Reprezentacja Polski jedzie na mundial. Czwarty z rzędu udział na wielkim turnieju. Takim osiągnięciem może pochwalić się tylko 9 drużyn europejskich. A Szwecję ograliśmy w stylu typowym dla Czesława Michniewicza. Nie było pięknej gry, ale był cynizm, pragmatyzm, wyrachowanie i wykorzystywanie błędów rywali. Był klasyczny Czesław Michniewicz.
Reprezentacja Polski zespołem Michniewicza
Zwykle kiedy mówimy, że trener zdołał odcisnąć piętno na zespole mamy na myśli całościową poprawę gry zespołu. Zmianę filozofii, którą piłkarze zaczęli łapać. Wypracowanie elementów, na które dany trener kładzie największy nacisk. Mamy w głowie szeroko rozumiany proces, który zakłada powolne ulepszanie drużyny. Mówiąc jednak, że reprezentacja Polski była dziś zespołem Czesława Michniewcza mamy na myśli zwycięstwo w stylu, który najbardziej kojarzy się z tym trenerem. Nie przez piłkarskie umiejętności, wyższą kulturę gry i zdominowanie rywala, a wyrachowanie. Przed meczem w mediach uczulano na pragmatyzm Szwedów, a to nasza kadra była dzisiaj stroną, która pokazała tą cechę. Pokonaliśmy Szwecję ich własną bronią.
W całym spotkaniu łącznie stworzyliśmy sobie pięć dobrych okazji strzeleckich. Szwedzi mieli wyższe posiadanie piłki, oddali więcej strzałów, ale najlepiej oddający przebieg meczu wskaźnik, czyli gole oczekiwane (xG) wycenił nasze szanse na 1,84 gola, a Szwecji – 1,01. Ponadto reprezentacja Polski oddała aż 8 celnych uderzeń, a trzy z tych pięciu dobrych okazji strzeleckich Opta zapisała jako „big chances”. Stwarzanie sytuacji nie opierało się jednak na składnych wymianach podań. Dwie z nich to efekt rzutów rożnych. Pierwszy gol padł po rzucie karnym wywalczonym dzięki inteligencji boiskowej i doświadczeniu Krychowiaka. Drugi to wykorzystanie błędu w przyjęciu szwedzkiego obrońcy, Danielsona. Sytuacja w końcówce Lewandowskiego też została stworzona przez przejęcie piłki na połowie rywala po złym wybiciu Szwedów. Pragmatyzm w najczystszej postaci.
Gra w piłkę? Z tym było średnio
Zwycięstwo ze Szwecją miało twarz Kamila Glika. Mało było w tym efekciarstwa, a dużo kunktatorstwa. To była wygrana wywalczona i wyszarpana sercem. Cytując klasyka – każdy dał z wątroby i jeździł na tyłku. Ale to nie był mecz najładniejszy mecz w naszym wykonaniu. Wiem, że debatując teraz nad stylem tej wygranej jestem trochę jak ten „Pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy”, jednak jak po Szkocji i wielu meczach za kadencji Paulo Sousy można było odnieść wrażenie, że pod kątem kultury gry nie pasujemy do mundialu, tak po meczu ze Szwedami nic w tym elemencie się raczej nie zmieniło. Jasne, finałów (bo tak trzeba traktować to spotkanie) się nie gra, tylko się je wygrywa, ale nawet po kilku wycinkach akcji można zauważyć, jak ograniczony jest nasz zespół.
To oczywiście nie jest wina Czesława Michniewicza. Ba, wynik i przebieg dzisiejszego spotkania gra tylko na korzyść aktualnego selekcjonera reprezentacji Polski. Nasza kadra ma sporo braków, zwłaszcza w fazie wyprowadzenia piłki, więc zadaniem selekcjonera jest te mankamenty zatuszować. Może dziś całkowicie się to nie udało, ale ostatecznie Szwedzi nie potrafili wykorzystać naszych niedociągnięć. W podobny sposób Michniewicz właśnie robił furorę z młodzieżową reprezentacją Polski na EURO U-21 w 2019 roku, czy z Legią Warszawa w europejskich pucharach w obecnym sezonie. Skuteczną defensywą i planem na to jak ukąsić rywala. Mam wrażenie, że wreszcie pojedziemy na wielki turniej świadomi swoich ograniczeń. Świadomi tego, że to reprezentacja i tutaj nie grasz tak, jak sobie wymarzysz, a w sposób na jaki pozwalają ci zasoby.
Mind games Czesława Michniewicza
– „Od początku zakładaliśmy granie trójką środkowych obrońców. Nie odchodzimy od trójki […]. Szwedzi przegrywali w eliminacjach z zespołami, które grały trójką środkowych obrońców i to determinowało przygotowania” – mówił Czesław Michniewicz na przedmeczowej konferencji prasowej. Selekcjoner sprawiał wrażenie otwartego, zdradzającego szczegóły i nie kryjącego nic przed Szwedami. A jednak była to medialna gra. Reprezentacja Polski zagrała w systemie 4-3-3/4-3-2-1 (bo Zieliński i Szymański grali dość wąsko). Zaskoczeniem był brak Krychowiaka, a wystawienie Jacka Góralskiego w wyjściowym składzie oraz wystawienie Bartosza Bereszyńskiego na lewej obronie.
Decyzje Michniewicza się obroniły. Być może zostawienie Jacka Góralskiego na ławce zaoszczędziłoby jedną zmianę, jednak inne roszady w składzie się opłaciły. Na samym początku zgrupowania selekcjoner mówił, że na Szwecję zakłada grę trójką stoperów, ponieważ nie chce, aby napastnicy rywala zbiegający w boczne sektory wyciągali Glika z pola karnego, gdzie czuje się, jak ryba w wodzie. Mimo, że ostatecznie zagraliśmy dwójką środkowych obrońców to Glik był prawdziwym szefem w defensywie. Bardzo solidnie na lewej stronie zagrał Bartosz Bereszyński, to samo można powiedzieć o Krystianie Bieliku grającym na pozycji defensywnego pomocnika. Sebastian Szymański natomiast udowodnił, dlaczego Paulo Sousa popełniał ogromny błąd nie wysyłając mu powołania. To naprawdę zawodnik na duże granie.