REKLAMA

Śląsk powinien wyrównać w 15. minucie po świetnej akcji Marcina Cebuli. Powinien, bo tego nie zrobił. A konkretniej winowajcą był Sebastian Musiolik, który bardzo pokracznie próbował wykończyć tę akcję, w efekcie czego ją zaprzepaścił. Prócz tego wypadu Wojskowi nie mieli za wiele z gry. Szwajcarzy dobrze czuli się na swoim boisku i było to widać. Najlepiej radzili sobie po stronie zabezpieczanej przez Serafina Szotę, który miał ogromne problemy z naporem piłkarzy Espen. Najtrudniejszy do upilnowania był strzelec bramki – Akolo. W ciągu pierwszych 25 minut miał jeszcze dwie doskonałe sytuacje, których nie zdołał zamienić na gola. To była właśnie kluczowa różnica. Atakujący szwajcarskiego klubu był wszędzie, odbierał piłki, napędzał akcje i próbował je finalizować. Śląsk takiego napastnika nie miał, bo gdy piłka już zdołała trafić do Musiolika, to po prostu się od niego odbijała.

Różnica w formacjach ofensywnych była nadto widoczna

Nie można powiedzieć, że Wrocławianie nie mieli swoich szans, bo je sobie kreowali. Na przełomie 30. minuty powinni wpakować piłkę do bramki, ale Piotr Samiec-Talar trafił w poprzeczkę, a resztę strzałów jakimś cudem odbił bramkarz Sankt Gallen – Lawrence Ati Zigi. Jedno było pewne. Szwajcarzy mieli ogromne problemy z dośrodkowaniami na dalszy słupek. Dwie takie piłki zagrane z prawego sektora boiska przez Mateusza Żukowskiego sprawiły, że kibicom gospodarzy zrobiło się trochę cieplej.

Tylko co z tego, jeśli Śląsk nie wykorzystuje swojego momentu, a później traci bramkę we frajerski sposób. Podopieczni Jacka Magiery nie grzeszyli w tym meczu decyzyjnością i celnością podań, lecz błąd Alexa Petkova nie miał prawa się wydarzyć. Ale się wydarzył. Podanie od bułgarskiego stopera do Petera Pokornego nie dotarło, co poskutkowało stratą, a następnie bramką Williama Geubbelsa na 2:0. Asystował oczywiście Akolo. Elementarne błędy popełniali w pierwszej połowie piłkarze Śląska.

Wynik się nie zmienił, gra też niezbyt

Jacek Magiera w przerwie podjął jedną słuszną decyzję – ściągnął z boiska Szotę. Polak nie radził sobie na tej lewej obronie, a szkoleniowiec Śląska nie mógł się temu biernie przyglądać. Rehabilitował się natomiast Mateusz Żukowski, który po błędzie w kryciu na początku meczu grał z minuty na minutę coraz lepiej. Jeszcze w ciągu pierwszych czterdziestu pięciu minut parokrotnie zagrażał defensywie Sankt Gallen na prawej flance, a tuż po przerwie prawie zdobył gola. Przeszkodził mu jedynie obrońca gospodarzy, który wybił piłkę pewnie zmierzającą do bramki. I znów – Śląsk dobrze rozpoczyna, a następnie daje się zepchnąć do obrony i Rafał Leszczyński musi ratować sytuację.

Po drugiej stronie świetnie spisywał się także Ati Zigi. W 69. minucie Burak Ince oddał naprawdę obiecujący strzał, ale bramkarz St. Gallen dobrze sobie z nim poradził. Później mecz trochę siadł, jeśli chodzi o tempo. Szwajcarzy mieli wynik, więc przestali grać wysokim pressingiem. Cofnęli się i pozwolili Wrocławianom grać, czychając na kolejne błędy. Trener gospodarzy dodatkowo zmienił tych, którzy najbardziej się wyróżniali, zaś Śląsk dalej nie mógł kliknąć przełącznika z napisem „efektywność”. Nawet gdy już udało piłkarzom z Wrocławia się wypracować dobrą okazję, to zawodził ten jeden pierwiastek szczęścia. A Sankt Gallen w końcówce jeszcze miało swoje sytuacje. Raz po strzale z lini szesnastki interweniować musiał Leszczyński, a piłka obiła poprzeczkę.

Ostatnia szansa na przedłużenie szans na granie w Europie w tym sezonie nadarzy się za tydzień w czwartek. Śląsk u siebie będzie musiał zrobić to co w poprzedniej rundzie – odrobić stratę z nawiązką. Zadanie trudniejsze niż w przypadku dwumeczu z Łotyszami, ale nikt nie powiedział, że niewykonalne. Tym bardziej że okoliczności się ładnie ułożyły. Wojskowi powalczą o awans w święto Wojska Polskiego. Nic tylko dopisać do tego dnia piękną historię. Rewanż z Sankt Gallen 15 sierpnia o 20.30.

FC Sankt Gallen – Śląsk Wrocław 2:0 (Akolo 5′, Geubbels 41′)

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,661FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ