Sevilla – sezon „do kosza” przemieniony w nieoczekiwany sukces

Po 26 kolejkach znajdowali się na 14. miejscu w tabeli LaLiga z przewagą zaledwie 2 pkt nad strefą spadkową. Cierpieli z powodu nieudanych transferów i licznych kontuzji. Na przestrzeni jednego sezonu aż dwukrotnie zmieniali szkoleniowca w poszukiwaniu stabilizacji. Koniec końców, skończyli kampanię 22/23 na bezpiecznym 12. miejscu w lidze, ale przede wszystkim – sięgnęli po kolejny tytuł w Lidze Europy. Sevilla, czyli jak zamienić sezon beznadziejny i na pozór stracony w sukces przekraczający najśmielsze oczekiwania.

Wypalenie

Pierwsze sygnały ostrzegawcze dawała już końcówka rozgrywek 21/22. Los Nervionenses w ostatnich 10 kolejkach tamtej kampanii zaliczyli 2 porażki, aż 5 remisów i tylko 2 zwycięstwa. Na pierwszy rzut oka może nie wydaje się to bilans przesadnie niepokojący, natomiast styl w jakim Sevilla rozgrywała ostatnie tygodnie ligowej rywalizacji, pozostawiał sporo do życzenia. W grze Sevilli wyraźnie brakowało intensywności i kreatywności, a zdobywanie goli szło graczom andaluzyjskiego klubu jak po grudzie. Kolejnym alarmującym wątkiem było letnie okienko transferowe w wykonaniu niezawodnego dotąd Monchiego. Estadio Ramon Sanchez Pizjuan opuściły defensywne filary ekipy Lopeteguiego – Jules Kounde oraz Diego Carlos. Atak został uszczuplony o Lucasa Ocamposa i Luuka de Jonga. W ich miejsce przywędrowali młody Tanguy Nianzou, Marcao, Adnan Januzaj, Alex Telles oraz Isco. Hiszpański dyrektor sportowy tłumaczył swoje ruchy mocno ograniczonym polem manewru. Kibice musieli uwierzyć Monchiemu na słowo i trzymać kciuki, aby tak złożona kadra przeszła względnie suchą stopą aż zimy.

REKLAMA

Niestety, początek sezonu 22/23 nie był jedynie mało przyjemnym doświadczeniem dla Sevillistas, ale okazał się prawdziwym koszmarem. Po 7 kolejkach, Sevilla zajmowała 17. miejsce w LaLiga z 5 pkt na koncie i jednym punktem przewagi nad strefą spadkową. Podopieczni Lopeteguiego byli w stanie wygrać w tym czasie jedynie z Espanyolem. Zespół prowadzony przez hiszpańskiego szkoleniowca od lipca 2019 roku wypalił się już doszczętnie. Bezbramkowy remis z FC Kopenhagą oraz wstydliwa porażka 1:4 z BVB w Lidze Mistrzów przelały czarę goryczy i 56-letni Julen musiał pożegnać się z ówczesnym stanowiskiem.

W kratkę z Sampaolim

W październiku menadżerem Sevilli został Jorge Sampaoli. Postać znana na Ramon Sanchez Pizjuan, jako że prowadził klub z Andaluzji już wcześniej w sezonie 16/17, notując wtedy całkiem przyzwoite rezultaty. Tym razem Argentyńczyk przybył z Francji, gdzie również zaliczył dość udany epizod z Olympique Marsylią. Zadaniem byłego selekcjonera reprezentacji Argentyny miało być ożywienie ekipy Los Nervionenses i wyprowadzenie jej z nadmiernego letargu. I faktycznie początek pobytu 63-latka w mieście Sewilla wyglądał całkiem przyzwoicie. W pierwszych 6 meczach za drugiej kadencji Sampaoliego, Sevilla zanotowała 2 wygrane, 3 remisy i tylko jedną porażkę – z Realem Madryt na Santiago Bernabeu. Biorąc pod uwagę brak dopasowania tamtejszej kadry do stylu i wymagań Sampaolego, takie wyniki można było traktować jako wstęp do oczekiwanej zmiany.

Chwila spokoju nie trwała na Sanchez Pizjuan jednak zbyt długo. Końcówka 2022 roku dobitnie pokazała, że Sevillistas będą potrzebować zimą wszelkich możliwych wzmocnień. Drużyna prowadzona przez argentyńskiego trenera zaliczyła 3 porażki – z Rayo Vallecano, Realem Sociedad i Manchesterem City oraz 2 remisy – z Realem Betis i Celtą Vigo. Dwa zwycięstwa w Pucharze Króla z rywalami z niższych lig nie miały bowiem praktycznie żadnego znaczenia. W ten sposób Sevilla kończyła rok w strefie spadkowej – na 18. miejscu w LaLiga z 12. punktami na koncie. Ponownie nie udało się awansować także do fazy pucharowej Ligi Mistrzów – Los Nervionenses musieli zadowolić się grą w Lidze Europy na wiosnę.

Brak pożądanego impulsu

W zimowym okienku transferowym nie można było liczyć na cuda. Finansowe fair play w LaLiga od dłuższego czasu wiąże ręce działaczom hiszpańskich klubów na rynku i nie inaczej sytuacja miała się w odniesieniu do Sevilli i Monchiego. W pierwszej kolejności pozbyto się totalnych niewypałów w biało-czerwonych koszulkach. Klub z Andaluzji opuścili Isco, Januzaj, Delaney, czy Dolberg. Aby zbalansować kiepsko wyglądającą kadrę, Sevilla musiała ratować się wypożyczeniami. Na Sanchez Pizjuan pojawili się Pape Gueye z Marsylii, Bryan Gil z Tottenhamu, a także Loic Bade z Rennais. Z nieudanego wypożyczenia do Ajaxu wrócił też Lucas Ocampos. Nie były to wymarzone transfery, ale „lepszy rydz, niż nic”. Sampaoli nie miał innego wyboru jak lepić z tego co dostał.

A to Argentyńczykowi nie wychodziło najlepiej. Sevilla wciąż grała w kratkę i nie była w stanie ustabilizować swojej formy. Los Nervionenses potrafili wygrać z PSV Eindhoven i Fenerbahce i awansować do ćwierćfinału Ligi Europy. Za to w lidze kompromitowali się porażkami z Atletico Madryt (1:6), czy Getafe (0:2). To właśnie marcowa przegrana z Los Azulones, którzy również walczyli o utrzymanie, doprowadziła zarząd Sevilli do podjęcia radykalnej decyzji. Jorge Sampaoli został zwolniony po niespełna pół roku pracy na Ramon Sanchez Pizjuan. Jego rolę miał przejąć popularny hiszpański „trener strażak” – Jose Luis Mendilibar.

Nieoczekiwany wybawiciel

Wybór Jose Luisa Mendilibara na trenera Sevilli był jeszcze bardziej zaskakujący niż samo zwolnienie Sampaoliego. Doświadczony szkoleniowiec z rodzimego kraju nigdy wcześniej nie pracował bowiem w klubie takiego kalibru. Najbliższym tego typu zespołem mógł być co najwyżej Athletic Club de Bilbao w 2005 roku. Mendilibar spędził tam jednak tylko 4 miesiące i poprowadził Los Leones w zaledwie 13 spotkaniach. Poprzez pracę w Realu Valladolid, Osasunie czy Eibarze wyrobił sobie łatkę zadaniowca. Lokalnego strażaka, który wyznaje filozofię futbolowej prostoty i w swojej taktyce korzysta z jak najmniej skomplikowanych środków. Wybór właśnie takiego człowieka w miejsce nowego menadżera mówiło wiele na temat opłakanego stanu Sevilli. Jednocześnie, dla 62-letniego Hiszpana była to wielka życiowa szansa na zerwanie z pewnymi stereotypami.

Czas pokazał, że nadmierne ocienianie książki po okładce nie było zasadne. Sevilla Mendilibara zaliczyła serię 7 meczów bez porażki, wygrywając 5 spośród tych spotkań, w tym sensacyjnie eliminując Manchester United w Lidze Europy. Rezultaty notowane przez Sevillistas pod okiem nowego człowieka już wtedy niesamowicie imponowały. Mendilibar nie tylko ugasił pożar wokół zespołu, ale wzniecił również prawdziwy żar i determinację wewnątrz drużyny. Zmartwienia związane z kwestią utrzymania w Primera Division praktycznie odeszły w niepamięć. Po 31 kolejkach LaLiga, Los Nervionenses zajmowali 11. miejsce w tabeli z dorobkiem 41 pkt, niemalże zapewniając sobie już wtedy dalszy byt w elicie. Pospolity strażak Mendilibar okazał się prawdziwym strzałem w dziesiątkę.

Królowie Ligi Europy

Po wyeliminowaniu Manchesteru United Erika ten Haga z rozgrywek Ligi Europy, hiszpańskie media naturalnie zaczęły nakręcać hypetrain pod tytułem „Sevilla w drodze po kolejny trium w swoich ulubionych rozgrywkach”. Wtedy nie były to głosy przesadnie śmiałe, za to jak najbardziej uzasadnione. Sevillistas bez problemu radzili sobie na własnym podwórku. Nawet kiedy przytrafiła się im wpadka w postaci porażki z Gironą 0:2, nie była to klęska w przykrym stylu, a jedynie wypadek przy pracy. Pracy z resztą bardzo sumiennej i owocnej, której efekty były wielopłaszczyznowe. Mecze Sevilli oglądało się z wielką przyjemnością. Na finiszu sezonu był to zespół oddający bardzo dużo strzałów i emanujący ogromną motywacją do gry. Pod okiem hiszpańskiego szkoleniowca odżyli Ivan Rakitić, czy Nemanja Gudelj. A Loic Bade zaczął wyrastać na jednego z najlepszych defensorów rundy wiosennej. Może i podejście taktyczne Mendilibara było proste, ale naprawdę skuteczne i wbrew pozorom naprawdę atrakcyjne nawet z perspektywy postronnego obserwatora.

REKLAMA

Prawdziwy szał i nadzieję na sensację sezonu w Europie przyniósł dwumecz z Juventusem w półfinale LE. Nieugięta ekipa z Ramon Sanchez Pizjuan pokazała niezłomną wolę walki i odprawiła z kwitkiem kolejnego wielkiego rywala. W finale europejskich rozgrywek czekało nas starcie prawdziwych gigantów. Pragmatyczna i wyrachowana AS Roma Jose Mourinho kontra rozpędzona Sevilla – eksperci od wygrywania finałów.

Zgodnie z przewidywaniem, było to starcie niezwykle wyrównane. Obie strony rywalizacji starały się przede wszystkim nie dopuścić do straty gola, przez co większość spotkania wypełniona została fizyczną walką w środku pola. O tytule triumfatora zadecydowały rzuty karne. Tam bezbłędny okazał się zespół z Hiszpanii, który wypunktował Romę 4:1. Sevilla dopięła swego, realizując jeden z najbardziej nieprawdopodobnych scenariuszy w swojej historii. Klub, który przez większość sezonu zmagał się ogromnymi problemami, zwieńczył kampanię 22/23 piątym trofeum Ligi Europy. A to wszystko z „trenerem strażakiem” u sterów. Niebywałe, a jednak.

W przyszłość z podniesioną głową

Działacze klubu z Ramon Sanchez Pizjuan nie mogli przejść obojętnie wobec wybitnej pracy Jose Luisa Mendilibara. Hiszpański szkoleniowiec wstępnie rozpatrywany był jako opcja tymczasowa, ale ostatecznie przedłużył kontrakt z Sevillą do 30 czerwca 2024 roku. Dodatkowo, już w tym momencie wykupiony ze Stade Rennais za 12 mln euro został Loic Bade. Zakup jednego z najlepszych piłkarzy Sevilli w rundzie wiosennej oraz z pewnością najlepszego środkowy obrońca Los Nervionenses w zeszłym sezonie, to duże wzmocnienie kadry przed kolejnymi rozgrywkami.

Niezwykle ważna dla ekipy Sevillistas musi być również możliwość występów w Lidze Mistrzów w sezonie 23/24. Dzięki triumfie w Lidze Europy Sevilla otrzyma potężny zastrzyk gotówki, który powinien pozwolić na przeprowadzenie kolejnych istotnych transferów.

Wszystko układa się zatem dla drużyny z Andaluzji bardzo pomyślnie. Po mrocznym i przytłaczającym okresie nad Sanchez Pizjuan wyszło słońce, które zwiastuje znacznie bardziej przyjemny rok w życiu kibica Sevilli.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,775FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ