Przed sezonem trudno było to zakładać, ale w meczu pomiędzy Liverpoolem, a Brighton na The Amex to wcale wicemistrzowie Anglii nie byli faworytem. Forma obu drużyn po Mistrzostwach Świata wskazywała, że każdy wynik w tym spotkaniu jest możliwy. Ostatecznie wygrała dyspozycja z ostatnich tygodni, a nie umiejętności piłkarzy i status klubu. Brighton zabawiło się z Liverpoolem wygrywając 3:0.
Brighton od początku wciągnęło Liverpool w swoją grę.
Zespół Roberto De Zerbiego uwielbia wciągać rywala na swoją połowę budując akcję krótkimi podaniami od własnej bramki, a potem błyskawicznie przenosić grę pod pole karne rywala. Liverpool natomiast zawsze znany był ze swojego pressingu, jednak w obecnym sezonie intensywność The Reds wyraźnie spadła. I dziś Brighton to wykorzystywało. Ich sposób budowania akcji, gdzie angażowali siedmiu graczy (wliczając w to bramkarza) w rozgrywanie we własnej tercji był znakomity do oglądania, a jednocześnie dawał ogromne korzyści. To oni byli lepszym zespołem i stwarzali sobie więcej okazji. Potrafili stworzyć przewagę w środku i uruchomić skrzydła w odpowiednim momencie. Indywidualną przewagę, jak zwykle, tworzył na lewej stronie Kaoru Mitoma. Liverpool mógł mówić o szczęściu, że do przerwy jeszcze nie przegrywał.
Niemniej jednak, co się odwlecze to nie uciecze.
Po przerwie Brighton nadal kontynuowało swoją dobrą grę i szybko zostali za to wynagrodzeni. W 53. minucie wygrywali już 2:0, a dwa gole strzelił Solly March, który rozgrywa znakomity sezon. Mewy nawet przy względnie bezpiecznym prowadzeniu nie spuszczały nogi z gazu, nie zmieniały swojego nastawienia. Wymowny był fragment pomiędzy 60., a 65. minutą, kiedy Liverpool przegrywał już 0:2, a nie potrafił odebrać piłki dojrzale grającym gospodarzom. W zespole Jurgena Kloppa coś się ruszyło po zmianach, ale kiedy pojawiła się iskierka nadziei – szybko została ona zgaszona przez Danny’ego Welbecka, który zabawił się z Joe Gomezem i podwyższył na 3:0.
W grze Liverpoolu stale coś nie gra. Niekończąca się dyskusja o potrzebie wzmocnień w środku pola tylko nabierze siły po tym spotkaniu. Liverpool nie miał też argumentów z przodu. Krytykujemy Darwina Nuneza za nieskuteczność, ale dziś pod jego nieobecność nie było nikogo na kim można byłoby oprzeć ataki. Nikogo, kto ścigałby się z obrońcami. Salah nie jest w stanie nic wskórać, Gakpo znowu zaliczył anonimowy występ, a Chamberlainowi daleko do statusu piłkarza na poziom zespołu chcącego walczyć o najwyższe cele.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej